polityka i obyczaje
Zostaliśmy po 15 października poturbowani i musimy się na różne sposoby odbudować. (…) trzeba się nastawić na dłuższą perspektywę, na co najmniej kilka lat – Mateusz Morawiecki na spotkaniu w Krakowie. Czyli PiS to jednak ruina.
Były wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł (Suwerenna Polska) bez wahania i cienia wstydu tłumaczy „Angorze”, jak dysponowano pieniędzmi Funduszu Sprawiedliwości: „Regulamin Funduszu nie wskazywał dokładnie, na co środki finansowe mają być przeznaczone. Określał, że mają być wykorzystywane na cele szkoleniowe. Jeśli jakiekolwiek Koło Gospodyń Wiejskich nie prowadziło edukacji w zakresie zapobiegania przestępczości, to nie mogło otrzymywać pomocy finansowej. Jeśli jednak taka działalność występowała, to czy do tego potrzebny był zakup garnków, czy innego sprzętu, to wyłącznie ich sprawa”. Na granatnik też by dostały.
Michał Karnowski („Sieci”) kontynuuje swój cykl „dobre rady dla gromady”, czyli poucza PiS, co ma robić: „mimo pokusy pójścia w »fajność« czy duchowej i programowej kapitulacji, Prawo i Sprawiedliwość, jeśli naprawdę chce zwyciężać, musi pozostać poważną partią. W traktowaniu serio relacji słów do czynów, w narzucanym przez Jarosława Kaczyńskiego upartym dążeniu do realizacji programu krył się sukces lat 2015–2023. I tam jest też recepta na odzyskanie władzy. Ale trzeba mieć też świadomość, że bez twardego boju rzadko się wygrywa w polityce”. Zabrakło tylko wezwania: „Wodzu, prowadź!”.
Oparadoksie lizusa mówi w „Przeglądzie” prof. Jarosław Flis: „największą słabością PiS są te wszystkie lizusy prezesa, nieświadomie zajmujące się nieustannym jego atakowaniem. Przecież jeśli ktoś mówi publicznie, że bez Kaczyńskiego PiS się rozpadnie, to tak naprawdę mówi: Jarek, 20 lat twojej pracy w ogóle nic nie dało! (…) Miałeś stworzyć silną partię, miałeś być emerytowanym zbawcą narodu, a teraz jesteś po prostu kimś, kto z trudem się opędza od tych wszystkich, którzy chcieliby rozerwać na strzępy twoje dzieło życia”.
W„Do Rzeczy” Marek Jurek (kiedyś polityk PiS) inaczej postrzega Jarosława Kaczyńskiego i jego „poważną partię”: „Problemem polityki Prezesa jest natomiast jego obsesyjne poczucie osobistej misji, polityczny solipsyzm, skutkujący lekceważeniem wszystkich interesów społecznych, argumentów politycznych, a nawet zwykłych obowiązków wychodzących poza jego własny polityczny plan. (…) Niestety, słynna PiS-owska »rozmowa z ludźmi« nigdy nie oznaczała otwartości wobec opinii publicznej, a jedynie czytanie nastrojów w sondażach, propagandę medialną i oczywiście pragnienie – przyjemnego a politycznie potrzebnego – aplauzu”. Pamiętamy ten uśmiech, gdy słyszał: „Ja-ro-sław-Pol-skę-zbaw!”.
Stanisław Mancewicz z „Tygodnika Powszechnego” wychwycił trend w pisaniu o nadchodzącej (?) wojnie: „Pośród dziesiątek materiałów nie znaleźliśmy ani jednego, w którym ktoś, ktokolwiek, od amatora po znawcę, dawałby nam szansę na przetrwanie w jako takim zdrowiu. (…) Oto wszyscy, od lewa do prawa, wieszczą, że kraj nasz upadnie jak domek z kart, nie będzie wody, jedzenia ani lekarstw, że gdzieś na peryferiach tego konfliktu będą latać po próżnicy nieliczne samoloty NATO, warczeć przestarzałe czołgi Bundeswehry, szosy zaś będą zatkane wszelakim żelastwem i tłumami ludzi w panice i histerii, a rząd oddali się oczywiście na emigrację”. Polska specjalność – czarnowidztwo. Albo realizm.
Andrzej Stankiewicz stawia w „Newsweeku” tezę: „Nie ma w polityce niczego, co łączy tak żarliwie i trwale jak wspólny wróg. W tym sensie prezydent Andrzej i premier Donald są sobie wyjątkowo bliscy, bo mają jeden interes: pozbycie się prezesa Jarosława. (…) Jeśli Tusk – jak wierzy Duda – wystartuje na prezydenta, a Duda – na co liczy Tusk – przyczyni się do wysłania zbawcy narodu na emeryturę, ta symbioza może potrwać znacznie dłużej”. Prezes może i przegrał, ale wciąż jest w centrum uwagi.
W„Wolnej Sobocie” prof. Marcin Matczak pisze o pułapce emocji: „Nasze oczy przesłania zaćma emocjonalności. (…) Kiedyś współczucie dla płaczącej Beaty Sawickiej było ważniejsze niż to, że wzięła łapówkę. Dziś jeszcze bardziej emocje biorą górę nad racjonalną oceną Ziobry, Trzaskowskiego czy Hołowni. (…) Politycy przestają być ludźmi, stają się ikonami: Beata Płacząca, Szymon Odraczający, Zbigniew Frasobliwy i Rafał – Anioł Patriarchatu. A my, wpatrzeni w ikony, stajemy się niezdolni do racjonalnego osądu”.
Znazwisk śmiać się nie wypada, chyba że robią to ich nosiciele. Michał Rusinek w felietonie dla „GW” cytuje pomysły na kampanijne hasła: „Konrad Rączka (Starachowice) wykorzystał rymotwórcze możliwości tkwiące w jego nazwisku: »Jak jest problem czy bolączka,/ czeka na was Konrad Rączka«. A wiele wskazywało na to, że powie o sobie, że jest z niego »złota Rączka«. Powstrzymał się jednak. Nie powstrzymał się natomiast Grzegorz Ziomek (Mielec): »Wybierz swojego ZIOMKA«, Radomir Piorun (Koło): »Zmieniamy powiat PIORUNEM«, Zbigniew Gach (Słupsk): »Twój GACH w samorządzie« czy Krzysztof Aleksander Świerk (Turek): »Posadź ŚWIERKA w powiecie!«”.