Ierwsze dwie dekady XXI stulecia charakteryzował niezrozumiały obecnie marazm oraz bierność polityków wobec planetarnej katastrofy środowiskowej. Chodziło o ryzyko nagłej i gwałtownej zmiany klimatycznej, utratę żyznych gleb, wielkie wymieranie gatunków,
PPostanowiłam, że zacznę ten tekst od podnoszącej na duchu definicji w trybie optymistycznego science fiction. Przeczytaliście definicję ekowerwy lub, inaczej, biobalansu w gospodarowaniu (sama wolę ekowerwę, bo czuję, że jest ona pełną animuszu kobietą), które okazały się priorytetem dla ekonomistów oraz decydentów najbliższej przyszłości. Ekowerwa uosabia najdroższe nadzieje: moje i intelektualistek oraz intelektualistów, których ostatnimi czasy czytam najchętniej.
Pracuję w Katedrze Filozofii Praktycznej i od dekady zajmuję się retoryką współczesnej myśli prośrodowiskowej. Refleksja na temat środowiska, klimatu i stanu planety w XXI w. jest niepokojąco dramatyczna. Żyjemy u kresu czasu, w epoce nieodwracalnych strat: tracimy rafy koralowe, żyzne gleby, przewidywalność pór roku, poszczególne gatunki i stabilną do tej pory pokrywę lodową Arktyki. Odbieramy przyszłość innym istotom żywym i kolejnym pokoleniom. Oceanom, atmosferze i biosferze grozi dziś ryzyko wytrącenia ich ze znanego nam dotąd stanu równowagi. Skala destrukcji określana jest przez badaczy jako bezprecedensowa. Utrata bioróżnorodności negatywnie wpływa na odporność ludzkości i redukuje szanse odnalezienia nowych leków.
Tkwimy dodatkowo w impasie, jeśli chodzi o ochronę tego, co ze środowiska dziś zostało. Każdego dnia paleta dostępnych działań na rzecz przyszłości dramatycznie się zmniejsza, a antropocen nazywany jest epoką utraty przyszłości i cynicznego zarządzania stratą. W książce „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu” pisałam o tym, że XXI w. to także epoka marazmu. Greckie marasmos to taki stan, w którym organizm nie rozpoznaje własnej sytuacji, z czym wiąże się niezdolność do działania: inercja i uwiąd.
Zakładam, że odpowiedzialna filozofia – choć nie lęka się abstrakcji – ze swej istoty winna być praktyczna. Przyjmuję też, że nie ma niczego bardziej praktycznego niż przetrwanie. Czy jednak zdołamy je jeszcze zaaranżować? W ramach naszego eks-centrycznego projektu chciałabym zastanowić się, w jakich warunkach przetrwanie cywilizacji mogłoby okazać się jeszcze wykonalne.
Aranżowanie przetrwania nie będzie łatwe i będzie musiało dokonać się w najbliższych dekadach. Najbogatsi raczej się od tego nie wzbogacą, a koncernom paliwowym i motoryzacyjnym nie będzie się to opłacało. Politycy chodzący na pasku wielkich firm paliwowych utracą sponsorów swych populistycznych kampanii. Z tych wszystkich względów aranżowanie przetrwania w epoce człowieka wielu z nas wydaje się po prostu niewyobrażalne. I, rzecz jasna, eks-centryczne.
Olga Tokarczuk słusznie namawia, byśmy tworzyli bibliotekę nowych pojęć. Dodałabym – nim będzie już za późno. Nie wycofujmy się przy tym z wielkich ambicji, wykraczajmy poza zaskorupiały horyzont status quo. Śmielej sięgajmy po to, co ważne. Zredefiniujmy, co jest możliwe. Porzućmy dominujący zdrowy rozsądek. Wszystko wskazuje na to, że panujące dotąd założenia i ramy myślowe wymagają radykalnej korekty, skoro przywiodły one ludzkość na skraj katastrofy. Pilnie potrzebujemy wobec tego odnowienia zbiorowej wyobraźni. A w obliczu zatrważających danych empirycznych o Ziemi jeszcze bardziej niż dotąd potrzebne są konstruktywne, pozytywne wizje.
