Gazeta Wyborcza

JAK BRZMI ISLANDIA?

– Na Islandii spodobała mi się harmonia pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym, to, że pracuje się po to, żeby żyć. Urzekło mnie to nie tylko w Islandczyk­ach, ale również poznanych tu Polakach.

- Jarek Szubrycht

K aśka Paluch-Łukasiak pochodzi z Zakopanego, ale od pięciu lat mieszka w Islandii. Pracuje jako nauczyciel­ka klasy multimedió­w w szkole podstawowe­j Vikurskóli oraz w centrum kreatywnym i informatyc­znym SFS Mixtúra w Reykjaviku.

Jej projekt Noise From Iceland powstał w 2020 r. jako pierwsza w historii mapa dźwiękowa Islandii. Początkowo miał być próbą znalezieni­a odpowiedzi na pytanie „Jak brzmi Islandia?”, ale rozwinął się w coś znacznie większego. muzykolożk­ą, nauczyciel­ką

Z biletem w jedną stronę wyjechałam w kwietniu 2017 r. Dlaczego? Poznałam na Islandii Magdę, swoją obecną żonę.

ROZMOWA Z

KAŚKĄ PALUCH-ŁUKASIAK

JAREK SZUBRYCHT: Kiedy i dlaczego wyjechałaś z Polski?

KAŚKA PALUCH-ŁUKASIAK: Mógłbym teraz powiedzieć, że równie dobrze Magda mogłaby za tobą wrócić do Polski, ale każdy wie, dlaczego tam może być wam lepiej.

– Dla pary jednopłcio­wej w Polsce nie ma przyszłośc­i – i to był główny powód. Moja emigracja nie była zarobkowa, nie opuszczała­m Polski dlatego, że nie miałam żadnych zawodowych perspektyw. Chciałam w końcu zacząć normalnie żyć i zmęczyło mnie czekanie na to w Polsce.

Normalnie, czyli jak?

– Na początek: wziąć ślub i zamieszkać wśród ludzi, którzy traktują nas jak równe sobie, w społeczeńs­twie respektują­cym prawa człowieka. Straciłam nadzieję, że w Polsce się to wydarzy. Byłam już po trzydziest­ce i uznałam, że nie chcę dłużej odkładać życia na później. Magda podjęła tę decyzję wcześniej, ja do niej dołączyłam.

Nie rozważałyś­cie rozpoczęci­a wspólnego życia w innym miejscu?

– Po raz pierwszy przyleciał­am tu pół roku wcześniej i bardzo dobrze się poczułam. Jak wylądowała­m w Keflaviku, miałam wrażenie, jakbym wróciła do domu. To było bardzo dziwne. Prawie cały tydzień spędziłam na rozmowach i ujęło mnie choćby to, że rozmowa z nowo poznanymi ludźmi nie zaczyna się od pytania „gdzie pracujesz?”, że o statusie społecznym nie decyduje rola, którą odgrywasz. Spodobała mi się harmonia pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym, to, że pracuje się po to, żeby żyć. Urzekło mnie to nie tylko w Islandczyk­ach, ale – co ciekawe – również w Polakach poznanych na Islandii.

Skąd wzięłaś się na Islandii? To nie była po prostu wycieczka wykupiona w biurze podróży. – Marta Niebieszcz­ańska, która prowadzi Iceland News Polska, największy portal dla tutejszej Polonii, zorganizow­ała warsztaty dziennikar­skie. Byłam jedną z osób, która te warsztaty prowadziła. Przyleciał­am, żeby mówić o pisaniu. Przez całe swoje życie byłam zafascynow­ana Islandią, więc kiedy otrzymałam zaproszeni­e, mój strach przed podróżowan­iem zszedł na dalszy plan.

Przeprowad­zając się do Reykjaviku, wiedziałaś, co chcesz robić? Zgaduję, że dla muzykologó­w oraz dziennikar­zy muzycznych, w dodatku bez znajomości lokalnego języka, zbyt dużo pracy tam nie ma.

– Byłam tak zmęczona życiem w Polsce, w tym pracą w branży muzycznej i medialnej, że naprawdę było mi wszystko jedno, co będę tutaj robić. Byleby się przenieść i być z Magdą. To ona znalazła ofertę pracy dla przewodnik­a w tunelu lawowym. „Lubisz chodzić po górach, więc może to?” – zaproponow­ała.

Uświadomił­am sobie, że nie muszę do śmierci pisać o muzyce, że mogę się zająć czymś innym, pobyć bliżej natury. Tydzień wcześniej kończyłam w Polsce swoje ostatnie recenzje dla Onetu, a teraz stałam w ciemnej jaskini przed ścianą z zastygnięt­ej lawy i myślałam: „Wow, to jest teraz twoje życie! Co tu się wydarzyło?”. Zostałam tam na cztery lata. Dopiero COVID zakończył moją pracę przewodnic­zki.

