Baśnie historyczne
Jak dziś opowiadać o historii? W polskiej literaturze ostatnio króluje konwencja baśniowa.
Elżbieta Cherezińska powiedziała kilka lat temu, że „straciliśmy historię jako naturalne tworzywo popkultury. Tak jak Anglicy zafascynowali wszystkich historią Elżbiety I i Tudorów, tak my możemy zafascynować świat historią Piastów”. Jak powiedziała, tak zrobiła. Przy okazji zapoczątkowując falę popkulturowego zainteresowania historią (a zwłaszcza zapomnianymi postaciami kobiecymi). W powieściach Cherezińskiej wątki historyczne przeplatają się z elementami baśniowymi. I okazuje się, że taka mieszanka staje się coraz popularniejsza, pojawia się w nowej powieści Radka Raka, Martyny Bundy i – w mniej oczywisty sposób – u Dominiki Słowik.
Historię dobrze się opowiada w formie baśniowej. Bohaterami są nie tylko zapomniane księżniczki, ale i postaci historyczne dużego kalibru, wokół których narosło mnóstwo mitów i interpretacji. Jednym z popularniejszych bohaterów polskiej kultury ostatnich lat jest choćby Jakub Szela, przywódca antyszlacheckiej rabacji w 1846 r. Powrócił w piosenkach zespołu Hańba! czy w spektaklu Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego „W imię Jakuba Sz.”, w monumentalnej powieści „Galicyanie” Stanisława Aleksandra Nowaka i teraz w „Baśni o wężowym sercu albo wtórym słowie o Jakóbie Szeli” Radka Raka (wyd. Powergraph). To nie wszystko, Szela pojawia się w jeszcze jednej współczesnej powieści, w której okazuje się czyimś przodkiem. Nie powiemy, która to powieść, bo to jedna z głównych jej zagadek.
U Raka historia Jakuba Szeli przeplata się z baśnią o Wężowym Królu i jego porwanym przez dwa diabły synu. W tej wersji opowieści o Szeli najciekawsza jest podwójność, bo okazuje się, że Szela i pan z majątku – Wiktoryn Bogusz – to jedna i ta sama osoba. Autor jest kojarzony z fantastyką, to jego trzecia i najciekawsza powieść. I druga baśń, poprzednia – „Puste niebo” – opowiadała o wyobrażonym Lublinie. Opowieść o Szeli jest zakorzeniona w historii, ma nawet historyczne posłowie
o tamtych czasach. Rak wybrał formę ludowego podania, każdy rozdział zaczyna się jak przypowieść. „Powiadają, że pana od chama różni urodzenie i posiadanie, ale to nie do końca prawda. Różni ich przede wszystkim strach. Być chamem to żyć w lęku jak zając na miedzy, to bać się
o poranku dzisiejszego dnia, a wieczorem jutrzejszego. To nie mieć wiele, ale drżeć przed utratą tego, co się posiada. To chylić głowę przed innymi, mimo że nie są od chama ani mądrzejsi, ani lepsi. Chamstwo – to lęk. Pan zaś jest jastrzębiem na niebie i lwem na pustyni, i niczego nie musi się bać”. Ta podwójność Szeli komplikuje jego obraz w powieści. Bo, owszem, jest
on Janosikiem, przywódcą „chamów” – jak
o sobie mówią chłopi. Ale w duchu marzy po prostu o byciu panem i – jak to w baśni bywa – marzenie się spełnia. Przy czym nie wymarzył sobie takiego finału – śmierci w męczarniach zadanej przez swoje wcielenie. Rak pokazuje splot chłopskoszlachecki, a przede wszystkim marzenie chłopa, żeby być panem, leżące u podstaw naszej tożsamości. „Jakób lubił takie dyskusje, bo polityka jest radością panów, radością wszystkich prawdziwych Polaków”.
Obrazy wsi wracają w młodej literaturze już od dłuższego czasu, podobnie jak próby odtwarzania języka, chłopskiej gwary. Taką próbą była monumentalna powieść „Galicyanie” Nowaka. Obserwowaliśmy tam z chłopskiej perspektywy rabację galicyjską i powstanie styczniowe, relacje między chłopami i dworem, a nawet wspólną chłopsko-szlachecką katorgę i zesłanie na Sybir. W czasie rabacji dwór najpierw próbował wyprzedzić wydarzenia i przekupić chłopów, potem następował szał mordu i zemsty, który ogarniał chłopów na ślepo: „Gdy słuchali tych opowieści o ciemiężeniach, złość w chłopach coraz bardziej się wzmagała, powoli przeinaczając ich w rozjadłych szlachtożerców”. Zew chłopskiej zemsty wyprzedzał też inne uczucia – bohater poszedł do powstania nie z patriotyzmu, ale by zemścić się na kimś ze dworu. Opowieść Nowaka była wiarygodna właśnie dzięki językowi, który próbował oddać chłopską świadomość i spojrzenie na historię oczami tych, których się zwykle w powieściach historycznych pomijało.