Zldrowy rozsądek definiuje, co jest możliwe, pragmatyczne, oczywiste, opłacalne i sensowne. On funduje przyzwolenie na działania. Czy jednak zdrowy rozsądek początków XXI stulecia naprawdę jest zdrowy? Żyjemy przecież w epoce, w której brakuje piasku, działają mafie piaskowe i niemal całkowicie przetrzebiono łowiska. Po oceanie pływa Wielka Pacyficzna Plama Śmieci wielkości centralnej Europy. Żyjemy w czasach, gdy firma Cartier niszczy luksusowe zegarki za 400 mln dol., Nike pali swoje buty, a inne korporacje utylizują wyprodukowane przez siebie ubrania. W raportach naukowców czytamy, że w oceanach za 30 lat będzie więcej plastiku niż ryb. To epoka, w której ekonomiści wyceniają wartość przyrody (funkcjonalnie krytycznej dla naszego przetrwania) w kategoriach PKB. To, co robią owady zapylające i pszczoły, nazywa się dziś usługami ekosystemowymi. Dobra i „aktywa środowiskowe” szacuje się przez pryzmat tego, ile ktoś byłby w stanie za nie zapłacić, gdyby miały całkiem zniknąć (?), ewentualnie przez pryzmat ceny ich substytutów
(których – co bardzo możliwe – nigdy nie będziemy zdolni stworzyć).
Równocześnie największe autorytety ekonomiczne przepraszają w swoich artykułach za to, że milcząc o kwestiach środowiskowych, ekonomia głównego nurtu „zawodzi świat”. Żyjemy wreszcie w epoce, w której anglojęzyczne hasło Wikipedii dotyczące Europejskiego Zielonego Ładu – jedynej jak dotąd próby instytucjonalizacji zasad zdecydowanej polityki proklimatycznej – zawiera informację, że gigant paliwowy Exxon Mobil wpłynął na negocjacje dotyczące tej strategii. Exxon Mobil obniżył ambicje Europejczyków, które są przecież warunkiem zachowania zorganizowanego ładu cywilizacyjnego w przyszłości. Co wobec tego jest zdroworozsądkowe, a co jest głupotą i irracjonalnością? Co się tak naprawdę nie opłaca? Co jest czysto pragmatyczne oraz zrozumiałe, a co wywrotowe albo czysto desperackie?
Z moich lektur wynika jasno: aby zaaranżować przetrwanie i wyrwać się z marazmu, należy przebudować i zredefiniować to, co określamy zdrowym rozsądkiem, porzucając przede wszystkim gospodarcze tryby tak zwanego bussines as usual. „Biznes jak zwykle” to podążanie utartymi szlakami, uparte kontynuowanie praktyk i rozwiązań, które znamy, wbrew wszystkiemu. Możemy użyć nawet słowa: fiksacja, bo chodzi o niezdrowe zaślepienie na sygnały i apele naukowców nawołujących do poważnych zmian. Model i praktyka „biznesu jak zwykle” oznaczają wsobność oraz brak elastyczności.
Spróbujmy wobec tego wskazać najważniejsze parametry trybu bussines as usual. Określimy w ten sposób niepożądane punkty wyjścia, które w ciągu najbliższych dekad powinny stać się wstydliwą przeszłością – o ile zależy nam na tym, by nie utracić tego, co nazywamy dziś cywilizacją, i zaaranżować przetrwanie.
