Daniel-andre Tande ma przebite płuco i złamany obojczyk po upadku w Planicy.
Ryoyu Kobayashi wygrał czwartkowy konkurs lotów w Planicy. Polacy na dalekich miejscach.
Pomimo pandemicznych okoliczności zawody w Planicy miały być świętem skoków narciarskich, jednak po upadku Daniela Andre Tandego w serii próbnej późniejsze wydarzenia na skoczni zeszły na dalszy plan, a oglądanie zawodów nie sprawiało już wielkiej przyjemności. Sam konkurs miał jednak bardzo zaskakujący przebieg. Choćby dlatego, że w serii finałowej zabrakło aż 3 z 5 najwyżej sklasyfikowanych zawodników w Pucharze Świata. Dla nas była to o tyle smutna informacja, że w tym gronie znalazło się dwóch liderów naszej reprezentacji: Kamil Stoch i Dawid Kubacki. Obaj uzyskali odległość 200,5m i znaleźli się tuż pod kreską.
Polacy bez błysku
– W sumie nie jestem w stanie powiedzieć co tak do końca się wydarzyło. Patrzyłem na powtórkę i ten skok wydawał się całkiem w porządku. Jeśli chodzi o uczucie w powietrzu... Jakby worek piasku na plecy i ta ziemia się zbliżała. Były jakieś punkty na plusie, ale nie takie, żeby miało to aż tak przyciągać. Sam nie wiem, co się stało – przyznał na antenie Eurosportu Kubacki. – Możliwe, że coś tam było nie tak. Nie chcę wyrokować, bo na pewno dowiem się, jak pogadam z trenerami, czy to czasem nie był jakiś mój błąd, bo to też jest możliwe. Cóż, wydaje mi się, że taka seria błędów byłaby dość niespodziewana, ale jednak możliwa – tłumaczył nowotarżanin.
Los Polaków podzielił lider PŚ Halvor Egner Granerud. Norweg nie przekroczył nawet 200 metrów, a do tego miał spore problemy w locie i z lądowaniem, co przełożyło się na oceny od sędziów i w efekcie wyprzedził w klasyfikacji jedynie Estończyka Kevina Maltseva. W drugiej serii oglądaliśmy trzech Polaków, ale już na półmetku było jasne, że na podium w przypadku naszych reprezentantów tego dnia nie mamy co liczyć. Rozczarowany po dobrych treningach i kwalifikacjach mógł się czuć Andrzej Stękała. Finałowy lot na odległość 225,5 m pozwolił na awans z 22. na 18. miejsce. Jeszcze dalej w drugiej próbie poleciał jednak 19. po pierwszej serii Jakub Wolny. Wylądował na 231. metrze, dzięki czemu przedarł się na 14. lokatę. Poprawił się również 15. na półmetku rywalizacji Piotr Żyła, który w finale skoczył wprawdzie pół metra bliżej od Wolnego, ale w gorszych warunkach i ostatecznie to mistrz świata z Oberstdorfu był najwyżej sklasyfikowanym z naszych reprezentantów, chociaż 10. miejsce nie jest z pewnością szczytem jego marzeń. – Trzeba się przestawić. W tym roku chyba potrzeba mi trochę więcej czasu. Weekend dopiero przed nami. Mniej więcej wiem, o co chodzi. Walczymy dalej – podsumował z optymizmem. Na pokerową zagrywkę w finałowej serii zdecydował się trener Niemców Stefan
Horngacher. Na jego prośbę obniżono rozbieg przed skokiem Markusa Eisenbichlera. Niemiec uzyskał 238,5 m, dzięki czemu otrzymał rekompensatę za niższą belkę. W efekcie 4. po 1. serii Eisenbichler wskoczył na podium. Znalazł się tam również jego rodak Karl Geiger, który w grudniu został w Planicy mistrzem świata w lotach. Nawet oni musieli
jednak uznać wyższość Ryoyu Kobayashiego.
Popis samuraja
Od wczoraj Kobayashi robi na Letalnicy to, czym przez cały sezon zachwycał Granerud. Japończyk dominuje tak, jak w swoim najlepszym czasie. Po wygranych środowych kwalifikacjach, a dzień później serii próbnej, był bezkonkurencyjny także w konkursie.
Zdobywca Kryształowej Kuli z sezonu 2018/19 popisał się zwłaszcza podczas drugiej próby, kiedy uzyskał aż 244,5 m. Żaden z zawodników nie zbliżył się nawet do tej odległości. Wygląda na to, że Kobayashi staje się jednym z głównym kandydatów nie tylko do sięgnięcia po małą Kryształową Kulę, ale także triumf w turnieju Planica 7. W przeszłości pokazywał, że potrafi latać na Letalnicy. To do niego należy 252-metrowy rekord obiektu.
Niedosyt gospodarzy
Pod względem ilościowym Słoweńcy spisali się świetnie. W komplecie awansowali do drugiej serii, wobec czego w finale oglądaliśmy aż 10 reprezentantów gospodarzy. Nieco gorzej było jednak pod względem jakościowym. Na półmetku wydawało się, że mają powody do radości, bo w czołowej trójce plasowali się Bor Pavlovcić i Domen Prevc. Ostatecznie jednak nie poradzili sobie z warunkami i wylądowali kolejno na 5. i 8. miejscu. Lider kadry – Anže Lanišek, na którego miejscowi kibice liczyli z pewnością najbardziej, zakończył zawody niemal na szarym końcu najlepszej „30”.