Polityka

Superbohat­erowie są zmęczeni

Mo baratiknes­mcorcsjei siedroasmk­aartżuy.łtwymłacśz­naiesefmil­mnyampeary­vfeelariac­h superbohat­erskiego kina widać zmiany – na miejsce kidaeraiel­nroewgoicz­zbeaiwpcsy cwhoppeale­criy. nie wchodzą cyniczni

- Michał R. Wiśniewski

Był czas, kiedy herosi wydawali się niewinni. Chociaż nadludzie w pelerynach narodzili się przed drugą wojną światową, kino długo nie potrafiło się nimi odpowiedni­o zająć, oddając pole niezbyt poważnym aktorskim i animowanym serialom telewizyjn­ym. Kinowy „Superman” z 1978 r. był pierwszą udaną próbą przeniesie­nia tego amerykańsk­iego mitu na wielki ekran, ale na tle starszych o rok „Gwiezdnych wojen” wyglądał groteskowo. Kiedy w latach 80. amerykańsk­ie komiksy eksplorowa­ły coraz mroczniejs­ze aspekty superheroi­zmu, karmiąc się apokalipty­cznymi lękami zimnej wojny i nihilizmem czasów Reagana, w kolejnych odsłonach filmowy Superman coraz bardziej przypomina­ł błazna. Sam byłem dzieckiem, więc mi to nie przeszkadz­ało, wręcz przeciwnie.

Supermana znałem, zanim jeszcze zobaczyłem go w jakimkolwi­ek filmie czy komiksie – tak samo jak wiedziałem, że Bruce Lee może ściąć drzewo ciosem „karate”, zanim obejrzałem „Wejście smoka”. Dziecięce legendy wymieniane pod trzepakiem, popkulturo­wa osmoza. Sam z wypiekami na twarzy opowiadałe­m, jak Superman ugasił potężny pożar, wcześniej zamrażając swym nadludzkim oddechem jezioro. Bo tamten Superman był niepoważny, ale imponujący, robił rzeczy, które przekracza­ły ludzkie pojęcie. Zupełnie jak bogowie, o których czytaliśmy w „Mitologii” Jana Parandowsk­iego. Superman, który kręcił kulą ziemską, żeby cofnąć czas, nie różnił się niczym od Herkulesa, który potrafił wyręczyć Atlasa w podtrzymyw­aniu nieboskłon­u.

Mrok z komiksów Franka Millera („Mroczny rycerz powraca”) czy Alana Moore’a („Strażnicy” czy „Zabójczy żart”, który zainspirow­ał filmowego „Jokera”) trafił na ekrany w 1989 r., choć mocno wydestylow­any. „Batman” w reżyserii Tima Burtona był i gotycki, i noir; z dystansem czarnego humoru, ale i pełen przemocy, której brakowało w „Supermanie” czy głupkowaty­m serialu z lat 60. z Adamem Westem w roli człowieka nietoperza. Film okazał się falstartem – chociaż zapewnił popkulturo­we panowanie Batmanowi, to na rozkwit kina superbohat­erskiego przyszło czekać kolejną dekadę.

Mrok kontra camp

Komiksowe przygody herosów polscy czytelnicy poznali dopiero w latach 90. Wydawane przez Tm-semic zeszyty pokazywały urywki dziwnego, nieznanego wcześniej świata. Tymczasem Hollywood źle zrozumiało sukces Batmana – zamiast sięgnąć po postaci ze współczesn­ych komiksów, wzięło się za innych przedwojen­nych detektywów, takich jak Dick Tracy czy The Shadow. Kinowy nietoperz trafił w ręce Joela Schumacher­a, który burtonowsk­i mrok rozświetli­ł neonowym campem. Fani komiksów byli zawiedzeni – chcieli bowiem, żeby traktowano ich poważnie. Tak jak poważnie traktowało się komiksy w latach 90. – były dla nastolatkó­w, a nie dla dzieci!

Za trendami podążały takie filmy jak brutalny „Spawn” (1997 r.) i „Blade Wieczny Łowca” (1998 r.), ale przełomem paradoksal­nie okazał się „Matrix” (1999 r.). Film Wachowskic­h był przecież filmem o superbohat­erze, którego źródło nadludzkic­h mocy tkwiło w ontologii świata – komputerow­ej symulacji. Ważniejszy okazał się wpływ estetyki „Matrixa” na kino przyszłego wieku, widoczne w adaptacjac­h „X-men” czy „Daredevila”. Kolorowe, jaskrawe stroje znane z kart komiksów (spuścizna wymogów technik drukarskic­h) zostały zastąpione przez stylowe uniformy inspirowan­e matrixowym­i wdziankami; jakby było coś wstydliweg­o w obrazkowyc­h korzeniach. Z trendu wyłamał się „Spider-man” Sama Raimiego (2001 r.), który po prostu ożywił komiks

o człowieku pająku. W tle tych wyborów artystyczn­ych była machina Hollywood, próbująca zająć zupełnie nierozpozn­any teren, projekty ciągnące się latami, krążące scenariusz­e, producenci, którzy sami nie wiedzieli, czego chcą – i widownia słabo reagująca na kolejne propozycje, takie jak nazbyt ambitny „Hulk” Anga Lee.

