PIOTR GABRYCH
słyszą huk. Dochodzi z siłowni, przez którą przechodzi się przy wejściu na halę. Uradowani zwycięzcy zaglądają do środka, a Gary robi przysiady z 200-kilogramową sztangą. Lekka dezorientacja. Ktoś pyta, o co chodzi. A on z taką szaloną miną do prezesa: – To nie my wygraliśmy, tylko oni przegrali! Trzeba więcej trenować”. Gabrych, gdy pytamy go dzisiaj o tamtą rywalizację z Częstochową, odpowiada krótko: – Awansowaliśmy do finału głównie dlatego, że oni mylili się w końcówce. Siatkarz, który na zgrupowaniach był z nim czasami w pokoju: – To był facet, który robił coś na maksa albo w ogóle. Tak było z piciem alkoholu, paleniem papierosów. Potrafił przesiadywać w jednym barze przez tydzień i iść ostro. Ale podobnie miał z ćwiczeniami. Kiedyś wstałem o ósmej rano i cały pokój był tak zadymiony, że ledwo dało się oddychać. Innym razem Piotrek o piątej rano postanowił robić pompki.
Co on tam robi?
Poprowadzenie Jastrzębia do mistrzostwa Polski zaowocowało powołaniem do reprezentacji Polski. Pierwszym w karierze, w wieku 32 lat. Gabrych pomógł kadrze awansować na igrzyska olimpijskie w 2004 roku w Atenach i poleciał z drużyną do stolicy Grecji. Stanisław Gościniak, trener kadry, zabronił zawodnikom udania się na ceremonię otwarcia, bo Polacy niebawem rozgrywali pierwszy mecz. Siatkarze usiedli więc przed telewizorem, by obejrzeć, jak podczas ceremonii prezentują się kolejne kraje. Najpierw zdziwili się, że nie ma wśród nich Gabrycha. Chwilę później ich zdziwienie było jeszcze większe, gdy kolega z drużyny uśmiechnięty od ucha do ucha zdjął kapelusz i machał do kamery, przechadzając się wśród innych reprezentantów Polski. Wściekli zawodnicy weszli do jego pokoju, spakowali rzeczy i postawili je przed drzwiami. Gabrych ostatecznie został z zespołem do końca turnieju, ale jak słyszymy, przez cały czas po tym, co zrobił, atmosfera w drużynie była dość gęsta. – Szczerze? Gdybym dziś znalazł się w podobnej sytuacji i miał tego typu wybór, też poszedłbym na ceremonię. Podszedłem wtedy do tego wszystkiego z humorem, a nakręciła się afera. Wychodziłem po prostu z założenia, że nie po to tyle lat ciężko trenowałem i spełniłem marzenia o wyjeździe na igrzyska, by odpuścić ceremonię otwarcia, którą śledziło na żywo pół świata. Nie żałuję – te ostatnie dwa słowa Gabrych mówi po raz pierwszy. Jeszcze je powtórzy. Drzyzga zachowanie Gabrycha w Atenach ocenia bardzo surowo. – Szczytem pewnej niesprawiedliwości było to, że taką osobę wysłaliśmy na igrzyska. Był niezłym graczem, ale uważam, że są pewne granice. Swoim zachowaniem pokazał brak szacunku do koszulki z orzełkiem, jak i do kolegów z drużyny – przekonuje.
Talent tenisowy
– Wszyscy, którzy z nim grali lub pracowali, powiedzieliby, że lepiej nadawałby się do dyscyplin indywidualnych i powinien biegać na 400 metrów albo skakać w dal. Przez całą moją przygodę z siatkówką nie wskażę drugiej osoby, która tak źle funkcjonowałaby w zespole – dodaje Drzyzga.
Gabrych, gdy przytaczamy mu te słowa, opowiada historię ze studiów: – Jednym z moich wykładowców była mama Aleksandry Olszy, wtedy czołowej polskiej tenisistki. Gdy mieliśmy na zaliczenie właśnie tenis, okazało się, że doskonale mi idzie. Dzięki siatkówce miałem plastyczną, świetnie ułożoną rękę, co pomagało na korcie. Być może służyło mi również to, że tenis jest sportem tak bardzo indywidualnym. Pamiętam, że pani Olsza pokazywała na moim przykładzie, jak należy serwować i podczas egzaminów stawałem się nawet jej pomocnikiem. Może więc coś w tych słowach jest?
Z wielką siatkówką Gabrych zetknął się nie tylko w reprezentacji Polski, dla której rozegrał 34 spotkania. Po ateńskich igrzyskach już w ogóle nie wystąpił w kadrze. Natomiast po mistrzowskim sezonie Jastrzębskiego Węgla przeniósł się do Rosji, by występować w Iskrze Odincowo, klubie z wielkimi pieniędzmi i równie wielkimi ambicjami. Tam jednak głównie był rezerwowym.
