Wszystko po kolei
Projekt ustawy lex TVN to próba podporządkowania sobie przez władzę niezależnych mediów. Jest to też krok na drodze do „repolonizacji”, czyli przejmowania przez państwo kolejnych kluczowych firm i całych działów gospodarki.
Rynek medialny jest dla PiS kluczowy, a Jarosław Kaczyński wierzy w skuteczność starych narzędzi inżynierii społecznej. Dlatego władza działa tu wyjątkowo brutalnie. Jednak metody stosowane dziś wobec TVN i innych niezależnych mediów zostały już przetestowane na innych rynkach. I okazały się bardzo wydajne. Na pierwszy ogień repolonizacji poszły banki. To dziś sztandar, którym partia dumnie powiewa, bo udało się odkupić Pekao, Alior i BPH. Metoda kija i marchewki tu zadziałała. Kijem był podatek bankowy, polityka nadzorcza KNF oraz perspektywa niekorzystnych regulacji wobec sprzedawców kredytów frankowych, marchewką zaś atrakcyjna oferta finansowa złożona przez państwowe firmy. Część zagranicznych właścicieli, szczególnie tych borykających się z własnymi problemami, chętnie z tego skorzystała, zwłaszcza że politycy tak byli zainteresowani repolonizacją, że specjalnie się nie targowali. Dlatego w programie wyborczym PiS z 2019 r. pada zapowiedź kontynuacji tego procesu, bo „repolonizacja sektora bankowego stanowi silny bufor bezpieczeństwa dla polskiej gospodarki przed potencjalnymi turbulencjami na międzynarodowych rynkach finansowych. Pozwala na mobilizację kapitału na dalszy rozwój kraju, finansowanie inwestycji i działalność przedsiębiorstw”.
– Argument bezpieczeństwa finansowego uzyskanego w sytuacji, gdy centra decyzyjne znacznej części sektora bankowego znajdują się w kraju, pojawił się w debacie publicznej wielu krajów po wybuchu światowego kryzysu finansowego 2008 r. W Polsce nigdy nie wykazano, że duży udział zagranicznych banków powodował jakieś zagrożenia, przeciwnie, były dowody na ich stabilizującą rolę. Dlatego mam wrażenie, że w dzisiejszej repolonizacji sektora finansowego chodzi raczej o jego upaństwowienie, po to, by zapewnić finansowanie rozmaitych inwestycji promowanych przez polityków, bez zwracania uwagi na ich ekonomiczną racjonalność – tłumaczy prof. Witold Orłowski z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych (NOBE), główny doradca ekonomiczny PwC Polska. Jego zdaniem kłopoty Grupy Getin Banku i jego właściciela Leszka Czarneckiego świadczą, że obecna władza niechętnie widzi w sektorze finansowym nie tylko zagraniczny kapitał, ale jeszcze bardziej polski, prywatny.
Węgiel, polska miłość
Kolejnym obszarem gospodarki, który został objęty intensywną repolonizacją, jest energetyka. Minister energii Krzysztof Tchórzewski postawił sobie za cel repolonizację PKP Energetyka, spółki zapewniającej zasilanie sieci kolejowej, która została wcześniej sprywatyzowana. Jej właścicielem jest dziś amerykański fundusz CVC Capital Partners. Tchórzewski, były pracownik PKP Energetyka, liczył, że doprowadzi do unieważnienia prywatyzacji spółki. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Dlatego zaczął się nacisk na właścicieli, by ją odsprzedali. Zapewne to by się udało, gdyby podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce prezydent USA Donald Trump nie zaczął się dopytywać o PKP Energetyka. Potem zaś plany repolonizacji spółki skutecznie komplikowała pani ambasador Mosbacher. Okazało się, że fundusz CVC poskarżył się na swoje kłopoty w Waszyngtonie. A z Trumpem PiS nie chciało zadzierać, inaczej niż dziś z Bidenem.
Sam proces renacjonalizacji energetyki zaczął się jeszcze w okresie rządów PO-PSL i jest intensywnie kontynuowany do dziś. Kolejne wielkie zagraniczne koncerny energetyczne sprzedają swoje polskie aktywa – elektrownie, elektrociepłownie, farmy wiatrowe – i wycofują się z Polski. Kupują państwowe koncerny energetyczne, głównie PGE, PGNiG, Enea. Dziś obecność zagranicznego kapitału jest w tej branży śladowa.
– Ten proces w dużym stopniu dokonał się z inicjatywy zagranicznych inwestorów, którzy szukali sposobów wyjścia z Polski, bo chcieli się pozbyć bagażu brudnej, węglowej energii. Ich polskie aktywa były trudno sprzedawalne, o ile w ogóle, ale wtedy pomocną dłoń wyciągnęło do nich polskie państwo – wyjaśnia Maciej Bando, były prezes Urzędu Regulacji Energetyki. On sam próbował wpływać na proces repolonizacji, alarmując, że grozi nam na rynku państwowy monopol w dziedzinie produkcji energii elektrycznej, za który zapłacą odbiorcy. Było to jednak wołanie na puszczy, bo regulatorzy rynkowi mają w naszych warunkach dość ograniczony wpływ na rzeczywistość. – Dla wszystkich było jasne, że głównym powodem repolonizacji elektrowni węglowych była próba ochrony śląskich kopalń – wyjaśnia Bando.
Repolonizacja energetyki prowadzona jest pod hasłem zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego, choć
w praktyce przynosi efekt odwrotny. Zapewnia bezpieczeństwo, ale ekonomiczne, i to zagranicznym inwestorom, pogłębia za to polskie problemy z górnictwem i energetyką, doprowadzając jednocześnie do wzrostu cen prądu.
Eksperci od dawna zwracają uwagę, że wykupywanie z rąk zagranicznych inwestorów elektrowni i elektrociepłowni zmienia strukturę własnościową, ale nie przysparza Polsce nowych mocy. A tych coraz bardziej brakuje. Państwowe koncerny tracą pieniądze, które można było wykorzystać na konieczną transformację technologiczną. Jaki tego jest efekt, widać dziś, gdy elektrownie węglowe od państwowych koncernów musi bezpośrednio przejmować Skarb Państwa, bo to dla nich bagaż nie do udźwignięcia. A jednak proces się nie kończy – dziś PGNiG i PGE, przy wsparciu Polskiego Funduszu Rozwoju, prą do wykupienia ciepłowni należących do fińskiej firmy Fortum.
Pełzająca nacjonalizacja
„Nie zgadzajmy się na te wszystkie opowieści o tym, że kapitał nie ma narodowości, że wszystkie te mechanizmy, które przez wieki funkcjonowały w relacjach między narodami i państwami, nagle przestały istnieć. To bajki i to bajki w sposób intencjonalny opowiadane przez tych najsilniejszych, którzy po prostu w dalszym ciągu mają bardzo silną tendencję do tego, żeby dominować, panować nad tymi słabszymi” – tłumaczył w jednym z wywiadów ideowy wymiar repolonizacji Jarosław Kaczyński.
– Państwowa własność ma piękną cechę: za straty wygenerowane przy zakupie, a potem realizacji strategii zlecanej przez polityków nie płacą ci, którzy wydają decyzje, ale płaci 38 mln Polaków. Na przykład wyższymi rachunkami za elektryczność – ocenia prof. Orłowski.
Rząd PiS ma „etatystyczny instynkt”, ocenia „The Economist” i nazywa repolonizację pełzającą nacjonalizacją. Ta nacjonalizacja przybiera czasem zaskakujący charakter. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego państwo musi być właścicielem walcowni rur albo dlaczego zagraniczny prywatny właściciel nie może wozić kolejką linową turystów na Kasprowy Wierch, tylko musi robić to państwo – zastanawia się Tomasz Prusek, prezes Fundacji Przyjazny Kraj, ekspert rynku kapitałowego.
Ta kolejka stała się symbolem repolonizacji, bo wyrwanie Polskich Kolei Linowych, sprywatyzowanych w 2013 r., z rąk luksemburskiej spółki Altura było osobistą przedwyborczą obietnicą złożoną przez Jarosława Kaczyńskiego zakopiańskim góralom. Zastosowano w tym celu klasyczną metodę kija i marchewki. Kijem był nacisk i blokowanie wszystkich ruchów właściciela kolejek przez Lasy Państwowe, parki narodowe, administrację państwową, a marchewką oferta odkupienia PKL złożona przez PFR. Właściciel przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że nie będzie się kopał z koniem.
Takich usługowych operacji nacjonalizacyjnych służących spełnianiu obietnic polityków PiS jest więcej. I nie zawsze kończą się dobrze. Przykładem Autosan, producent autobusów, którego uratowanie przed upadkiem obiecała premier Beata Szydło. Wykupiony z rąk syndyka zakład miał rozkwitnąć i stać się dowodem, że w gospodarce najlepiej radzi sobie państwo. Poszukiwano tylko firmy, która zdoła sfinansować deficytową fabrykę. I tak Autosan trafił do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Miał produkować autobusy dla wojska i inne wyposażenie. Słabo to szło, więc Jarosław Kaczyński obiecał, że Autosana przejmie PGE i będzie produkować samochody dla energetyków, bo przecież energetycy też czymś muszą jeździć. Miały być autobusy elektryczne i wodorowe, a dziś Autosan ledwie ciągnie. PGZ nie ma już siły, by finansować księżycowe obietnice polityków. Chce fabrykę sprzedać. Tylko kto ją kupi?