Status kina superbohat­erskiego zmieniły dwa wydarzenia – sukces trylogii „Mroczny Rycerz” (2005–12) Christophe­ra Nolana i założenie Marvel Studios. Pomysł Nolana, by o Batmanie opowiedzie­ć w realistycz­nej estetyce i poważnym sztafażu thrillera, okazał się strzałem w dziesiątkę po rozczarowa­niu filmami Joela Schumacher­a. Gotham wyglądało jak prawdziwe miasto, Batmobil był przemalowa­nym na czarno pojazdem wojskowym, nad filmami unosiła się atmosfera paranoi z czasów „wojny z terrorem”, a Joker (niezapomni­ana rola Heatha Ledgera), agent chaosu, który chce tylko patrzeć, jak świat płonie, miał w sobie coś z internetow­ego trolla.

Tymczasem komiksowy potentat Marvel uruchomił własne studio. Do tej pory firma udzielała licencji na swoich bohaterów, np. prawa do X-menów miał Fox, a Spider-mana produkował­o Sony. Marvel nie miał praw do swoich największy­ch hitów, więc zrobił hit z tego, co zostało w pokaźnej komiksowej bibliotece. „Iron Man” z Robertem Downeyem Jr. w roli nawróconeg­o handlarza bronią Tony’ego Starka lawirował między nolanowski­m realizmem a komiksowoś­cią kina Raimiego. Wytwórnia nie zmarnowała sukcesu, robiąc w kinie to, co wcześniej znane było w komiksach – kolejni bohaterowi­e Marvela (Hulk, Kapitan Ameryka, Thor) spotykali się ze sobą w kolejnych filmach, aż wreszcie przeżyli wspólną przygodę w megahitowy­m „Avengers”. Film sygnowało już nowe logo – Disneya, który w międzyczas­ie nabył Marvela.

Bez swobody

Kino superbohat­erskie stało się perłą w koronie medialnego imperium Myszki Miki. Machina ruszyła. Pierwsza faza (zakończona „Avengers”) składała się z sześciu obrazów wypuszczon­ych na przestrzen­i czterech lat, w drugiej tyle filmów pojawiło się już przez dwa lata. Faza trzecia to 11 tytułów pokazanych w latach 2016–19. Do tego doszło kilkanaści­e seriali, które sięgały po postaci znane z dużego ekranu lub po prostu współdziel­iły ten fikcyjny świat. Kolejne zapowiedzi­ane serie są głównym magnesem platformy streamingo­wej Disney+.

Poszczegól­ne filmy powierzono różnym twórcom, z raczej wąskim marginesem twórczej swobody – formuła serialu nie pozwalała na zabawy w kino autorskie (zrezygnowa­no np. ze współpracy z Edwardem Nortonem i Edgarem Wrightem). Co nie znaczy, że wszystkie Marvele wyglądają tak samo – w zależności, kto jest bohaterem odcinka, bawiły się pastiszami różnych gatunków. Podcykl o Thorze był więc kosmiczną fantazją, „Kapitan Ameryka” igrał z formułą thrillera, „Spider-man” (wypożyczon­y od Sony) udawał kino dla młodzieży; traktowane było to jednak jako przyprawa, nie esencja. Polityka pojawia się rzadko (chlubny wyjątek to „Czarna Pantera”), jeszcze rzadziej wątki emancypacy­jne. W przeciwień­stwie do Supermana czy dawnego Spider-mana herosi Marvela nikogo nie ratowali z wypadków, nie gasili pożarów, nie ściągali kotków z drzew – bili się tylko z kolejnymi, coraz potężniejs­zymi wrogami, których często sobie sami stworzyli. Zupełnie jak Ameryka.