Rak też tworzy bardzo ciekawy język, sięga nie tylko do chłopskiej gwary, ale do innych utworów – znajdziemy tu cytaty z Biblii, z Mickiewicza, Tolkiena, przede wszystkim zaś odsyła do „Wesela” Wyspiańskiego, zapożyczając nie tylko słowa, ale i rytm. Jakób jest początkowo bohaterem legendą, tym, który przynosi wolność, idzie, niosąc sprawiedliwość, a z nim wężowe plemię. Ale z czasem staje się narzędziem, którym sterują czarty – mają one swoją rolę w tej historii, która jest też opowieścią o manipulacji, o tym, jak zryw wolnościowy został wykorzystany przez austriacką administrację przeciwko spiskującej polskiej szlachcie. Powieściowa Galicja jest miejscem, w którym ścierają się różne ponadnaturalne siły. Powieść Raka jest rzeczywiście próbą zmierzenia się, a wręcz tworzenia mitu Galicji.
wężowych dzieci pochodzi także znaZ cząca linia kobiet w tej opowieści: rusałka Malwa, Żydówka Chana czy znachorka i pustelnica Sława. Postać znachorki i pustelnicy, i to w kilku pokoleniach, pojawia się również u Martyny Bundy w jej drugiej powieści „Kot niebieski” (Wydawnictwo Literackie), która zaczyna się pod koniec XIV w., a kończy w XX w. Ta kartuska epopeja rozpoczyna się od budowy klasztoru, ale w opowiadanej historii szczególną rolę odgrywają kobiety: mistyczka Alma, zielarka Sabina i jej córka Joanna. Ważną, zakazaną przez Kościół księgą są „Tajemnice roślin” autorstwa Almy. Joanna zostaje znachorką, kobietą, która ma wiedzę i która budzi lęk u mnichów.
Bunda w swojej epopei magiczno-baśniowej pokazuje ludzi, którzy wyprzedzali swój czas, przekraczali ustalony porządek, którym nie wystarczał dany obraz świata.
Znachorki wiedzą, jak działają rośliny, astronomowie badają niebo. Autorka używa narzędzi magicznych, żeby zadać pytanie, które w historii wiele postaci sobie zadawało: czy można łączyć wiarę z wiedzą? U Bundy klasztor jest siłą, która za wszelką cenę chce powstrzymać rozprzestrzenianie się wiedzy zagrażającej wierze. W tym świecie zdarzają się też zjawiska, które nie mieszczą się w żadnym porządku, jak wędrówka poza ciałem albo wcielanie się w innych ludzi. Rzeczywistość baśniowo się replikuje, powiela, w kolejnych pokoleniach wokół dawnego klasztoru powtarzają się zjawiska i zdarzenia, powracają też kartuskie błękitne koty. Nauka miesza się z mistyką, a właściwie jedno drugie dopełnia. Świat jest czymś bardziej skomplikowanym, niż to się wydaje. Przypomina ta wizja pewne nurty filozofii New Age, choćby przekroczenie ścisłego racjonalizmu i naukowego podejścia.
Z kolei „Zimowla” (wyd. Znak), druga powieść Dominiki Słowik, pokazuje historię pełną cudów, a właściwie ludzką potrzebę istnienia zjawisk nadprzyrodzonych. Ta autorka nie sięga w daleką przeszłość – opisuje fikcyjne miasteczko Cukrówka w Dolinie Zmornickiej na początku lat dwutysięcznych, ale akcja cofa się i do lat 80., i do początków transformacji. Do czasów popularności bioenergoterapeutów i wróżek. „Zimowla” nie korzysta właściwie z narzędzi i atrybutów baśniowych, to jest thriller z elementami opowieści grozy, ale też jest bardzo ciekawym obrazem historii najnowszej jako historii cudów. „Nasze miasto było miastem cudów. Pomiędzy rokiem 1982 a 2002 wydarzyły się tu trzy dobrze udokumentowane cuda oraz dwa kolejne, nieco bardziej wątpliwe, które można by z braku lepszej terminologii nazwać prawie-cudami. Nic dziwnego, że w Cukrówce niemal zawsze podświadomie oczekiwaliśmy na nowe objawienie”. Najlepszy z cudów to był „cud stanowojenny” i polegał na tym, że Matka Boska na obrazie płakała rzewnymi łzami. Pojawiały się też ślady wilkołaka, a nocami po mieście krążyła naga dziewczyna.
