Sąsiadka chciała nas rozjechać
To nie był wypadek tylko próba zabójstwa – uznała policja
Wgłowie się nie mieści! Zadawniony konflikt sąsiedzki na kieleckiej wsi przeniósł się na szosę i omal nie zakończył się wielką tragedią. Teresa M. (64 l.) z Tokarni przez niemal 50 lat miała nękać mieszkających za płotem sąsiadów, w końcu postanowiła zaatakować przy użyciu samochodu. Policjanci zatrzymali kobietę, a prokurator przedstawił jej zarzut usiłowania zabójstwa czterech osób.
Tokarnia pod Kielcami, niedziela. Jan Moćko (77 l.) wraz z żoną Zdzisławą (75 l.) jechali jak co tydzień na mszę. Zabrali ze sobą dwie sąsiadki. – Wyjeżdżamy do kościoła o 7.40, a wracamy po godz. 9. Jeśli ktoś potrzebuje, chętnie podwozimy. Tym razem wracaliśmy o 9.10. Zatrzymałem się, żeby przepuścić pieszych i ruszyłem powoli – relacjonuje pan Jan. – Wtedy zobaczyłem auto Teresy M. Jechało wprost na nas. Nie miałem możliwości ucieczki – dodaje.
Małżonkowie i dwie pasażerki w wyniku czołowego zderzenia zostali ranni. – Jestem mocno potłuczony, nie mogę nabrać powietrza do płuc, żona ma skomplikowane złamanie ręki, sińce na całym ciele, wybity bark – opisuje nam Jan Moćko. Policja nie miała wątpliwości, że wypadek nie był nieszczęśliwym zdarzeniem. 64-latka przyznała się do winy. Jak zeznali świadkowie, tuż po wypadku krzyczała: „Gdybym dodała więcej gazu to bym ich pozabijała”.
Teresa K. najpierw zaczaiła się na wracających z kościoła sąsiadów przed sklepem na parkingu, a gdy zobaczyła że nadjeżdżają ruszyła w ich kierunku. Przebieg zdarzenia utrwaliły kamery monitoringu. – Ona od dawna nam groziła. Mężowi powiedziała, że go łopatą zabije. Ubliżała nam, rozsiewała plotki, niszczyła nasz ogród, nasze rośliny, rozsypywała gwoździe na podjeździe. We własnym domu nie czujemy się bezpieczni – mówi pani Zdzisława. – Od 47 lat jeżdżę na taksówce, teraz mój samochód poszedł do kasacji – martwi się jej mąż.