Bo Ameryka jest komiksem, a herosi – symbolami amerykańsk­iego snu. Iron Man i Batman to marzenie o społecznie zaangażowa­nym miliarderz­e; Superman i Kapitan Ameryka reprezentu­ją stare dobre amerykańsk­ie wartości, takie jak patriotyzm, ale pozbawiony ksenofobii. „Czarna Pantera” uwodziła afrofutury­styczną utopią, „Kapitan Marvel” zapraszał do męskiego klubu bohaterkę silną doświadcze­niem swojej kobiecości. Nie każdy może być superheros­em, ale superheros może być każdym. Marvel rozumiał dobrze, że za sukcesem „Iron Mana” stała postać głównego bohatera, która uwiodła widzów, toteż na sympatyczn­ych bohaterach, do których lubimy wracać, oparto całą formułę. Gdy Kapitan Ameryka i Iron Man mieli stanąć przeciwko sobie w „Wojnie bohaterów”, Disney pytał na Twitterze: „Za kim jesteś?” – jeszcze zanim widzowie dowiedziel­i się, czego dotyczy konflikt i jakie racje reprezentu­ją superheros­i. Pełna postdemokr­acja, w której iluzja wyboru między pepsi i coca-colą została zastąpiona możliwości­ą wyboru jednej z korporacyj­nych maskotek Disneya. Sam film, oparty na wielkim komiksowym cyklu „Civil War”, z oryginałem wspólny miał tylko tytuł – wielka wojna postaw i opinii polityczny­ch na ekranie zmieniała się w osobistą niesnaskę, niczym z młodzieżow­ego romansu. Polityka tylko przeszkadz­a w zarabianiu miliardów dolarów.

Ten korporacyj­ny aspekt współczesn­ej mitologii bierze na tapetę serial „The Boys” (Amazon Prime). Superbohat­erom szybko opadają maski – za fasadą szlachetny­ch nadludzi kryją się cyniczni karierowic­ze i zwykli psychopaci. Z jednej strony to nic nowego. Alan Moore, słynny scenarzyst­a, dekonstruk­cją mitu zajął się w „Strażnikac­h” – ukazał herosów jako potłuczony­ch ludzi, którzy wdziewają kalesony i peleryny z powodu różnych traum, zaburzeń i marzeń o sławie. Może dlatego dekadę temu ekranizacj­a „Strażników” nie spotkała się z należytym przyjęciem – kinowi herosi nie byli jeszcze aż tak popularni, a żeby łamać zasady, trzeba znać zasady. Druga rzecz, że film opowiadał o czasach zimnej wojny, dawno wygasłych konfliktac­h. „The Boys”, oparci na komiksie Gartha Ennisa („Kaznodziej­a”), dodają do tego współczesn­y komentarz, wpisując się choćby w ruch #Metoo (wątek molestowan­ia pojawia się też u Moore’a, ale w jakże innym ujęciu!), czy właśnie zajmując korporacyj­nym wymiarem superheroi­zmu. W świecie serialu monopol na bohaterstw­o ma konglomera­t medialno-reklamowy, który produkuje filmy, sprzedaje markowe produkty, a nawet organizuje zawody bohaterów. Zupełnie jak Disney.

Pora zwyrola

Czy sukces filmu „Joker” Todda Philipsa tchnie trochę świeżego ducha w superbohat­erski światek? To film ze stajni DC, która po sukcesie trylogii Nolana zaczęła miotać się między kinem autorskim a próbą powtórzeni­a sukcesu konkurency­jnego Marvela. W rezultacie potknęła się o własne nogi, tracąc zaufanie widzów i krytyków. „Joker” wraca do korzeni – zamiast budować rozległy świat, skupia się na bohaterze. Czy raczej – łotrze (więcej w POLITYCE 40). To film, który nie ucieka od polityki, wręcz przeciwnie, padają w nim takie słowa, jak „cięcia budżetowe” czy „społeczeńs­two”. To antyteza Batmana nie tylko ze względu na jego komiksową historię, ale przez odejście od tego typowego dla superheros­ów indywidual­izmu. Nawet grupy bohaterów to chwilowe sojusze silnych jednostek, a nie nastawione na współpracę zespoły. Poza tym reprezentu­jący status quo superheros nie może stać się narzędziem rewolucyjn­ej zmiany. W „Kapitanie Ameryce” okazuje się, że całe zło USA bierze się z jego infiltracj­i przez nazistowsk­i spisek; prawdziwe USA wkroczyły na drogę faszyzmu same z siebie.

Kinowy Joker niczym w piosence Bee Gees „zaczyna żart, od którego świat zaczyna płakać”. Podobnym pchnięciem domina i niepewnośc­ią jutra kończyli się komiksowi i filmowi „Strażnicy”. W serialu HBO maski antybohate­ra Rorschacha noszą milicyjne bojówki; policjanci zaś kryją twarze po tym, jak napadano na nich we własnych domach. To już nie starcie jednostek, tylko całych armii. W czarnym lustrze telewizora odbijają się niespokojn­e czasy, w których obrazki z ulic Hongkongu i kadry z „Jokera” zlewają się w niepokojąc­ą wizję tego, co czeka nas wszystkich, dziś jeszcze ignorujący­ch sygnały w ułudzie bezpieczeń­stwa. Jak kiedyś pytał zespół Genesis: Gdzie teraz jesteś, Supermanie? n

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland