Nie dam mu tak nacierać!
PRZEMYSŁAW OSIAK: Piątkowa walka z Łukaszem Różańskim w Rzeszowie otworzy nowy rozdział w pana karierze?
LAWRENCE OKOLIE: Nowy rozdział? Chyba tak. Bokserzy zmieniają kategorie wagowe, wygrywa się, a czasami przegrywa. Trzeba iść do przodu. Ostatni pojedynek nie poszedł po pana myśli, stracił pan pas WBO wagi cruiser (90,7 kg) w starciu z Chrisem Billamem-smithem. Z kolei Różański zdemolował Alena Babicia i zdobył tytuł WBC kategorii bridger (101,6 kg).
Z całym szacunkiem, lecz Alan nie miał takiego doświadczenia jak ja. Lubię go, mamy koleżeńskie relacje, ale ja boksowałem nawet przed 90-tysięczną widownią. A podczas ostatniej walki, którą przegrałem, 15 tysięcy ludzi chciało zwycięstwa mojego rywala. Różne osoby inaczej reagują na daną sytuację, ale dla mnie presja widowni nic nie znaczy. Teraz jestem podekscytowany możliwością zostania mistrzem świata w dwóch wagach. I to w mieście mojego rywala. Ta myśl mnie napędza. Pokonał pan Krzysztofa Głowackiego i Michała Cieślaka, a osiem lat temu podczas igrzysk w Rio de Janeiro – Igora Jakubowskiego. Najtrudniejsza okazała się walka z Cieślakiem, bo był bardzo twardy. Zazwyczaj w pierwszej połowie starcia ranię przeciwnika, a druga faza jest już dla mnie prosta. Tutaj było inaczej. Choć na początku go zraniłem, on się odradzał. Był silny, zdrowy i ciągle wierzył.
Większość spodziewa się, że Różański ruszy na pana ostro – tak jak na Babicia czy na Artura Szpilkę. Nie chcę dyskredytować rywali, których pokonał Różański. Ale gdy patrzę na te nazwiska, to myślę, że też bym z nimi wszystkimi wygrał. Choć może nie w pierwszej rundzie. Sądzę, że Łukasz nigdy nie zderzył się w ringu z kimś, kogo stać na taki boks jak mój. Nie sądzę też, że zdoła nacierać tak jak w innych walkach. Bo ja odpowiadam na ciosy. Dla mnie to nie kwestia przetrwania początku pojedynku, ale umiejętności bokserskich. Nie daję się czysto trafiać. Dobra, ostatnio Chris parę razy mnie uderzył, ale on mnie znał. Przesparowaliśmy setki rund. A Różański nigdy z czymś takim się nie zetknął.
Jak się panu dorastało w Londynie? Żyło tam wielu imigrantów. Ja i moi rówieśnicy nie doświadczaliśmy specjalnej niechęci, dopóki nie staliśmy się starsi. Jednak to zacieśniało więzi naszej społeczności. Teraz aż tak tego nie widzę, może dlatego, że mam inną pozycję. Oczywiście, bywało trudno ze względu na przemoc gangów, brak pieniędzy i tak dalej. Dziś nasza dzielnica stała się bardziej popularna, zamieszkana przez zamożniejszych ludzi.
Bywał pan w groźnych sytuacjach? Tak. Nie mówię o tym wiele, ale jestem wdzięczny, że boks dał mi powód, by pójść inną drogą. Wielu bliskich kolegów nie miało tego szczęścia i nie powiodło im się. Cieszę się, że podjąłem właściwe decyzje.
Zwolnił się pan z pracy w Mcdonald’s dokładnie tego dnia, gdy Anthony Joshua zdobył złoto londyńskich igrzysk 2012.
Tego dnia przełożony był wobec mnie niemiły, czyli
świetnie się złożyło. I ten dzień zmienił moje życie na lepsze. Gdy Anthony wygrał finał, złożyłem rezygnację. A właściwie to powiedziałem, żeby już nie wpisywali mnie do grafiku na kolejne dni. Szef odparł, że nie ma problemu, choć pewnie liczył na to, że wrócę. Ale nie wróciłem. Wtedy już trochę trenowałem boks, chodziłem po klubach. Motywowało mnie jeszcze raczej zrzucenie nadwagi niż poważne uprawianie sportu. Jako dziecko za bardzo lubiłem jeść. A potem spirala się nakręciła, bo gdy zaczęli mi dokuczać, to jadłem jeszcze więcej, żeby jakoś to sobie zrekompensować. No i tak trafiłem do sali treningowej, by schudnąć.
Potem poznał pan Joshuę. Pierwszy raz widziałem go jako jego fan. I byłem strasznie podjarany. A za drugim razem
Boksowałem już nawet przed 90-tysięczną widownią. Jestem podekscytowany możliwością zostania mistrzem świata w dwóch wagach. I to w mieście mojego rywala.
spotkałem go już na sparingu. Oczywiście musiałem się bronić, boksować, pokazać, na co mnie stać. Poszło mi dobrze. Polubiliśmy się z Aj-em i spędziliśmy parę lat jako kumple. Był też moim menedżerem. Do dziś mamy dobre relacje.
Co jest dla pana ważne w życiu?
W grudniu urodził mi się syn i staram się być dobrą głową rodziny. Mieliśmy już afrykański ślub, niedługo powinniśmy mieć brytyjski. Mieszkamy w Dubaju, kocham to miejsce. Raz w roku latam do Nigerii. Mój tata raz jest tam, raz w Anglii, więc wpadam zobaczyć, co u niego słychać.
W boksie zarobił pan tyle kasy, że stać pana na Dubaj?
(zanosi się od śmiechu) Muszę się uspokoić. Przez parę lat byłem mistrzem świata i nieźle mi się powodziło. Ale nie chciałem czekać do zakończenia kariery, postanowiłem wcześniej rozkręcić jakieś biznesy. W Dubaju mam restauracje i supermarkety. Musiałem oczywiście zaufać paru ludziom. Gdy trenuję do walki, na pilnowanie interesów przeznaczam godzinę, maksymalnie dwie dziennie.