„W 2020 r. jako wiceminister aktywów państwowych podjąłem decyzję o odzyskaniu i repolonizacji opolskiej wagonówki – zakładu remontu wagonów. Dotrzymałem słowa – wielka inwestycja PKP Intercity. Ponad 250 miejsc pracy dla Opola!” – pochwalił się w ostatnich dniach na Twitterze poseł Janusz Kowalski, najbardziej bojowy orędownik repolonizacji z Solidarnej Polski. Kowalski pochodzi z Opola, dlatego chce, by wyborcy traktowali go jako wszechmogącego.
Sama operacja dość dobrze pokazuje, jak działa repolonizacja: polityk i urzędnik podejmuje decyzje biznesowe należące do kompetencji organów spółki. Ale to nie Kowalski będzie za nie odpowiadać. – Spółki kolejowe przyjmują różną strategię w dziedzinie zaplecza remontowego. Jedne chcą mieć własne zakłady, inne decydują się na usługi podmiotów zewnętrznych. PKP Intercity ma już spółkę zajmującą się remontami wagonów, ale być może spodziewa się większych potrzeb. Kluczowe jest pytanie o racjonalność ekonomiczną tej operacji. Tym bardziej że opolska „Wagonówka” to stary zakład, wymagający sporych inwestycji – wyjaśnia dr Jakub Majewski, prezes fundacji ProKolej, były prezes Kolei Mazowieckich.
Grunt to monopol
Potrzeby remontowe PKP Intercity wynikają z rządowych planów zapewnienia spółce faktycznego monopolu w kolejowych przewozach dalekobieżnych. Krajowy Plan Odbudowy przewiduje zakup 38 zestawów kolejowych oraz 45 lokomotyw. Koszt to 482,5 mln euro. Zapłacić ma Bruksela, a jedynym beneficjentem ma być PKP Intercity. Kolejowi konkurenci alarmują, że państwo szykuje na szynach monopol i to wtedy, gdy UE chce otwierać rynek kolejowy.
Idea repolonizacji opiera się na zasadzie, że to politycy decydują, w co mają inwestować spółki Skarbu Państwa, a jednocześnie zapewniają tym inwestycjom szczególną ochronę. Obszary działań protekcjonistycznych stają się coraz szersze i komunikowane otwartym tekstem. Ostatnio premier Morawiecki zapowiedział zamiar repolonizacji prawa zamówień publicznych tak, by korzystały na tym przede wszystkim małe i średnie polskie przedsiębiorstwa. Państwo będzie miało do wydania masę pieniędzy i ma pomysł, do kogo trafią, mimo że to sprzeczne z ideą otwartego unijnego rynku.
– Państwo tworzy coraz bardziej zamknięty ekosystem – państwowe firmy chcą robić interesy same ze sobą. To w sposób naturalny będzie wypychać inwestorów zagranicznych, bo ryzyko działalności w Polsce stanie się dla nich za wielkie – ocenia Tomasz Prusek.
Politycy preferują te rynki, na których państwo może ustanowić swój faktyczny monopol. Wówczas nie musi konkurować z prywatnym biznesem, co jest trudne. Przykładem Grupa TVN, która mimo przeciwności zarabia, podczas gdy faworyzowana TVP wymaga 2 mld zł dotacji rocznie. Skuteczność swoim firmom można też zapewniać poprzez nacisk regulacyjny (dobrze się tu sprawdza UOKiK) albo przez ustawy uchwalane ad hoc. Lex TVN nie jest tu wyjątkiem.
Wcześniej była choćby ustawa zwana lex Energa, która uwalniała spółkę energetyczną od zawartych wcześniej umów z właścicielami farm wiatrowych. Albo lex Obajtek, która ma zmienić warunki działania rynku mocy tylko po to, by Orlen zachował prawo do dopłat do produkcji energii w budowanej elektrowni Ostrołęka. Mimo że ta powstanie z opóźnieniem. Orlen jest zresztą repolonizacyjnym kombajnem wsysającym wszystko, co politycy mogą sobie zamarzyć.
A kiedy przyjdzie pora, wessany zostanie też TVN, choć na razie prezes Obajtek zapewnia, że o zakupie TVN czy TVN 24 ani myśli. Podobnie zresztą jak kiedyś nie interesował go koncern Polska Press.