Po pierwsze zatem, najważniejszym kontekstem zdroworozsądkowego biznesu powinno być dzisiaj to, że żyjemy w epoce bezprecedensowego przekraczania granic planetarnych. Mamy do czynienia z potężnym planetarnym kryzysem środowiskowym. Grozi nam destabilizacja atmosfery (zmiana klimatyczna), hydrosfery (przetrzebienie łowisk, zakwaszanie oceanów i powiększanie się martwych stref w oceanach), litosfery (utrata żyznych gleb) i biosfery (wielkie szóste wymieranie gatunków). Wobec powagi danych empirycznych płynących z nauk o systemie ziemi nawet kategoria kryzysu (który wszak można przezwyciężyć) wydaje się dziś zbyt optymistyczna. Jak obrazowo, ale i adekwatnie, ujmuje to szwedzka aktywistka Greta Thunberg – jedna z tysięcy już inicjatorów i inicjatorek młodzieżowych strajków klimatycznych – „płonie nasz wspólny dom”. Polski klimatolog, współzałożyciel portalu Nauka o klimacie, profesor Szymon Malinowski, w dokumentalnym filmie, który ukazał się w kwietniu 2020 r., przyznaje wprost: „można już panikować” – a nie jest to postawa typowa dla zdystansowanego naukowca!
Po drugie, naszym punktem wyjścia jest uprzywilejowany, pazerny, zasobożerny i wysokoemisyjny styl życia 20 proc. najbogatszych ludzi, zamieszkujących kraje OECD. 10 proc. najbogatszych jest odpowiedzialnych za 50 proc. emisji gazów cieplarnianych. Najważniejsze instytucje tego świata, takie jak Bank Światowy, OECD, Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy rządy poszczególnych krajów, nieustająco stymulują konsumpcję, wzrost PKB, hiperindywidualizm i sektor reklamy w krajach najbogatszych. Koszty środowiskowe gospodarek konsumpcyjnych są przy tym systematycznie ignorowane w modelach ekonomicznych. Jak ubolewają krytycy, większość podręczników do ekonomii wciąż nie uwzględnia zależności gospodarki od biosfery!
Po trzecie, naszym punktem wyjścia jest świat dramatycznie narastających nierówności ekonomicznych. Badacze określają je mianem „nieprzyzwoitych”. 40 proc. ludzi na Ziemi żyje gorzej niż psy w Stanach Zjednoczonych. 1 proc. najbogatszych w 2015 r. posiadało tyle, co reszta ludzkości. Jak podaje Kate Raworth, gdybyśmy opodatkowali 2000 współczesnych miliarderów podatkiem wysokości 1,5 proc., zapewnilibyśmy bazową opiekę zdrowotną i edukację dla wszystkich dzieci w krajach rozwijających się. Tymczasem 870 mln ludzi na świecie głoduje, a dwa miliardy jest niedożywionych. Równocześnie procesy niszczenia przyrody, narastania nierówności i koncentracji majątku są ze sobą do głębi sprzężone. Uprzywilejowanie nielicznych w krajach rozwiniętych dokonuje się kosztem eksploatacji ludzi i degradacji krajobrazów gdzie indziej.
Po czwarte, naszym punktem wyjścia jest dziś, w trybie „biznesu jak zwykle”, przeciągający się impas polityki klimatycznej i prośrodowiskowej. Paryskie porozumienie klimatyczne i dobrowolne zobowiązania, przyjęte przez kraje ONZ w Paryżu, gwarantują nam wzrost temperatury globalnej o 2,9–3,4 st. C. W zasadzie oznacza to, że pod koniec XXI w. ludzkość czeka katastrofa. W sytuacji wzrostu temperatury o 3–4 st. C w stosunku do temperatury sprzed epoki przemysłowej „będziemy już walczyć tylko o przetrwanie”, jak piszą badacze. Nawet o Europejskim Zielonym Ładzie, choć budzi on pewne nadzieje, możemy zasadnie powiedzieć, że to „za późno i za mało”.
Po piąte, istotnym kontekstem „biznesu jak zwykle” jest prawo dopuszczające istnienie monstrualnych transnarodowych
korporacji, które monopolizują rynek i uniemożliwiają wolną konkurencję. Twory te psują nasz świat, zwalczają regulacje i unikają podatków. W 2015 r. największymi podmiotami gospodarczymi na świecie było 69 firm i tylko 31 państw. Wielkie korporacje wykorzystują przewagi strukturalne i zawłaszczają szanse innym podmiotom na rynku. W dobie kapitalizmu giełdowego ich priorytetowym celem stały się wyłącznie zyski akcjonariuszy, a jak pokazuje pandemia koronawirusa, optymalizacja w dawnym rozumieniu, gdzie liczyły się tylko zyski akcjonariuszy, dostawy na czas, cięcia kosztów, redukcje zatrudnienia i zarządzanie przez projekty, skutkuje tym, że gospodarki nie są odporne na kryzysy. Dzięki outsourcingowi i innym mechanizmom następuje rozproszenie odpowiedzialności wielkiego biznesu. Kapitalizm wielkich monopoli podlega systemowej korozji.
