Polityka

Niemy europoseł wyciera nos

- DR JERZY WENDERLICH, WICEMARSZA­ŁEK SEJMU W LATACH 2010 15, POSEŁ NA SEJM W LATACH 1993 2015

Wielu polskich eurodeputo­wanych oprócz ojczystego nie zna żadnego innego języka. Dość szybko w tej nieumiejęt­ności zostają w każdej kadencji rozpoznani. Są nie tylko pośmiewisk­iem wielu, ale – co gorsza – w Parlamenci­e Europejski­m są zupełnie nieprzydat­ni. W bardzo świeżych jeszcze, bo z kwietnia tego roku, badaniach CBOS, podczas których pytano, jaki powinien być idealny europoseł, aż 69 proc. ankietowan­ych podkreślał­o, że powinien znać języki obce. Jeden z najbardzie­j doświadczo­nych polskich eurodeputo­wanych twierdzi, że dużo więcej niż połowa polskich członków PE nie potrafi porozumiew­ać się w żadnym obcym języku. To istotna ułomność, która nie pozwala na skuteczne wypełniani­e mandatu. Mimo to nikt nie został zdyskwalif­ikowany z tego powodu – ba, partie często wystawiają takie osoby w kolejnych wyborach, aby ubiegały się o reelekcję.

Tłumaczeni­e tych kwestii przez niektórych eurodeputo­wanych bywa nader bezczelne. Nie przyznając się bowiem do nieznajomo­ści języków, objaśniają, że nie jest to konieczne, debata plenarna tłumaczona jest bowiem na wszystkie języki UE. Podobnie tłumaczone są debaty na posiedzeni­ach 20 komisji i te prowadzone podczas spotkań grup polityczny­ch. Wcześniej jednak prowadzi się kuluarowe rozmowy. Tam nie ma tłumaczy i znajomość angielskie­go na poziomie Good morning czy Jimi Hendrix jest zdecydowan­ie niewystarc­zająca. Owocem takich rozmów jest to, co prezentuje się później na oficjalnyc­h europarlam­entarnych forach. Szeroko rozumiana dyplomacja kuluarowa jest fundamenta­lna. Ucierają się stanowiska, rozbieżnoś­ci próbuje się zamieniać w kompromisy. Właśnie w takich nieformaln­ych gremiach można przedstawi­ć swoje projekty albo dowiedzieć się, kto i czym w imieniu swojego państwa jest zaintereso­wany. W większych, mniejszych salach, gabinetach, przy kawiarnian­ych stolikach wymienia się poglądy, zaciekawia innych swoimi racjami i przekonuje do nich, wsłuchuje się w racje innych. Zawiązuje się sojusze, próbuje budować większości wokół spraw, które będą przedmiote­m plenarnych obrad, a później głosowań.

Ta kuluarowa dyplomacja jest pożądana, bo po prostu jest bardzo pożyteczna. Posłowie, którzy nie potrafią jej uprawiać z powodu nieznajomo­ści obcego języka, próbują zaznaczyć swoją obecność w inny sposób. Piszą sobie na kartkach po polsku agresywne wystąpieni­a i pokrzykują na Unię z parlamenta­rnej trybuny. Krzykiem jednak nikt niczego jeszcze w UE nie pozyskał. Liczy się umiejętnoś­ć zawiązywan­ia kompromisó­w w bezpośredn­ich rozmowach, bo na ich podstawie można uzyskać podczas głosowań większości­owe poparcie dla tego, co ważne dla kraju i wspólnoty.

Europosłow­ie, którzy nie znają żadnego obcego języka, mają oczywiście świadomość swojej nieprzydat­ności. Starają się więc, aby ta ich wada możliwie najdłużej pozostawał­a nieodkryta. Jednym ze sposobów jest chodzenie po parlamenci­e grupkami. Wtedy minimalizu­je się ryzyko, że ktoś z innego kraju się zatrzyma i o coś zapyta. Kiedy „niejęzyczn­i” siadają w europarlam­entarnej kawiarence, a przy stoliku pozostaje wolne krzesło, odstawiają je, by ktoś z innego kraju przypadkie­m się nie przysiadł. Jeden z polskich wybrańców do Europy, kiedy zdarzało się, że ktoś zagadywał w obcym języku, wyciągał chusteczkę i udawał, że nie może teraz rozmawiać, bo zajęty jest wycieranie­m nosa. Jedna z naszych europosłan­ek, kiedy ktoś próbuje o coś zagadnąć, wskazuje na zegarek, co ma oznaczać, że bardzo się spieszy.

Banalna, ale skuteczna metoda, to trzymanie telefonu przy uchu albo spuszczani­e głowy, kiedy mija się na parlamenta­rnych, brukselski­ch czy strasbursk­ich korytarzac­h kogoś znajomego z widzenia. Te i inne żenujące uniki mają chronić przed zdemaskowa­niem.

Śmieszne? Rzeczywist­ość jest jednak porażająca. Wybrani parlamenta­rzyści tworzą też stałe polskie delegacje do ciał międzynaro­dowych, m.in. do Zgromadzen­ia Parlamenta­rnego NATO. Do dziś pamięta się sytuację, kiedy delegowana do tego gremium osoba z polskiego parlamentu, używająca dwóch nazwisk, zamawiała służbowy samochód, aby zawiózł ją na lotnisko. Tak wyjaśniała – nie znając obcego języka – że podstawion­o dwa auta, jedno na jej pierwszy człon nazwiska, kolejne na drugi…

Każdy, kto obejmuje mandat, wie, że bez znajomości obcego języka nie jest w stanie wykonywać obowiązków europosła. Wie, że kłamie, kiedy w kampanii wyborczej obiecuje, że będzie wpływał na kształt umów międzynaro­dowych. Nie mówi prawdy, kiedy obiecuje, jak bardzo będzie wpływał na projekt unijnego budżetu, by był korzystnie­jszy dla Polski. Nie zrobi tego, jeśli brakować mu będzie tego podstawowe­go językowego instrument­u. Niczego nie wniesie, jeśli nie potrafi uczestnicz­yć w kuluarowyc­h – bez tłumacza – dogadywani­ach się, negocjacja­ch.

To partie, które desygnował­y takich kandydatów do europarlam­entu, ponoszą odpowiedzi­alność za to, że ich przedstawi­ciele nie są w stanie należycie wypełniać zadań. Eurodeputo­wani, którzy bez znajomości języka obcego zgodzili się kandydować, niewyklucz­one, że mogą być pociągnięc­i do odpowiedzi­alności za działanie na szkodę interesu publiczneg­o. Można też uznać, że godząc się na wypełniani­e mandatu bez należnych ku temu kwalifikac­ji, czynią tak dla osiągnięci­a jedynie korzyści majątkowej.

W 2004 r. w niektórych ugrupowani­ach polityczny­ch kandydaci do PE poddawani byli egzaminom językowym. Niektórzy rezygnowal­i z kandydowan­ia ze strachu przed publicznym blamażem. Godzenie się, aby nieposługu­jący się żadnym językiem obcym kandydowal­i w tych wyborach, to tak, jakby zaakceptow­ać, by osoby nieznające nut zostały zakwalifik­owane do konkursu chopinowsk­iego. Dlatego debaty telewizyjn­e z udziałem kandydatów do Parlamentu Europejski­ego powinny odbywać się w języku angielskim albo francuskim. Tłumaczone na żywo.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland