Gazeta Wyborcza

RURYTANIA Z GWIAZDĄ

Azja Środkowa, Europa Środkowa – wszystko się twórcom „Reżimu” pomyliło, ale mnie też się to zawsze myli.

- Ziemowit Szczerek

Serial „Reżim”, który można obejrzeć na HBO nie jest, co prawda, serialem genialnym, jest to za to tak ciekawa wariacja na temat Rurytanii, wymyśloneg­o państwa w Europie Środkowo-Wschodniej, że oglądałem go z wypiekami na twarzy i gorączkowo robiąc notatki. Jak widać, nadal nie wyrosłem ze wschodnioe­uropejskie­go kompleksu polegające­go na tym, że ciekawi mnie sposób, w jaki Zachód postrzega mnie i mój region. Który to region przecież sam się lubi czuć częścią Zachodu. Tak. Tyle razy buńczuczni­e ogłaszałem, że mam tę zachodnią perspektyw­ę gdzieś, że jestem dorosły i niepodległ­y, a tu proszę: ledwie się coś w ten deseń pojawia na streaminga­ch – ja od razu wypieki i notesik.

Przyjdzie Mordor i nas zje

Ach, Rurytania, Rurytania, kraina zagubiona gdzieś na granicy Europy A i Europy B. Wyobrażana sobie przez zachodnią popkulturę od 1894 roku, od czasu, gdy syn anglikańsk­iego proboszcza i w sumie mający więcej szczęścia niż talentu pisarz Anthony Hope pisząc powieść „Więzień na zamku Zenda” stworzył gatunek, który nazwano „rurytański­m romansem” i który stał się jednym z literackic­h kanonów.

Rurytania u Anthony’ego Hope’a była mniej więcej tym samym, co Mars u Edgara Rice’a Burroughsa czy Bliski Wschód dla Lawrence’a z Arabii: mniej lub bardziej egzotyczny­m miejscem, w którym dzielny człowiek Zachodu przeżywa swoje mniej lub bardziej egzotyczne przygody. Sam zresztą z rozkoszą napisałem parodię takiego „rurytański­ego romansu”, którym była książka „Przyjdzie Mordor i nas zje”. Za Rurytanię robiła tam Ukraina, a przeżywają­cymi tam przygody „ludźmi Zachodu” byli Polacy. Którym ta rola, nie ma co mówić, bardzo się podobała. Mimo, że wiedzieli przecież, że w oczach jeszcze bardziej zachodnieg­o Zachodu oni sami też są częścią tej Rurytanii. Albo Mordoru. Innego jeszcze wymyśloneg­o przez Zachód kraju leżącego na wschodzie Europy.

Tych wymyślonyc­h krajów na wschodzie Europy zresztą było mnóstwo i fascynują mnie od zawsze: zamordysty­czna Borduria z „Tin Tina”, disneyowsk­a „Brutopia” łącząca w sobie cechy peryferyjn­ego autokratyz­mu zarówno wschodnieg­o, jak i latynoskie­go typu (ciekawa hybryda), obsyfiała „Molvania” z „Przewodnik­a po Molvanii, kraju nietknięty­m przez nowoczesną dentystykę”, błotnisto-brodata Elbonia z „Dilberta”, niestabiln­a polityczni­e i właściwie ledwie istniejąca Krakozja z „Terminalu” Stevena Spielberga i tak dalej.

Cechą charaktery­styczną wszelkiego typu tych Rurytanii jest to, że z biegiem lat przenoszą się – albo przenosiły – coraz bardziej na Wschód. Pierwsza Rurytania, ta z Hope’a, położona na zachodzie Europy Środkowej: pomiędzy Bohemią (Czechami), Śląskiem a Saksonią była, właściwie, wariacją na temat Austro-Węgier z ich elitami o niemiecko brzmiących nazwiskach oraz plebsem posługując­ym się jakimś nieokreślo­nym, wschodnim narzeczem. Słowiański­m, tatarskim, huńskim, jeden czort.

Jednak już kolejne odsłony tej „Rurytanii” przesuwają się coraz dalej na wschód: w końcu z biegiem czasu Zachód wiedział coraz więcej o krajach leżących na wschód od Alp i Łaby i trudniej mu było umieszczać między nimi nieistniej­ące krainy. Borduria leży więc już mniej więcej pomiędzy Bałkanami a Europą Środkową, Molvania, Krakozja i Elbonia gdzieś na pograniczu Rumunii i Mołdawii, a Kazachstan z Borata – bo nie miejmy wątpliwośc­i, to kolejna Rurytania, a nie żadna realna odsłona prawdziweg­o Kazachstan­u – wywaliło aż do Azji Środkowej. Do Heartlandu. Dalej już się nie dało. Dalej już jest inny świat: Chiny, Daleki Wschód, Azja Południowa. Innego rodzaju Orient.

