Miasteczko cudów
Miasteczko Wilanów mogło być wzorem. Jeden inwestor, jeden duży plan zagospodarowania, znany architekt i urbanista Guy Perry, który miał nad wszystkim czuwać. Skończyło się jak zwykle – zadanie przerosło władze, teren podzielono na mniejsze parcele i sprzedano drobniejszym inwestorom. I tak Miasteczko Wilanów stało się zakątkiem najprawdziwszych cudów. Nie chodzi tylko o słynne 6 mln zł dotacji na „wiadomo co”. Ten cud przerasta możliwości mojej percepcji, wolę skupić się na tych mniejszych. Weźmy choćby namiastkę plaży, która ma tu robić za park. Wysypano kilkadziesiąt ton piachu na pusty teren u zbiegu dwóch ruchliwych ulic. Przechodząc tamtędy, nie mogę się nadziwić, że ludzie wylegujący się tu latem robią to dobrowolnie. Ostatnio z radością przyglądałem się debacie komisji nazewnictwa, czy jedna z ulic powinna nazywać się tu Rzeżuchowa (swojsko, ale problematycznie ze względów ortograficznych), czy raczej Rukoli (prościej, ale jednak obco). Wydawać by się mogło, że mieszkańcy Miasteczka Wilanów są szczęśliwi i nie mają już ważniejszych problemów, skoro toczą boje o wyższość rzeżuchy nad rukolą. Choć może być też tak, że prawdziwych problemów po prostu nie widzą.
Czytam w „Wyborczej” o planach spółki Polnord, która w Miasteczku, na południe od „wiadomo czego”, chce wybudować eksperymentalny budynek z kawalerkami o powierzchni 18 m kw. Szkopuł w tym, że plan zagospodarowania (przeklęty!) nie zezwala na budowanie tam mieszkań. Obok pobiegnie wkrótce trasa szybkiego ruchu, hałas będzie nie do zniesienia. Plan zakłada jedynie możliwość postawienia szkoły, której Miasteczko bardzo potrzebuje, lub usług hotelarskich. Co więc robi firma Polnord? Zgłasza swój eksperyment jako budowę „hotelu przedłużonego pobytu”. Bez cienia żenady mówią o obejściu prawa nie tylko przedstawiciele inwestora, ale też urzędnicy. „To będzie normalny hotel, spełnia wszystkie wymagania” – przekonywał dziennikarzy Lech Tranda, kierownik wilanowskiego wydziału architektury. Czytając te słowa, mam wrażenie, że reprezentuje inwestora, a nie urząd.
Na tym jednak cuda się nie kończą. Bo jak kupić coś, co nie ma w tym miejscu prawa istnieć? I na to jest sposób. Zamiast kupować mieszkania, szczęśliwi nabywcy będą mogli kupić udziały w spółce zarządzającej budynkiem. Taki udział będzie kosztował ok. 8 tys. zł za zarządzanie metrem kw. pokoju hotelowego bez wykończenia i ponad 10 tys., gdyby chciało się zarządzać pokojem wyposażonym w niezbędne do „przedłużonego pobytu” sprzęty. W sumie więc za zarządzanie całą klitką przyjdzie zapłacić około 200 tys. zł.
Najcudowniejszy w tym wszystkim jest fakt, że w oficjalnych materiałach inwestora mieszkania te nazywane są „miniapartamentami”, a jej wiceprezes Tomasz Sznajder mówi, że ich potencjalnymi nabywcami są „osoby młode z wysokimi aspiracjami”. Kto w tę retorykę uwierzy, ten na listę cudów Miasteczka trafia z automatu. Za darmo.