Po szóste, elementem „biznesu jak zwykle” jest niemożność przeprowadzenia reform sektora finansowego. Kolejne kryzysy łagodzi się w ten sposób, że ich koszty zostają uspołecznione. Gospodarowanie utożsamia się mylnie z operowaniem aktywami finansowymi, rachunkowością, z transakcjami finansowymi mierzonymi przez takie wskaźniki, jak PKB. Spada produktywność, rosną natomiast dochody z grania aktywami finansowymi. Sektor finansowy stał się „ogonem, który macha psem”. Tymczasem banki nieprzerwanie inwestują w sektor paliwowy i jego, szkodliwe dla planety, projekty.
Wreszcie, naszym punktem wyjścia jest poważny uwiąd wyobraźni. Krytycy podkreślają, że brakuje wielkich odkryć, śmiałych utopii i ambitnych celów politycznych. Wszystko wskazuje na to, że ludzkości skoncentrowanej na zysku po prostu nie opłaca się przetrwanie. Jak konkludują Nick Srnicek i Alex Williams w książce „Wymyślając przyszłość”: „kapitalizm XXI w. pędzi coraz szybciej, zmierzamy jednak donikąd”.
Jlak mógłby wobec tego wyglądać odnowiony słownik nowego zdrowego rozsądku? Chodzi o to, by dotychczasowe oczywistości i banały stały się absurdami. Uczyńmy z nich oburzające skandale moralne, bo na to zasługują. Przesuńmy je do sfery tego, co toksyczne albo nienormalne. W czasach, kiedy płonie nasz wspólny dom, nasza wyobraźnia nie tylko powinna się rozszczelnić, ale też zupełnie otworzyć na to, co nowe. Im szybciej podejmiemy ten wysiłek, tym lepiej. Już teraz bowiem stoimy wobec ryzyka przeprowadzanych na łapu-capu (i po trupach!) planów awaryjnych. Alarmy klimatyczne i stany wyjątkowe mogą sprzyjać strategiom niedemokratycznym i autorytarnym. Oby ekologia nie okazała się nowym opium dla mas.
Wszystko wskazuje na to, że kolejne trudności, takie jak pandemie, recesje, susze, aberracje pogodowe, zapaści sektorów ubezpieczeń czy rolnictwa, staną się w XXI w. nową normą. Wkraczamy w epokę coraz trudniejszych relacji człowieka i przyrody. Potrzebujemy gospodarek bezpiecznych dla planety i zamieszkujących ją najsłabszych spośród nas. Czy zdążymy je zbudować?
Rozhermetyzowanie business as usual i rozbijanie skorup status quo wymaga nowych, solidnych filarów zdrowego rozsądku. Chodzi o to, by odejść od ulotnych gestów oporu, które nie przekuwają się na procesy sięgania po władzę. Potrzeba wielkich strategii, współdziałania wielu grup (prawników, dziennikarzy, liderów związków zawodowych, akademików, artystów, nowych polityków, aktywistów) i jasnych żądań konsekwentnie adresowanych do decydentów. Zmiana stylu życia jednostek niewiele rozwiązuje. Wyjątkową i ambitną misją państw powinna stać się dekarbonizacja i odejście od hiperkonsumpcji na rzecz wysokiej jakości relacji społecznych, postpracy i czasu wolnego.