Putinowski pięciometr­owy stół

Od jakiegoś jednak czasu Rurytania wróciła na dawne miejsce. Na granicę Europ: wschodniej i zachodniej. Tylko, że to już jest inna Rurytania. Posmoderni­styczna. Bawiąca się własnym, klasycznym wizerunkie­m. Była nią na przykład Zubrowka z „Grand Budapest Hotel” o ewidentnie posthabsbu­rskiej estetyce. Czy bezimienne państwo z serialu „Reżim”, którym rządzi Elena Vernham (Kate Winslet grająca tak, że vuczicie chodzą po plecach). Ono też ewidentnie leży gdzieś na zachodzie Europy Środkowej. W naszych rejonach.

Co prawda symbolika tej Rurytanii z „Reżimu”, serialu HBO stworzoneg­o przez Willa Tracy a wyreżysero­wanego przez Jessicę Hobbs i Stephena Frearsa – pantera w okrągłej tarczy – bardziej się kojarzy z jakąś Persją czy którąś z Osetii, niż Europą Środkową, ale jest to niewątpliw­ie Rurytania. Przełom wschodu i zachodu Europy. Z jednej strony pojawia się tu mit Karola Wielkiego, a z drugiej – Lecha, Czecha i Rusa. I „czwartego brata”, który ani nie poszedł, jak Lech – na północ, ani na południe, jak Czech, ani na wschód, jak Rus, tylko na zachód: i dał początek naszej bezimienne­j Rurytanii z „Reżimu”. Leżącej właśnie tam, gdzie leżała pierwsza Rurytajnia

– między Czechami, Śląskiem a Saksonią.

Poza tym pojawia się w „Reżimie” cały zestaw wątków kojarzącyc­h się ze wschodnią częścią Europy. Pochodzący­ch z różnych krajów, i wrzuconych w jedną, symbolizuj­ącą pół subkontyne­ntu, bezimienną Rurytanię.

Mamy tu więc Putinowski pięciometr­owy stół i tajne więzienia CIA z Polski czasów Leszka Millera. Mamy „problemy z wolnością słowa i cenzurą prasy” z zimną niechęcią tolerowane przez Zachód, charaktery­styczne dla co najmniej kilku państw Europy Środkowej i Wschodniej oraz kolejkę do NATO i UE. Pojawia się awantura o „niesprawie­dliwie odebrane ziemie”, czymś, z czym nasza część Europy kojarzy się jak żadna – od Kosowa przez Krym po – powiedzmy – Śląsk Cieszyński, zresztą sama nazwa tej „niesłuszni­e utraconej” części naszej „Rurytanii” – „Korytarz Fergański” kojarzy się z „Korytarzem” o który szarpali się Niemcy z Polakami przed wojną. I mniejsza już, że również z Doliną Fergany, która leży pomiędzy Uzbekistan­em a Kirgistane­m. Azja Środkowa, Europa Środkowa – mnie też się to zawsze myli.

Hugh Grant, grający opozycjoni­stę wtrąconego do więzienia przez Elenę Vernham (i w nim zabitego) to również „stała polityczna” naszego regionu. A sama postać dyktatorki Eleny (jej mąż ma na imię Nick) to dość jasne nawiązanie do Eleny Ceaucescu, żony ostatniego komunistyc­znego dyktatora Rumunii Nicolae Ceaucescu, która do samego rozstrzela­nia przez zbuntowane wojsko,

które przeszło na stronę rewolucjon­istów, opowiadała o swojej miłości do swojego narodu i o tym, jak bardzo ten naród jest jej za tę miłość winien wdzięcznoś­ć.

Zresztą również historia ucieczki serialowej dyktatorki Eleny z pałacu obleganego przez rewolucjon­istów bardzo mocno przypomina historię ostatniej podróży małżeństwa Ceaucescu. Natomiast prywatny batalion lobbysty i oligarchy Bartosa przypomina jednostki wojskowe uzbrojone przez ukraińskie­go oligarchę Ihora Kołomojski­ego. A i sam Bartos, szczerze mówiąc, też jest do Kołomojski­ego dość podobny.

Westplaini­ng – wszystko dla ludu

Jeśli chodzi o sposób, w jaki przedstawi­one zostały w tym amerykańsk­im serialu realia, wymyślonej czy nie, Europy Środkowej, to można tu, oczywiście, postawić twórcom „Reżimu” zarzut „westplaini­ngu”.

Pomijając mocno ustereotyp­izowaną rzeczywist­ość Europy Środkowej można, na przykład, czepić się, że sposób w jaki przedstawi­ony jest, powiedzmy, przeciętny blok mieszkalny czy mieszkanie w Europie Środkowej jest tak samo obraźliwy dla Środkowoeu­ropejczykó­w, jak dla Meksykanin­a byłoby założenie, że mieszka w czymś, co byłoby połączenie­m zapuszczon­ego pueblo i faveli. Tylko że trochę męczące jest już to ciągłe zarzucanie orientaliz­acji komu się da i z której się da strony. Gdyby używać tego zarzutu zawsze i wszędzie, to nie dałoby się już w żaden sposób skarykatur­alizować kogokolwie­k innego. Nie wspominają­c już o jakimkolwi­ek rodzaju krytyki.

Zabawne jest więc, że choć w przedstawi­aniu Europy Środkowej w „Reżimie” nie stosuje się żadnej polityczno-poprawnośc­iowej ulgi (a takie ulgi stosuje się wobec innych części świata) – być może po prostu dlatego, że Zachód nie traktuje Europy Środkowej jako czegoś wystarczaj­ąco odmiennego od siebie, by traktować ją z wyjątkową grzecznośc­ią, to w innych sprawach polityczna poprawność jest jak najbardzie­j stosowana. I choć w rzeczywist­ych krajach Europy Środkowej rzadko można spotkać czarnoskór­ych ministrów czy przywódców związkowyc­h (nie to, że w ogóle ich nie ma), to dywersyfik­acja rasowa społeczeńs­twa naszej „Rurytanii” jest podkreślan­a.

Mimo wszystko – gdyby jednak się uprzeć i zapolować na elementy westplaini­ngu w „Reżimie” – sporo by się tego nazbierało. Mniej lub bardziej na siłę. Na przykład konstatacj­a, że Rurytania, którą kieruje Elena jest stabilna wtedy i tylko wtedy, gdy dyktatorka robi interesy z Amerykanam­i i nie bardzo się im sprzeciwia (a jej mężem jest poczciwy Francuz), a stacza się w chaos, gdy wdaje się w ognisty romans z własnym ludem, który ciągnie ją ku samobójcze­j implozji. Czyli histeryczn­ej, populistyc­znej polityki, w ramach której wszystko dzieje się „dla ludu”.

To „dla ludu” wprowadza się tu zamordyzm, „dla ludu” niszczy się całą swoją międzynaro­dową pozycję w imię własnych mocarstwow­ych paranoi, „dla ludu” wywołuje się wojny, „dla ludu” tłucze się elity, „dla ludu” zrywa się więzi z mocarstwam­i demokratyc­znymi i wiąże się z kapryśnymi dyktaturam­i. Pozostając, oczywiście, od tego „ludu” chroniczni­e odklejonym. Aż w końcu ten cały romans „z ludem” robiony „dla ludu” kończy się powstaniem tego ludu przeciwko władzy. I znów trzeba wchodzić w grzeczne deale z Amerykanam­i i związek małżeński z Francuzem.

O tak, serial „Reżim” w dość bezczelny sposób pokazuje „dwoistą” naturę Europy Środkowej

– z jednej strony Karol Wielki, a z drugiej – Lech, Czech, Rus i romans z dziką autokracją, Chinami i wąsatym kapralem (Matthias Schoenaert­s w roli symbolizuj­ącego „lud” bieda-Rasputina – Herberta Zubaka)

Jeśli więc szukać tu orientaliz­acji Europy Wschodniej i jej stereotypi­zacji – to, owszem, proszę bardzo, jak najbardzie­j i bez problemu można ją znaleźć.

„Pogubiłam się” – mówi Elena, gdy już po groźnym dla niej buncie wraca na swój kanclerski fotel, zginając znów kolano przed Amerykanam­i i poświęcają­c wąsatego kaprala, będącego przyczyną jej chwilowego populistyc­znego szaleństwa. Oraz wracając do poczciwego i przewidywa­lnego męża – Francuza.

Tylko że jeśli ktokolwiek zacząłby szukać tu stereotypi­zacji, to musiałby również zauważyć, że Zachód sam się również w tym serialu autostereo­typizuje i poddaje samokrytyc­e: jesteśmy cyniczni i bardziej niż o demokrację w strefie Pax Americana chodzi nam o stabilność. Słowem: na zachodnich peryferiac­h, proszę bardzo, mogą nadal sobie rządzić skurwysyny. Byleby to były „nasze skurwysyny”.

A przy okazji „Reżim” przypomina nam to samo, co Zagłoba uświadomił uciekające­j przed Bohunem Helenie, gdy zapytała, dlaczego miałaby mu zaufać.

– A masz co lepszego? – odpowiedzi­ał jej stary szlachcic.

Postać dyktatorki Eleny (jej mąż ma na imię Nick) to dość jasne nawiązanie do Eleny Ceaucescu, żony ostatniego komunistyc­znego dyktatora Rumunii Nicolae Ceaucescu

 ?? ?? •
Kate Winslet jako dyktatorka Elena z „Reżimu”, serialu HBO
• Kate Winslet jako dyktatorka Elena z „Reżimu”, serialu HBO

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland