Jak PGNIG dosala Zatokę Pucką
Dlaczego mieszkańcom nadmorskiego Kosakowa przeszkadza, że morze jest słone?
Zaczęło się w 2013 r. od czerwonej linii na planie zagospodarowania przestrzennego. Biegła przez wieś Mosty. Najkrótszą, czyli najtańszą drogą. Blisko domów. Oznaczała gazociąg wysokich ciśnień jednej ze spółek koncernu Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. Okoliczni mieszkańcy uświadomili sobie, że gdyby ktoś z nich nie zapytał o tę czerwoną linię, nikt by ich o gazociągu nie uprzedził. Założyli Stowarzyszenie Ekologiczno-kulturowe Nasza Ziemia, żeby patrzeć na ręce zarówno władzom, jak i PGNIG. Prócz prezesa Marcina Buchny (gospodarstwo po ojcu plus funkcja kierownicza w firmie budowlanej) w Naszej Ziemi działają: radca prawny, profesor archeologii, pani sędzia w stanie spoczynku wraz z małżonkiem, emerytowana nauczycielka, bizneswoman, a zarazem matka czwórki dzieci, emerytowana inżynier i jednocześnie miłośniczka sztuki, komandor w stanie spoczynku, właściciel dużej firmy ogrodniczej… Troje z nich w ostatnich wyborach samorządowych weszło do rady gminy.
Gazociąg to część większej układanki. W Kosakowie koło Gdyni, ponad kilometr pod ziemią, w złożu soli Mechelinki PGNIG od 2010 r. buduje ogromne magazyny na gaz, tzw. kawerny. Sól wypłukuje się tłoczonym w głąb ziemi oczyszczonym
ściekiem. Następnie uzyskany roztwór jest pompowany do wód Zatoki Puckiej (2,3 km od brzegu). Po soli pozostają puste przestrzenie, w których można magazynować gaz. Inwestycję uznano za strategiczną dla bezpieczeństwa energetycznego państwa.
Tyberiusz Narkowicz, burmistrz Jastarni, żeby zobrazować skalę przedsięwzięcia, wyliczył, że koncern na podstawie udzielonych mu pozwoleń wodnoprawnych może dziennie wpompować do zatoki 36 wagonów kolejowych soli po 50 ton każdy. Gdyby sól wypłukiwano cały czas z maksymalną dozwoloną mocą, to w ciągu 10 lat do akwenu trafiłoby 6,57 mln ton, czyli 131,4 tys. 50-tonowych wagonów.
Realnie, według koncernu, ma trafić nieco mniej – blisko 5 mln ton soli, czyli prawie 100 tys. wagonów. Do tej pory w Kosakowie wypłukano osiem komór. Dwie są w trakcie budowy. Ale na tym się pewnie nie skończy, bo spółka w następnym etapie chce rozbudować gigantyczne magazyny o kolejnych 10 kawern.
Magia słowa
Początkowo w Kosakowie ługowania kawern się nie bali. – Wtedy wszyscy mówili o solance – podkreśla Buchna, lider Naszej Ziemi. Określenie „solanka” widniało w urzędowych dokumentach. Jeśli ktoś zgłaszał zastrzeżenia, to biolodzy morza. Obawiali się, że słabo zasolonej Zatoce Puckiej, w której żyją ryby dwuśrodowiskowe, dodatkowa porcja soli może nie wyjść na dobre. Zwłaszcza jeśli stężony roztwór opadnie na dno, tworząc martwe enklawy beztlenowe.
Trudno powiedzieć, kiedy mieszkańcy uświadomili sobie, że to, co trafia do zatoki, nie jest czystą solą rozpuszczoną w czystej wodzie. Pewne jest, że roztwór zwany wcześniej „solanką” urzędowy status „ścieku przemysłowego” zyskał w sierpniu 2015 r. Tak go zdefiniowano w nowym pozwoleniu wodnoprawnym wydanym przez starostę puckiego. – Zmiana nazwy wynika z tego, że zdaniem starosty solankę powstałą w procesie ługowania soli kamiennej zaliczyć należy do ścieków przemysłowych. Bezsporne jest, że nie są to ani ścieki bytowe, ani wody opadowe lub roztopowe – objaśnia urzędniczka Starostwa Powiatowego w Pucku, powołując się na ustawę Prawo wodne.
W efekcie do zatoki od sierpnia 2015 r. trafia to samo, co przedtem, tylko inaczej się nazywa. I nikt z pytanych (starostwo, PGNIG, Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Gdańsku – WIOŚ) nie wyjaśnił przyczyn i konsekwencji tej zmiany.
