Historyk niezależny
Piszę te słowa ze ściśniętym sercem. Znaliśmy się prawie 40 lat, blisko współpracowaliśmy od ćwierćwiecza. Nasze wspólne książki zajmują niemały kawałek półki. Stoi tam również księga pamiątkowa, którą przygotowałem z Joachimem von Puttkamerem na 60. urodziny Włodka.
W niej kilkaset nazwisk autorów tekstów i osób podpisanych w tabula gratulatoria – obok historyków z całego świata politycy, muzealnicy, dziennikarze i po prostu przyjaciele. Ten swoisty ekumenizm zawdzięczał niestandardowej jak na polskiego badacza swojego pokolenia biografii. Szkoły – podstawowa w Berlinie i średnia w Wiedniu – dały mu nie tylko świetną znajomość niemieckiego i krajów niemieckojęzycznych (których losy później badał), ale też przygotowały do życia w nowoczesnym świecie. Ukończył (w 1979 r.) Instytut Historyczny UW, z którym był związany do 2020 r. Uniwersytet Warszawski, którego był w latach 1999–2002 prorektorem i który uważał za miejsce najważniejsze, dzielił zarówno z Sejmem (1991–94 jako dyrektor generalny Kancelarii skutecznie ją europeizował), jak i uniwersytetami niemieckimi – w Tybindze, Marburgu i zwłaszcza Jenie, gdzie współtworzył i współkierował Kolegium im. Imre Kertésza, jedną z najważniejszych europejskich instytucji badających najnowszą historię Europy Środkowo-Wschodniej. Długo by wymieniać jego inne aktywności: był m.in. jurorem Nagrody Historycznej POLITYKI, współprzewodniczącym Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej i przewodniczącym Rady Naukowej brukselskiego Domu Historii Europejskiej. Łączył to z pracą dydaktyczną (część jego uczniów jest już profesorami), pisaniem
(od książek naukowych po publicystykę), tzw. życiem naukowym (nie wykładał chyba tylko na Antarktydzie) i w końcu – z czasem spędzanym z licznym międzynarodowym gronem przyjaciół.
B
ył naukowcem oryginalnym, niezależnie myślącym, o niezwykłym wyczuciu tematów ważnych; pamiętam np. jak w 1988 r. mówił o wypędzeniu Niemców jako temacie lat 90. Nie bardzo mu wtedy uwierzyłem, a dziesięć lat później finiszował kierowany przez niego i Hansa Lemberga wielki projekt o Niemcach w tużpowojennej Polsce. Ale też niezależność, zwalczanie naukowej zaściankowości, czasami kontrowersyjne, ale zawsze przemyślane, wyrażane z analityczną precyzją sądy przysporzyły mu niemałe grono wrogów, a po 2015 r. stał się dla władz „historykiem wyklętym”. Tym bardziej będziemy o nim pamiętać.