W pierwszej kolejności potrzebujemy nowego słownika do myślenia o gospodarce. Jakie mógłby zawierać pojęcia? Wymieńmy zaledwie kilka z nich, pobudzając wyobraźnię Czytelniczek oraz Czytelników:
Dobrobyt (ang. prosperity) i szczęście obywateli – zamiast wzrostu PKB. Bezwarunkowy dochód podstawowy – warunek godności. Postwzrost. Gospodarka obiegu zamkniętego. Społeczeństwo postpracy. Nacjonalizacja i kontrolowane wygaszenie sektora paliw kopalnych. Sprawne państwa z misją dekarbonizacji. Odejście od subsydiów paliwowych. Całkowity zakaz reklamy. Dalekowzroczne inwestycje państwowe w odnawialne źródła energii oraz technologie niskoemisyjne. Przebudowa infrastruktur materialnych. Pakiety regulacji prośrodowiskowych. Umorzenie długów najsłabszym i tym, którzy utracili pracę. Namaczanie mokradeł, które wysuszyliśmy (realny już postulat Europejskiego Zielonego Ładu). 3-dniowy tydzień pracy i 2-miesięczne urlopy zamiast ubóstwa czasowego przepracowanych. Zamiana plantacji leśnych w lasy naturalne. Opodatkowanie zysków rentierów oraz zysków od dywidend. Sadzenie miliardów drzew w miejsce tych, które wycięliśmy. Skupy opakowań szklanych i plastiku. Zwijanie sektora rozrywek wysokoemisyjnych. Dożywotnie renty zamiast dziedziczenia bogactwa. Systemowe blokowanie procesów akumulacji bogactwa. Vouchery zamiast pieniądza. Regionalne elektroniczne waluty dodatkowe, które można wydać tylko na produkty wytworzone lokalnie. Państwowe budownictwo socjalne. Koniec promocji handlu na dalekie odległości. Wysokie podatki za niszczenie zasobów środowiska. Opodatkowanie nieodnawialnych zasobów Ziemi. Obniżenie podatków od pracy. 90-proc. podatek dla najbogatszych. Likwidacja rajów podatkowych. Zakaz niszczenia produktów. Podatek węglowy nakładany u źródła. Odejście od konsumpcji czerwonego mięsa. Koniec Formuły 1, quadów, luksusowych jachtów oraz SUV-ów. Nowa metrologia: wskaźniki zazielenienia miejskiego, śladu węglowego produktów, liczby punktów skupu plastiku. Solidarność grupowa zamiast sekurytyzacji ryzyka od katastrof na rynkach finansowych. Godnie wynagradzani niezbędni ludzie świata pracy (essential workers). Systemowa redukcja zarobków na tzw. toksycznych posadach (bullshit jobs) w sektorze finansowym. Pozwy klimatyczne drugiej generacji wedle koncepcji Friederike Otto. Blokowanie transakcji wysokiego ryzyka. Podwyżki w branży opieki. Przejmowanie odpowiedzialności za firmy i ich produkty. Długotrwałe gwarancje towarów. Wypożyczanie zamiast kupowania. Opodatkowanie lotnictwa. Ekowytchnienie: społeczeństwo „bycia”, a nie posiadania. Promocja zaangażowania, sensownych działań, troski o szacunek równych sobie…
uNlie jest to tylko moja lista życzeń. To biblioteka pojęć spoza głównego nurtu ekonomii, słownik klimatycznych korekt kapitalizmu, ekonomii ekologicznej, ekonomii odporności w epoce antropocenu, zestaw kategorii New Economics Foundation, Rethinking Economics, the Centre for the Understanding of Sustainable Prosperity i the Institute for New Economic Thinking. Niektóre z wymienionych kategorii zawiera już Europejski Zielony Ład. To także słownik najnowszych książek Kate Raworth, Petera Victora, Alfa Hornborga, Jonathana Symonsa, Nicka Srnicka, Alexa Williamsa, Josepha Stiglitza, Colina Croucha i wielu innych. W debacie publicznej po prostu musi się znaleźć dla niego miejsce, zanim będzie już za późno. Być może nawet takie pojęcia, jak ekowerwa w gospodarowaniu, już niedługo wejdą do obiegu. Okaże się wtedy nareszcie, że bojkot marazmu jednak można sobie wyobrazić.