– Gdybym wiedział, że tak się to skończy, nie jechałbym tam po najlepszym sezonie w karierze. Mnie interesowała gra i wsiadałem w samolot z przekonaniem, że wywalczę sobie miejsce w pierwszej szóstce. Praca, dużo pracy. Tak wyglądały realia. Do Rosji jechało się zasuwać, a nie odcinać kupony. Ćwiczyliśmy dwa razy dziennie, czasami nawet po cztery godziny na jednej sesji. Drogę z hotelu do hali miałem wydeptaną swoimi śladami, a poza tym wyjazdy i loty na kolejne mecze. To był
Rocznik 1972. Były siatkarz, występujący głównie na pozycji przyjmującego. Mistrz Polski z drużyną Jastrzębia Boryni (2003/04). Oprócz naszego kraju grał też w Rosji, Brazylii i Rumunii, gdzie w sezonie 2006/07 sięgnął po mistrzostwo kraju z Tomisem Konstanca. 34-krotny reprezentant Polski, uczestnik igrzysk olimpijskich w Atenach w 2004 roku. Po zakończeniu kariery przez kilka lat był trenerem klubu z rodzinnego miasta, Stali Grudziądz, który wprowadził do II ligi. ciężki rok, fizycznie i psychicznie. Mieliśmy bardzo mocny zespół. Na przyjęciu, obok mnie, Guido Görtzen – kapitan reprezentacji Holandii, mistrz olimpijski z Atlanty z 1996 roku. Do tego reprezentanci Rosji: m.in. Roman Jakowlew i Aleksiej Kazakow. Nie czułem się gorszy od Rosjan, ale miałem wrażenie, że czasami górę brały pewne interesy i dlatego to oni wychodzili w pierwszym składzie – wspomina Gabrych.
Historię związaną z podróżami przytacza w swojej książce Kadziewicz. Kontrola na lotnisku, Gabrych ma na sobie klubową kurtkę. Celnik prosi, by ją zdjął, ale zawodnik się nie zgadza. Raz i drugi. W końcu, po pewnym czasie, daje się przekonać. „Okazało się, że nie ma nic pod spodem i wszyscy mogli podziwiać jego okazałą muskulaturę. Dla niego to było za mało. Udał, że ma w ręku karabin i zaczął strzelać do wszystkich dookoła” – opowiada Kadziewicz.
Mało brakowało
Po Rosji trafił do Brazylii (Sport Club Ulbra), ale tam też, jak donosiły zagraniczne media, miał skonfliktować się z kolegami z drużyny. Później zdobył mistrzostwo Rumunii w barwach Tomisu Konstanca, rozegrał po sezonie w Resovii i MKS Będzin, po czym zakończył karierę. Pytamy Gabrycha, czy patrząc na całą swoją karierę i kontrowersje, jakie budził, czegokolwiek dzisiaj żałuje. – Nie żałuję, bo nie ma czego – odpowiada po krótkim wahaniu. A później dodaje: – Pewnie moje sportowe losy mogły poukładać się nieco lepiej. Nie miałem kariery obfitującej w medale. Nie chodziłem do żadnej Szkoły Mistrzostwa Sportowego i miałem już 21 lat, gdy zacząłem grać w profesjonalnym klubie. Dziś mamy czasy, w których wicemistrzostwo świata Polaków przyjmowane jest jako lekkie rozczarowanie, bo oczekujemy złota. Ja byłem na jednym wielkim turnieju i trochę szkoda mi ćwierćfinału w Atenach z Brazylią. Ktoś powie, że przegraliśmy 0:3 z późniejszym mistrzem olimpijskim i będzie miał rację, ale dwa pierwsze sety były wyrównane, a drugi przegraliśmy na przewagi – 25:27. Mało brakowało. Gdybyśmy zagrali lepiej w grupie i nie trafili od razu na Brazylię, była szansa na pierwszą czwórkę.
Gabrych nie ukrywa, że w jego sercu szczególne miejsce zajmuje Jastrzębski Węgiel. To z tym klubem wiążą się najpiękniejsze klubowe wspomnienia z 2004 roku i to jemu kibicował podczas właśnie zakończonej rywalizacji z ZAKS-Ą Kędzierzyn-koźle. Gabrych cieszy się, że jego były zespół wygrał ją 3–0, po raz trzeci w historii sięgając po złoto Plusligi. Teraz liczy na powtórkę w finale Ligi Mistrzów w Turynie. – Moje Jastrzębie było drużyną Polaków, tylko na rozegraniu mieliśmy Słowaka Pavla Chudika. Trener Prieložny dużo rozmawiał z zawodnikami, potrafił nas rozśmieszyć i myślę, że tym nas kupił. Gdy dziś patrzę na ten zespół, widzę bardzo mądrą mieszankę zawodników polskich i obcokrajowców. Mają też przynajmniej trzech naprawdę dobrych siatkarzy wchodzących z ławki. W tym, że Jastrzębski Węgiel rozgrywa tak znakomity sezon, nie ma żadnego przypadku – przekonuje.
Historia z książki Kadziewicza dotycząca relacji Gabrycha ze słowackim rozgrywającym: „Gdy drużynie nie szło, a trener wziął czas, Gabrych podszedł do Chudika, złapał go za koszulkę i wykrzyczał w twarz z pięciu centymetrów: Ja potrzebuję powietrzaaa! Ja chcę żyyyyć, chcę więcej piłeeeek!”.
★★★
Na koniec chcemy wyjaśnić jedną rzecz, która nas nurtowała.
– W jednym z wywiadów powiedział pan, że niedawno myślał o zostaniu bibliotekarzem. To był realny pomysł czy żart? – pytamy.
Gabrych zaczyna się śmiać. – Ja? Bibliotekarzem? No gdzie tam! Może chodziło mi o to, że żonę chciałem poznać w bibliotece. Wtedy wiedziałbym od samego początku, że to musi być mądra kobieta.