„Kolka” był ulubionym pięściarzem legendarnego trenera Feliksa Stamma. Toczył porywające pojedynki, w których demonstrował suchy, nokautujący cios. Oczarował nim nawet amerykański ring. Zmarł przedwcześnie, mając niespełna 47 lat. NIESAMOWITA SPRAWA KOLKI
Ogromny tłum kibiców żegnał na stołecznym cmentarzu Bródnowskim zmarłego 19 czerwca 1964 roku Antoniego Kolczyńskiego. Podobny tłum witał Tolka w 1938 roku, gdy wrócił z eskapady amerykańskiej. Fani nieśli go wtedy na rękach z Dworca Głównego, a menedżerowie amerykańscy obmyślali, jak sprowadzić na zawodowe ringi pięściarza z takim dynamitem w dłoni. Ale on był swój, tutejszy – cudowny warszawski żulik.
Lej go!
W pewnym okresie Kolczyńskiego otaczała niespotykana popularność. Cieszył się mołojecką sławą na ulicy i w gabinetach. O jego wyczynach rozpisywały się nie tylko sportowe gazety. Głos w jego sprawie zbierały bokserskie autorytety, jak na przykład Kazimierz Gryżewski, lecz także artyści i satyrycy, jak Stefan Wiechecki. Popularny „Wiech” wybrał się swego czasu ze swoim literackim bohaterem Teosiem Piecykiem na mecz z udziałem „Kolki”. Ku jego zdziwieniu kamrat „zasłonił sobie oczy sztywniakiem i powiedział: – Na tę walkę nie będę się patrzył, dopiero jak Czech wyciągnie kapcie, trąć mnie pan w łokieć. Nerwy mnie nie pozwalają. Kolka warszawski chłopak, rozumiesz pan, tu się o stolicę rozchodzi…
– tłumaczył”. Kiedy jednak rywal Polaka nie padał, Teoś Piecyk miał dość i postanowił wspomóc „Kolkę”. „Toluś! – krzyknął! – Lej go! Wolska zastawa patrzy! Budy patrzą, Górczewska droga patrzy. »Fangie« mu w nos! »Chłopa« w ślip! Blache w czoło!” – wołał warszawską gwarą, pokazując niesamowite emocje.
Początkiem wielkiej sławy „Kolki” okazał się bombowy występ na ringu w Chicago w 1938 roku, gdzie został powołany do drużyny Europy w meczu z USA (6:10). W drużynie amerykańskiej miał za przeciwnika niepokonanego przedtem Jimmy’ego O’malleya, Irlandczyka z pochodzenia. „Gong! Kolczyński błyskawicznie zbliża się do przeciwnika i uderza z lewej w żołądek” – wspominał w swoich „Pamiętnikach” Feliks Stamm. „Kolczyński, jak ułożyliśmy, czyni zwód i trafia prawym w szczękę. Widzę teraz wyraźnie, jak O’malley zatacza się, a jego oczy stają się błędne. Opuszcza na moment zasłonę. Ten ułamek sekundy wystarczył. Potężny lewy sierp Kolczyńskiego
dosięga szczęki Irlandczyka. Wśród ogłuszającego ryku publiczności O’malley pada na deski”.
Pięć razy „Kolka” rzucał rywala na deski i w końcu znieśli go z ringu. Warszawiak został uznany za najlepszego pięściarza w tym meczu, a recenzenci nie mogli się go nachwalić. O jego piekielnie silnych ciosach można się przekonać chociażby z obserwacji archiwalnego filmu z tego pojedynku znajdującego się na Youtubie. „Jest rzeczą nieprawdopodobną, z jaką dokładnością odnajduje Kolczyński podbródek przeciwnika! Trafia czysto na punkt – i już sędzia może liczyć” – odkrywał wówczas „Przegląd Sportowy”, a kolega z reprezentacji i sparingpartner Franciszek Szymura charakteryzował: „Tolek miał piorun w rękach”.
Kolejnym znamienitym występem, w którym „Kolka” okrył się wielką sławą, były mistrzostwa Europy rozegrane w kwietniu 1939 roku w Dublinie. Wywalczył tam mistrzowski pas i został uznany za pięściarza o najmocniejszym uderzeniu, chociaż w decydującym pojedynku trafił na godnego sobie twardziela. Zanim jednak przystąpił do walki o złoto w wadze półśredniej (66,7 kg) ze Szwedem Erikiem Aagrenem, na dobrą rozgrzewkę pokonał w ćwierćfinale na punkty Belga Stafa Jacobsa. Natomiast w półfinale pokazał już siłę swej pięści – ten „suchy, odrywany cios, zwany elektrycznym”, jak określał Gryżewski – i rozniósł reprezentanta gospodarzy Charlesa Evendena. Irlandczyk dwa razy lądował na deskach w pierwszej rundzie, natomiast w drugiej sędzia przerwał pojedynek z powodu nokdaunu. Finał nie okazał się jednak łatwą przeprawą. „Agren doskonale zasłonięty przed ciosami z prawej, szedł bez przerwy naprzód i starał się zawadzić Polaka swingiem. Kolczyński kontruje doskonale i unika ciosów (…), prowadzi walkę tak dobrze, że zdaje się, iż rozstrzygnie przez nokaut. Ale Agren jest bardzo twardy, idzie nieustannie do zwarcia” – relacjonował dziennikarz „PS”. W 3. rundzie Szwed, brązowy medalista olimpijski z Berlina, nacierał, a Polak jakby osłabł i „jego ręce stały się wiotkie, jak gotowany makaron”.
„Zatkał mnie dym z papierosów. Nie mogłem oddychać. A jak Stamm podał mi wodę, myślałem, że ktoś wlał do niej octu (…). Nie spałem dwie noce, obawiałem się odpowiedzialności, bo wszyscy liczyli na mnie jak na pewniaka. Wolałbym nie być faworytem” – zwierzał się później Kolczyński. Po turnieju nie miał na twarzy żadnego śladu ringowych bitew, żadnego sińca, ale ujawnił skrywaną tajemnicę. Oto po tym, jak dwa dni wcześniej rąbnął sierpem w szczękę Evendena, po zdjęciu rękawicy zobaczył pęknięty bandaż na dłoni. Co gorsza, poczuł ból w kciuku. Odnowiła mu się kontuzja, Stamm poradził zatem, żeby w finale z Aagrenem wyprowadzał tylko ciosy proste. „Ganiałem go tylko prostymi, palec odpoczął i dzisiaj ruszam nim zupełnie swobodnie” – mówił mistrz Europy po powrocie z Dublina. „Jak Czortkowi dali porażkę, wiedziałem, że sędziowie są przeciw nam i że muszę wysoko wygrać, aby zostać mistrzem. Ze zdenerwowania spociłem się jak szczur”.