Tymczasem prawo stanowi, że ten, kto odprowadza ścieki do wód lub gruntu, powinien wnosić opłatę „za korzystanie ze środowiska”. Do 1 stycznia 2018 r. opłaty z tego tytułu trafiały na rachunek Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego w Gdańsku. Od 2018 r. ich pobór przejęły Wody Polskie. Okazuje się, że PGNIG za ścieki nie płaciło. Ani na etapie „solanki”, ani po jej przemianie w ściek przemysłowy. W Urzędzie Marszałkowskim twierdzą, że długo nie byli tego świadomi, bo spółka nie składała wymaganych sprawozdań. Problem odkryli bodajże w 2017 r.
– Będziemy wszczynać w tej sprawie postępowanie – mówi Marzena Sobczak, dyrektor Departamentu Środowiska i Rolnictwa w UM. – Mamy prawo żądać od nich opłat za pięć lat wstecz, reszta się przedawniła. Rozmawialiśmy z nimi na ten temat. Mieli w decyzji „solankę” i nie traktowali tego jako ścieku. „Solanka” to określenie wprowadzające w błąd. Według prawa górniczego solanka to wody podziemne, twór geologiczny, a nie wtłoczony pod ziemię ściek wzbogacony o sól.
Czy chodziło o to, żeby produkt ługowania miał lepiej brzmiącą nazwę, czy żeby nie płacić? A może jeszcze o coś innego? Zatoka Pucka jest obszarem objętym ochroną w ramach unijnej sieci Natura 2000. Kawerny w Kosakowie otrzymały dofinansowanie unijne z programu Infrastruktura i Środowisko. Czy UE sypnęłaby groszem, gdyby w dokumentach napisano o ścieku przemysłowym odprowadzanym do Natury 2000?
Skazani na zatokę
Wypłukiwanie kawern zbiegło się z rybackim larum, że brakuje ryb i dużo jest chorych. Najgłośniej narzekają rybacy znad Zatoki Puckiej, zwłaszcza ci przybrzeżni, którzy mają małe łodzie i nie wypłyną daleko w morze. Są na zatokę skazani. Pokazywali dorsze co to skóra i ości, owrzodziałe flądry, ślepe śledzie. Jedni winili foki, inni przełowienie, jeszcze inni zmiany klimatyczne czy kumulację wielu czynników. Nasza Ziemia wskazała na solankę.
Pomorze nie ma tradycji górniczych. Więc Marcin Buchna nawiązał kontakt z pracownikami Inowrocławskich Kopalń Soli Solino oraz z geologami zaangażowanymi w badania przedinwestycyjne w Kosakowie. Dowiedział się, że złoża soli bywają niejednorodne. Mogą w nich być rozmaite domieszki, nie wyłączając metali ciężkich. W jednym miejscu może być ich mniej, w innym więcej. Więc skład tego, co się wypłukuje, będzie zmienny.
Pewnie w Naszej Ziemi długo by szukali informacji, co kryje złoże Mechelinki, ale na lamenty rybaków zareagowało Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. Zleciło Morskiemu Instytutowi Rybackiemu (MIR) ekspertyzę dotyczącą potencjalnego zagrożenia dla funkcjonowania rybołówstwa przybrzeżnego w obszarze Zatoki Puckiej”. Niestety, została utajniona. POLITYKA zwracała się do ministerstwa o jej udostępnienie w maju 2018 r. Otrzymała odmowę uzasadnianą tym, że opracowanie zawiera wstępne wyniki badań. Że mogą one ulec zmianie w efekcie dalszych badań, które będą przeprowadzone do końca 2018 r. Dalsze badania miały dotyczyć m.in. poziomu zanieczyszczeń (rtęć, ołów, kadm, arsen, dioksyny, pestycydy i inne) w tkankach ryb i bezkręgowców na obszarze Zatoki Puckiej.
W czerwcu 2019 r. okazało się, że ministerstwo także ich rezultat schowało pod sukno. Redakcję zapewniono, że ryby z Zatoki Puckiej „były bezpieczne dla zdrowia ludzkiego”, że nie stwierdzono w nich „przekroczenia najwyższych dopuszczalnych poziomów zanieczyszczeń”. Jednak odmówiono dostępu do opracowania źródłowego. I znów ze względu na kontynuację badań.
