Trzeba nam Baumana, czyli czasy bezkrólewia
To oczywiście jedzie ciężkim banałem, to frazes, ale inaczej tego ująć nie umiem: otóż osobiście byłem przekonany, że Zygmunt Bauman nigdy nie umrze, a jeśli już jednak umrze, to w jakiejś niesprecyzowanej przyszłości, za 30 lat, może za 50, mówiąc krótko – Zygmunt Bauman umrze w spokoju, kiedy nas już na świecie nie będzie. To, że Bauman miał ponad 90 lat, nic nie znaczyło. Co to jest 90 lat dla kogoś, kto jest tak młodzieńczy, kto na bieżąco zmaga się z najnowszymi przejawami kultury i technologii, kto krystaliczne daje rozpoznania socjologiczne, czyje analizy są analizami nieodmiennie świeżymi? Przecież większość 40-latków jest w gorszej formie, niż był 90-letni Bauman, sprawa poza dyskusją.
Rozmiar tragedii odejścia Baumana zrozumiemy dopiero za czas jakiś, kiedy zupełnie przestaniemy pojmować współczesność, płynną jak nigdy wcześniej, płynną zdecydowanie bardziej niż lata temu, gdy profesor wykuwał ów termin – wtedy płynność ta była niczym strumyk, dziś jest jak tsunami. Owszem, od dekad tłumaczył nam świat, klarował pokrętne komunikaty współczesności, wyjaśniał rzeczy niepojęte, ale dziś, kiedy świat jest już zupełnie oszalały, naćpany, pijany w sztok, Baumana potrzeba najbardziej. Z dzisiejszej perspektywy rzec można, iż w czasach, gdy Bauman pisał o gwałtownie zmieniającym się świecie, o płynnej nowoczesności – świat stał w miejscu. Był koniec historii, zwycięstwo liberalnej demokracji, upadek reżimów, ciepła woda w kranie, spokój błogi, świat bez wojen, radosna konsumpcja i niemal zagwarantowana nieśmiertelność.
Po śmierci Baumana mogłem zrobić tylko jedną rzecz – sięgnąłem na półkę po jego książki, całkiem pokaźny stosik, a przecież to jedynie drobna część jego publikacji, całość jest niemal nie do ogarnięcia. Zatem wyciągnąłem ów stosik i zacząłem intensywnie kartkować, a kilka książek poddałem ponownej lekturze niemal w całości. Sięgnąłem zatem po „Płynny lęk”, bo akurat temat zdaje mi się aktualny jak żaden, wszak żyjemy w epoce panicznego lęku. Jeszcze niedawno zdawało nam się, że będziemy dożywać radosnej starości w świecie bez granic i zagrożeń, a dziś boimy się już w zasadzie wszystkiego, boimy się wojny, boimy się uchodźców, terrorystów, boimy się chorób, biedy i bankructwa, boimy się końca świata, nie w sensie biblijnym – Apokalipsa to jest przyjemna wizja literacka przy tym, co sami sobie zgotujemy. Jak wiadomo, jedyną dziś przewidywalną rzeczą jest zupełna nieprzewidywalność, jedyną przyszłością – kompletna niepewność co do przyszłości. Zbliża się coś, czego nie umiemy nazwać, ale mamy przekonanie, że będzie to straszne.
„Najpotworniejszy jest lęk rozmyty, rozproszony, niewyraźny, gdy swobodnie rozprzestrzenia się, nie wiadomo skąd i dokąd” – pisał Bauman ponad dziesięć lat temu, a pisał jakby dzisiaj. „Rzeczą najbardziej przerażającą jest wszechobecność lęków; emanuje nimi każdy zakątek i każda szczelina naszego domu i naszej planety. Ciemne uliczki i jasno rozświetlone ekrany telewizorów. Nasze sypialnie i kuchnie. Nasze miejsca pracy i metro, do którego wsiadamy. Ludzie, których spotykamy, i ci, których nie zauważamy”. Dziś najbardziej boimy się i nienawidzimy obcych – a przez słowo „obcy” rozumieć należy nie tylko uchodźcę, emigranta, kogoś z innej kultury, ale nawet naszego starego sąsiada, który na nieszczęście ma inne poglądy polityczne. W zasadzie współczesna polityka zajmuje się głównie tworzeniem strachu przed obcymi i zarządzaniem tym strachem. „Obcy dostarczają wygodnego ujścia dla naszych przyrodzonych obaw przed tym, co nieznane, niepewne i nieprzewidywalne. Przepędzając obcych z naszych domów i ulic, egzorcyzmujemy, chociaż na chwilę, groźnego upiora niepokoju, który rodzi się z naszej niepewności” – pisał w „44 listach ze świata płynnej nowoczesności”. Przecież poparcie ludu też się na lęku buduje, władzę się za pomocą wzbudzania lęku zdobywa, ale dzierżący władzę również nieustannie się boją, boją się tego, co nieznane, niejasne. Jeśli ktoś, dajmy na to, nie zna wcale świata, bo nigdzie nie bywał, donikąd nie wyjeżdżał, językami nie włada, to jest przerażony wszystkim, co dzieje się za granicą, zatem mur wokół siebie buduje. Jeśli ktoś, powiedzmy, w Peerelu dorastał, nie angażując się w walkę z owym Peerelem, to Peerel jest dla niego czasem bezpieczeństwa, jedyną rzeczywistością, jaką zna i akceptuje, i będzie starał się nowy Peerel zbudować – w swoim własnym domu albo i w całym kraju. Każdy obcy język, obcy zwyczaj, obca kultura będzie wzbudzać paniczny strach. Cokolwiek by mówić, Peerel był bezpieczny, jak ktoś się nie wychylał. No bo cóż obywatelom mogło naprawdę zagrozić? Co najwyżej atomowa anihilacja w przypadku wybuchu trzeciej wojny światowej, a poza tym wszystko było ustalone i przewidywalne, a i porządek był jak należy.
Właśnie do „44 listów ze świata płynnej nowoczesności” zaglądam w tym momencie najchętniej. Tytuł oczywiście nieprzypadkowy, sam Bauman tak to wyjaśniał: „Dlaczego właśnie ta, a nie jakaś inna liczba? Ponieważ, dzięki Mickiewiczowi, 44 kojarzy się z pełnym skupienia wyczekiwaniem i nadzieją wolności”. Bauman, pisząc nieustannie o swoistym zniewoleniu współczesnego człowieka, właśnie wolność miał za cel, do którego dążyć nieustannie należy, wbrew wszelkim przeszkodom i przeciwnościom. „44 listy” to jest brewiarz współczesności, a więc lektura obowiązkowa, do której nieustannie zaglądać należy, aby przy pomocy Baumana tłumaczyć sobie rzeczy niepojęte. Tłumaczyć świat, który wedle jednego z tych listów znalazł się w czasach interregnum, bezkrólewia, kiedy dawny porządek odszedł, a ściślej: zmarł w konwulsjach, lecz nowy wciąż się nie narodził. Bezkrólewie zazwyczaj bywa okresem chaosu, niepewności, nieporządku, nowy król jednak przecież takie porządki nam może zaprowadzić, że się nie pozbieramy, a królestwo jego nie będzie mieć końca. Średniowiecze przy tym systemie będzie wesołe jak rokoko.
Rzeczywistość bez Baumana stała się jeszcze bardziej niebezpieczna i nieprzewidywalna, gdy głupota z miernotą pod rękę wkraczają tanecznym krokiem na każdy parkiet świata. U Baumana nigdy jednak złości nie było, nie mówiąc już o zacietrzewieniu, po tym się wielkie umysły poznaje, że same się dziwią i same usiłują znaleźć odpowiedzi na najdziwniejsze pytania, nigdy oskarżeń na wiatr nie rzucając. Baumana trzeba właśnie teraz, kiedy tak zwana postprawda – która po prawdzie jest zwykłym kłamstwem, nie wiem, skąd ta skłonność do eufemizmów – rozlewa się na wszystkie media. Największy paradoks polega chyba na tym, że nikt nie uwierzy w prawdę, bo prawda jest nieprawdopodobna, wyłącznie atrakcyjne kłamstwo może znaleźć posłuch i uznanie. W czasach gdy większość ludzi wiedzę o świecie czerpie z Facebooka, gdy za pomocą Twittera można rozpętać ogólnoświatowy kryzys, gdy każda ściema sprzedać się umie fenomenalnie, kłamstwo wyprodukowane w specjalnych, nieraz państwowych laboratoriach kłamstw zdobywa nieograniczoną niemal władzę, a dementujący kłamstwa zawsze będą o siedmiomilowy krok za producentami kłamstw – Baumana trzeba.
W zasadzie współczesna polityka zajmuje się głównie tworzeniem strachu przed obcymi i zarządzaniem tym strachem