KAŻDEMU ŻYCZĘ TAKIEJ PRZYGODY KRYZYS MISTRZYŃ
Marek Cieślak kończy 14-letnią pracę z reprezentacją Polski. Z kadrą zdobył 21 medali.
MATEUSZ PUKA: Pożegnanie z kadrą i finał Speedway of Nations w Lublinie nie wyglądały chyba tak, jak pan sobie to wymarzył? MAREK CIEŚLAK: Jest duży niedosyt. Pierwsza sprawa to warunki, w których rozegrano zawody, a druga dziwna decyzja o przerwaniu turnieju. Uważam, że gdybyśmy dokończyli ściganie, mieliśmy duże szanse na złoto. Miały być 23 biegi, a zawody zakończono po 14. wyścigu. Wyłonienie mistrza w takich warunkach nie było sprawiedliwe.
To prawda, że od początku był pan za przełożeniem imprezy na inny dzień?
Wspólnie z Emilem Sajfutdinowem byliśmy jedynymi przedstawicielami drużyn, którzy opowiadali się za odwołaniem zawodów. Jednocześnie zaznaczyliśmy, że podporządkujemy się decyzji większości. Pozostałe reprezentacje nie były przekonane, więc zrobiono próbę toru. Trening wyszedł nienajgorzej, więc rozpoczęliśmy turniej. Gdy już się coś zaczyna, powinno się kończyć, tym bardziej że warunki torowe praktycznie się nie zmieniały. Moim zdaniem nie było przeszkód, by dokończyć turniej.
Organizatorzy przestraszyli się upadku Fredrika Lindgrena.
„Fredka” upadł, bo po prostu nie miał siły w rękach. On ma problemy z jazdą na takich torach od pamiętnego wypadku w Tarnowie i w sobotę po prostu znów bolała go ręka. Dodatkowo przed tym wyścigiem miał tylko kilka minut przerwy i był zmęczony.
Okoliczności pana pożegnania z kadrą nie były może perfekcyjne, ale za to cała pana praca z kadrą już tak. Przeżywał pan jakoś szczególnie te ostatnie dni?
Już od kilku lat przygotowywałem się do tej chwili, więc nie było to dla mnie nic szczególnego. Przepracowałem z kadrą 14 lat i życzę każdemu takiej przygody. Niewielu trenerów w polskim sporcie może pochwalić się takim stażem. Przez ten czas zmieniali się zawodnicy, a my wciąż zdobywaliśmy medale. Od kilku lat żyłem ze świadomością, że za chwilę nadejdzie koniec, bo od ośmiu lat Rafał Dobrucki jest szykowany na mojego następcę. A od trzech praktycznie co roku mówiło się, że w końcu mnie zastąpi. Nie miał pan jednak ochoty postarać się o przedłużenie kontraktu jeszcze o rok?
Mam wrażenie, że dla dobra polskiego żużla lepiej będzie jeśli odejdę teraz. Konflikt z czterema zawodnikami zrobił swoje i może dobrze, że przyjdzie Rafał Dobrucki i ogłosi nowe otwarcie. Ja swojej decyzji nie żałuję, bo sportowcy nie pozostawili mi wyboru. Gdybym ich powołał do kadry, to bym się ośmieszył. Oni mieli milion okazji, by załatwić tę sprawę, ale podjęli inną decyzję, a ja musiałem zareagować i pokazać kto rządzi.
Miał pan już okazję rozmawiać z honorowym prezesem PZM Andrzejem Witkowskim, który od lat promował kandydaturę Rafała Dobruckiego na trenera kadry i naciskał na zmianę? Jeszcze nie. Prezes Michał Sikora zaprosił mnie na pożegnalnie, które ma się odbyć w grudniu w siedzibie PKOL i myślę, że to może być dobra okazja do spotkania z prezesem Witkowskim. Nie mam do niego żalu, a jedyne co moim zdaniem było słabe, to uzasadnianie mojego odejścia wiekiem. Prezes Witkowski wypomina mi, że skończyłem 70 lat, a sam jest ode mnie starszy i wciąż pociąga za sznurki.
Ile razy działacze podejmowali próbę zwolnienia pana z funkcji trenera kadry?
Naprawdę długo się opierałem, bo pierwszy raz taki temat pojawił się w 2011 roku po trzecim z rzędu zwycięstwie w Drużynowym Pucharze Świata w Gorzowie. Zawodnicy dowiedzieli się o próbie zwolnienia i sami mnie obronili. Tuż po finale o niczym nie wiedziałem, ale dziwiłem się, że wszyscy kadrowicze w wywiadach bardzo mocno mnie wychwalali. Dopiero później Tomasz Gollob szepnął mi słówko, że był pomysł zmiany trenera. Później ten temat wracał praktycznie co rok, chyba że akurat miałem dwuletni kontrakt. Zawsze broniły mnie jednak wyniki.
Z mojej winy przegraliśmy półfinał i baraż w Bydgoszczy w 2012 roku i nie dostaliśmy się do finału. Przyznaję się oficjalnie, że popełniłem wtedy błąd.
spać w drodze powrotnej na dworcach, a dzień później jeździć w lidze. Nie było pieniędzy, sponsorów, ani pomysłu i naprawdę kiepsko to wyglądało. Z tego powodu nie chciałem w tym brać udziału.
Ostatecznie dał się pan jednak namówić. Co pana przekonało? Szymański nie odpuszczał i kilka dni po pierwszym telefonie znów zadzwonił i przedstawił inną wizję. Plany były ambitne, więc się zgodziłem. Do ponownego kontaktu nakłonił go ponoć Andrzej Grodzki. Obu jestem wdzięczny. Od tego czasu kadra z roku na rok zyskiwała na prestiżu, pojawiali się sponsorzy, a organizacja jest na wysokim poziomie.
Czy to prawda, że chwilę po pierwszym złotym medalu podał się pan do dymisji?
Szykowaliśmy się z reprezentacją juniorów do jazdy w finale w Abensbergu, a ja zarządziłem trening na torze w Tarnowie, bo obiekt wydawał mi się podobny do niemieckiego. Bez mojej wiedzy działacze zmienili jednak decyzję i zorganizowali trening w Gdańsku. Gdy się o tym dowiedziałem, zrezygnowałem z prowadzenia kadry.
W tle był także konflikt z pana asystentami Piotrem Żyto i Mirosławem Kowalikiem. Wytłumaczyłem im, że muszę zrezygnować z prowadzenia kadry, bo nie mogę pozwolić, by działacze ingerowali w moją pracę. Obaj się ze mną zgodzili, ale nie zrezygnowali razem ze mną, bo chyba liczyli, że przejmą prowadzenie kadry. Znów jednak nie odpuścił Piotr Szymański i załagodził sytuację. Trening juniorów odbył się w Tarnowie, a potem w Niemczech zdobyliśmy złoto. Przy powrocie do kadry ustaliłem jednak, że już nie chcę żadnych asystentów.
Później działacze próbowali wpływać na pana decyzje?
Sugestie były, ale zawsze w takich przypadkach pytałem moich przełożonych, kto odpowiada za wynik. Odpowiadali, że ja, więc było jasne, że to ja podejmowałem najważniejsze decyzje.
Popełnił pan przez te 14 lat jakiś błąd?
Z mojej winy przegraliśmy półfinał i baraż w Bydgoszczy w 2012 roku i nie dostaliśmy się do finału. Przyznaje się oficjalnie, że popełniłem wtedy błąd, bo przy selekcji zawodników sugerowałem się finałem w Szwecji niż walką na torze w Bydgoszczy. Myślałem już o walce o medale w Malilli, a okazało się, że w ogóle tam nie awansowaliśmy.
Który z sukcesów z kadrą jest pana ulubionym?
Wszystkie wygrane w Drużynowym Pucharze Świata były niesamowite, bo większość z tych triumfów odnosiliśmy różnicą kilku punktów. Złośliwi mówią, że moje sukcesy nie są tak ważne, bo na żużlu ściga się tylko kilka nacji. Rywalizacja z roku na rok była jednak coraz trudniejsza, a zawsze były przynajmniej trzy mocne drużyny, które robiły wszystko, by odebrać nam złoto. Rozgrywki ligowe są fajne, ale od zawsze w sporcie
Po zakończeniu kariery zawodnika zająłem się uprawą roślin i kwiatów, a rodział z żużlem wydawał się zakończony. W byciu trenerem nie ma żadnej reguły.
najważniejsze są sukcesy z reprezentacją.
Tak naprawdę jest pan trenerskim samoukiem. Myślał pan kiedyś, że uda się osiągnąć takie sukcesy?
Nigdy, bo przecież po zakończeniu kariery zawodnika zająłem się uprawą roślin i kwiatów, a rozdział z żużlem wydawał się zakończony. W byciu trenerem nie ma żadnej reguły i albo się to czuje, albo nie. Miałem kilka żelaznych zasad jak choćby tę, by nigdy nie podejmować decyzji na gorąco. Zawsze wolałem się dłużej zastanowić, niż potem coś odkręcać. Poza tym nigdy nie można wychodzić z założenia, że wszystko się wie, bo nawet po ponad 50 latach wciąż wiele rzeczy potrafi mnie w żużlu zaskoczyć.
Ma pan już pomysł na kolejną rolę w żużlu?
Zobaczymy. Na razie nie ma widoków, bym w przyszłym roku miał prowadzić jakiś klub, ale nawet jeśli, to pewnie zostanę przy żużlu w roli komentatora. Poza tym mam jeszcze kolarstwo i całkiem prawdopodobne, że wystartuję w mistrzostwach Polski mastersów. W tym roku przejechałem już ponad 12 tysięcy kilometrów. Czuję się dobrze, a wiek to dla mnie tylko liczba. ŁKS Commerecon Łódź pokonał 3:0 Chemika Police w meczu 5. kolejki TAURON Ligi. Dla mistrzyń Polski to już trzecia porażka w sezonie. Chemik musi sobie radzić bez jednej z liderek – Wilmy Salas (zerwane więzadła krzyżowe), a do Łodzi nie przyjechała chora Martyna Łukasik. – Nasze problemy kadrowe to żadne usprawiedliwienie. Nie tak powinna wyglądać gra mistrzyń Polski – mówi kapitan zespołu Martyna Grajber.
W dwóch pierwszych partiach łodzianki zdominowały Chemika. Pierwsze zwycięstwo w sezonie odniósł drugi łódzki zespół Grot Budowlani, który pokonał w Pile PTPS. Minutą ciszy uczczono pamięć zmarłego na COVID-19 prezesa pilskiego klubu Radosława Ciemięgę.