Jednak nim ministerstwo utajniło ekspertyzę MIR, 22 lutego 2018 r., podczas spotkania zorganizowanego przez Starostwo Powiatowe w Pucku, cząstką tego, co jest w opracowaniu, podzieliła się dr hab. Iwona Psuty, prof. MIR, wówczas zastępca dyrektora ds. naukowych tej instytucji. Potwierdziła – z rybami jest krucho na całym Bałtyku, ale w Zatoce Puckiej pogorszenie jest drastyczne. Co do ścieku z kawern prof. Psuty zwróciła uwagę, że tylko raz wykonano badania składu zrzucanej solanki na etapie odwiertu – 96 proc. stanowiła sól kamienna, 4 proc. inne składniki, m.in. takie metale ciężkie, jak kadm, ołów, rtęć i arsen. Pobrane wtedy z poszczególnych otworów próbki wykazywały różne zawartości tych metali. Zdarzały się i takie, które zawierały 14,39 mg ołowiu czy 0,29 mg rtęci w kilogramie soli. Solanka – wskazywała badaczka – dostarcza do ekosystemu Zatoki Puckiej nieznaną wielkość ładunku tych metali. Kumulując się w osadach, mogą stanowić poważne zagrożenie dla ryb i skorupiaków, dla zdrowia spożywających je ludzi, gdyż podlegają bioakumulacji, czyli gromadzą się w organizmach. Z konkluzji wynikało, że na podstawie dostarczonych wyników monitoringów „nie można potwierdzić ani wykluczyć negatywnego wpływu »solanki« na ekosystem Zatoki Puckiej”.
Z rozsądkiem na bakier
Drążąc sprawę kawern, Nasza Ziemia co rusz odkrywa nowe wątki wskazujące na szczególne traktowanie PGNIG przez państwo. Radca prawny Marcin Romańczuk był zaskoczony, gdy niedawno się zorientował, że PGNIG nie ma koncesji na wydobycie soli. Ma tylko udzieloną przez ministra środowiska koncesję na bezzbiornikowe magazynowanie gazu w złożu soli kamiennej Mechelinki i w tę koncesję wpisano ługowanie kawern. Nasza Ziemia o braku koncesji na wydobycie soli powiadomiła Okręgowy Urząd Górniczy w Gdańsku. Ten uznał, że wszystko jest w porządku: „Solanka, jaka powstaje w związku z ługowaniem kawern magazynowych, nie stanowi przedmiotu wydobycia”. Wywód ten bluźni rozumowi. Bo to, że sól nie jest inwestorowi potrzebna, nie zmienia faktu, że jest wydobywana. Bogactwo naturalne marnotrawi się jako odpad, jest tracone bezpowrotnie.
Chodzi także o prawo. Eksploatacja bogactw naturalnych jest u nas ujęta w nader rygorystyczne przepisy. Nawet właściciel ziemi, w której znajdują się tak pospolite dobra, jak piasek i żwir, nie może nimi gospodarować dowolnie. Bezkoncesyjne wydobycie jest karane. Nawet podwójnie – grzywną w trybie karnym oraz administracyjną karą pieniężną, co wzbudziło wątpliwości rzecznika praw obywatelskich. Ministerstwo Energii, odpowiadając RPO, nie miało wątpliwości: „Skoro ustawodawca zdecydował, iż wydobycie kopalin powinno co do zasady odbywać się po uzyskaniu koncesji, to jej brak należy uznać za poważne naruszenie warunków i wymagań stawianych przez prawo, wymagające zastosowania odpowiedniej sankcji”.
Dyrektor Marzena Sobczak z pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego podziela zdanie, że PGNIG, prócz koncesji na magazynowanie, powinno mieć koncesję na wydobycie soli. Zastanawia się tylko, czy w prawie jest może jakiś trick, którego ona nie widzi. Z koncesją na eksploatację złoża, podobnie jak ze zrzutem ścieków, wiąże się opłata. A także nadzór właściwego urzędu górniczego, powołanego m.in. – jak czytamy na stronie Wyższego Urzędu Górniczego – „dla zapewnienia racjonalnego gospodarowania zasobami złóż i ograniczania negatywnych wpływów górnictwa na środowisko”.
Ziemianie atakują
Naukowców zdaje się irytować w Naszej Ziemi dość typowy dla organizacji strażniczych upór, ciągłe drążenie, łapanie tropów, wola postawienia na swoim, przy nie zawsze wystarczającej wiedzy. Ktoś nawet zwraca uwagę, że może ludzie z Naszej Ziemi mają także „inne cele niż te wyrażane publicznie”. No tak, krążą różne plotki. Za to gołym okiem widać, że jest i co ujawniać, i co poprawiać. Bez tej aktywności społecznej nie byłoby ani wiedzy, ani korekt.
A w tym przypadku społeczna kontrola jest ceną za luz, który inwestorowi zafundowało państwo. A jego obowiązkiem jest godzenie różnych interesów, uwzględnienie tego, że prócz PGNIG są rybacy, jest obszar Natury 2000, są rzesze turystów, którzy chcą korzystać z zatoki. Czy świadomość, że inwestycja jest ważna dla państwa, zwalnia państwo z dbałości o stan środowiska? ■