Druga powieść Dominiki Słowik ma wiele poziomów, bo oprócz zagadek rodzinnych i miasteczkowych jest to obraz transformacji. Ojciec bohaterki cieszy się z nowego, ale w głębi ducha tęskni za komuną. Z kolei babka, dawna komunistka, po prostu emigruje do Ameryki, zostawiając wnuczce „babiznę”, czyli schedę. Z tego wszystkiego ojciec został wróżem, co dobrze dopełniało ogólny nastrój wyczekiwania kolejnego cudu. Rzeczywistość magiczno-baśniowa tutaj, podobnie jak u Raka i u Bundy, objawia się rozrostem roślinności. Dwór z powieści Raka rozkwita,
kiedy pojawia się w nim rusałka Malwa, u Bundy w obecności kobiety w ciąży rośliny nagle wybuchają. W centrum tych trzech powieści są kobiety, które posiadają jakieś ponadludzkie cechy czy moce – znachorki, mistyczki. W „Zimowli” mamy Magdę, która nocą wypuszcza się na miasto, a zamiast linii papilarnych ma dziwne spirale na dłoniach. Polska jest tutaj krainą cudów i oczekiwania na cuda, myślenie magiczne jest tak naprawdę zasadą istnienia naszego kraju. Chociaż przewrotność tej książki polega również na tym, że zagadki zostają rozwiązane i niekoniecznie kryją się za nimi siły nadprzyrodzone. Demistyfikująca powieść Słowik skrzy się od humoru i ukrytej ironii, bo jednak okazuje się, że „to jest zły kraj do czytania z gwiazd”. A naturę samej opowieści autorka opisuje tak: „historie takie jak ta przepoczwarzają się, potwornieją, zaczynają żyć własnym życiem”.
Określenie „babizna”, czyli scheda po babce, wymyślone przez Słowik, pasuje do wszystkich tych powieści. Kobiety są w nich nicią wiążącą z przeszłością. Powieść Słowik, choć sama nie jest baśnią, pokazuje, jak rzeczywistość zamienia się w baśń lub wręcz w horror. Autorzy tworzą mityczną przeszłość regionów: Galicji, Kartuz, fikcyjnej Doliny Zmornickiej. Ta mityzacja przypomina inny okres w polskiej literaturze, czyli początek lat 90. To już nie jest wiejski realizm, ale realizm magiczny spod znaku „Prawieku…” Olgi Tokarczuk. Jednak tamta „proza mitograficzna” i „literatura małych ojczyzn” była czymś innym niż to dzisiejsze zjawisko. Była próbą ucieczki od współczesności i historii. Sporo powstało wtedy powieści nostalgicznych, tworzących obraz utraconej idylli z przeszłości. Dziś literatura, nawet ta bazująca na micie i baśni, od historii nie ucieka. Jesteśmy świadkami, jak historia stała się polem walki i manipulacji. W wielu książkach czy narracjach publicystycznych zamienia się w heroiczną bajkę, opowieść o zwycięskich powstaniach (nawet tych przegranych) i cierpieniach niewinnych ofiar. Dobrze to podsumowuje bohaterka Słowik: „W tym kraju przeszłość to najlepszy kapitał na przyszłość”. I jej powieść pokazuje również, jak można historią manipulować.
Powieść bazująca na historii często staje się powieścią o poszukiwaniu tożsamości, choćby u Twardocha czy właśnie u Raka. Najciekawiej jest wtedy, kiedy takie poszukiwania dają efekty niejednoznaczne, dalekie od czarno-białej wizji historii. Poza tym przeszłość opakowana w baśń daje pisarzowi swobodę wyobraźni, a czytelnikowi cały wachlarz niespodziewanych atrakcji. Jak widać, od czasu, kiedy Cherezińska narzekała, że popkultura nie interesuje się historią, naprawdę wiele się zmieniło. n