UPARTA JAK STARA DAMA
Miała być walka o udział w Lidze Mistrzów, a w najgorszym razie w Lidze Europy. Zamiast tego jest realna obawa, że sezon zakończy się katastrofą, czyli spadkiem do 2. Bundesligi. Fatalna postawa Herthy mogłaby zostać uznana za wielką niespodziankę, gdyby nie to, że staje się regułą. Im więcej w stolicy Niemiec mówi się o mocarstwowych planach, tym piłkarze spisują się gorzej. W żadnym innym niemieckim klubie realia nie odbiegają tak daleko od oczekiwań, jak u Starej Damy.
Szefowie Herthy tradycyjnie zapowiadali podbicie Bundesligi i teraz jak zwykle muszą się obawiać, że z niej spadną.
Stworzeni do wyższych celów
Odkąd w Herthę dwa lata temu zainwestował przedsiębiorca Lars Windhorst i na nowych zawodników przeznaczył niemal 200 mln euro, w stolicy Niemiec opowiadają, jak to zamierzają stworzyć wielki klub. Jednak na opowiadaniach się kończy, bo ten samozwańczy wielki klub ma już tylko punkt przewagi nad strefą spadkową. Tak słabego bilansu po dwudziestu dwóch kolejkach Hertha nie miała nawet w sezonie 2011/12, gdy po raz ostatni spadła do drugiej ligi. Teraz również do niej zmierza. Nie pomogła zmiana trenera, nic nie dało zwolnienie dyrektora sportowego. Bruno Labbadia i Michael Preetz musieli odejść, a zastąpili ich Pal Dardai oraz Arne Friedrich. Bilans tych zmian to raptem punkt w czterech meczach i coraz niższa pozycja w tabeli. A w tej kolejce Herthę czeka starcie z Wolfsburgiem i nawet remis w rywalizacji z Wilkami będzie dla niej wielkim czwartym szkoleniowcem Starej Damy, odkąd Piątek występuje w tym klubie. I na razie powrót Węgra na trenerską ławkę nie przynosi efektów. – Podobała mi się nasza gra, piłkarze się starali, z przodu powinno być lepiej, ale widzę postępy – mówił Dardai po ostatnim spotkaniu. Spotkaniu przegranym u siebie z RB Leipzig aż 0:3!
Inna sprawa, że również zawodnicy Herthy regularnie zawodzą i nie można wszystkiego zwalić na kiepską organizację. Spuszczona głowa Piątka i smutna mina Polaka niemal po każdej akcji to symbol obecnej Herthy. Podobnie jak tatuaże Matheusa Cunhi. Ostatnio dla Brazylijczyka ważniejsze od treningów były właśnie tatuaże, które dał sobie zrobić, mimo że w Niemczech tego typu usługi objęte są lockdownem. Ale w tych sprawach brazylijski pomocnik był kreatywny i sobie poradził. Za to na boisku już taki pomysłowy nie jest i na kolejnego gola czeka niemal siedemset minut. Piłkarze Herthy nie do końca zdają sobie sprawę, w jak trudnej są sytuacji. W Mainz i w Bielefeld zawodnicy zasuwają, ciułają punkt po punkcie, żeby wydostać się z dołu tabeli. Tam nie liczy się styl, tam najważniejsza jest walka. A w Berlinie trener opowiada o potrzebie efektownych zagrań, bardziej widowiskowych występów. Jeśli w stolicy Niemiec dalej będą tak uparcie przekonywać, że budują klub na walkę o europejskie puchary, to już niedługo mogą się obudzić w drugiej lidze i zamiast do Madrytu czy Londynu, jeździć będą do Aue lub Heidenheim. MACIEJ SZMIGIELSKI