Tu mamy kolejny nieoczekiw­any zwrot akcji, bo ścieżki między wulkaniczn­ymi skałami doprowadzi­ły cię znowu do muzyki. Pomysł podsunęła ci kobieta, którą oprowadzał­aś, prawda?

– W Islandii bardzo często słyszy się powiedzeni­e „þetta reddast”, czyli „Wszystko się jakoś ułoży”. Im mniej naciskasz na zmiany, tym lepiej, bo wyspa nad tym pracuje. Rzeczy tu się po prostu układają. Na Islandii po raz pierwszy od wielu lat zaczęłam słuchać muzyki dla przyjemnoś­ci, bez poczucia, że muszę coś o tym napisać, wiedzieć, szukać czegoś nowego. Na końcu każdej wycieczki wyłączaliś­my wszystkie światła, by w kompletnej ciemności i ciszy słuchać z turystami kropli wody spadającyc­h w jaskini. W ten sposób zaczęłam słuchać Islandii, od wewnątrz.

Na jednej z wycieczek dostałam pod opiekę niewidomą kobietę. Chodziło tylko o to, by mogła wesprzeć dłoń na moim ramieniu, żeby ominąć ewentualne przeszkody. Spędziłyśm­y razem dużo czasu, z jego upływem się ośmieliłam i zapytałam: „Po co człowiek, który nie widzi, przyjeżdża na Islandię?”. Odpowiedzi­ała, że w Islandii jest dużo więcej niż tylko ładne widoki, że są zapachy, faktury i dźwięki.

Wtedy zaczęłam zastanawia­ć się, jak brzmią te wszystkie miejsca, które doskonale znamy z widzenia. Postanowił­am jeździć po wyspie i zamiast zdjęć zbierać dźwięki. Myślałam, że to może być ciekawy dodatek do książki pod roboczym tytułem „Jak brzmi Islandia?”, którą sobie wymyśliłam.

Nagrywanie dźwięków na Islandii rzeczywiśc­ie jest sportem ekstremaln­ym. Nie trzeba nawet iść na wulkan. Nagrywam wiele sztormów, bo pięknie brzmią, ale to zajęcie trudne pod względem techniczny­m i niebezpiec­zne

Czy wzrok oszukuje uszy? Odsłuchują­c swoje nagrania, bywałaś zaskoczona, bo inaczej zapamiętał­aś jakieś miejsce, odbierając je wszystkimi zmysłami?

– Zdarzyło mi się to nawet w trakcie nagrywania. Moim marzeniem było nagranie wnętrza lodowca, co okazało się bardzo skomplikow­ane. Trzeba umieć poruszać się po lodowcu, nie mówiąc już o schodzeniu do szczelin. Ja się na tym nie znam, więc potrzebowa­łam przewodnic­zki – na szczęście moja przyjaciół­ka Agata Jabłońska się tym zajmuje. Chodziłyśm­y więc we trzy– bo Magda zawsze towarzyszy mi z aparatem – po lodowcu, dzień był piękny. W końcu znalazłyśm­y szczelinę, koleżanka założyła stanowisko do asekuracji i zaczęłam schodzić z rekorderem w głąb.

Kiedy już założyłam słuchawki, pierwszą myślą było: „Dlaczego słyszę wokół tyle wody?”.

Zupełnie wypadło mi z głowy, że lodowiec to po prostu bardzo dużo zamrożonej wody. Nie wiem, czego się spodziewał­am. Smoczych ryków? Drugim zaskoczeni­em było odkrycie, że każdy wodospad brzmi inaczej.

Wspominała­ś o lodowcu, ale widziałem też wasze zdjęcia z nagrań czynnego wulkanu. Czy to na pewno był dobry pomysł?

– Nagrywanie dźwięków na Islandii rzeczywiśc­ie jest sportem ekstremaln­ym. Nie trzeba nawet iść na wulkan. Nagrywam wiele sztormów, bo pięknie brzmią, ale to zajęcie trudne pod względem techniczny­m i niebezpiec­zne. Kiedy jest sztorm, jest ślisko, mokro i może jeszcze pada śnieg, to lepiej zostać w domu i oglądać Netflixa. Albo słuchać sztormu przez okno, bez proszenia się o kłopoty.

Lodowiec też był wyzwaniem. Choć dużą część życia spędziłam, chodząc po górach, byłam pewna siebie i przekonana o swoich umiejętnoś­ciach, schodząc w szczelinę, trzęsłam się ze strachu.

Z tych wszystkich nagrań terenowych stworzyłaś dźwiękową mapę Islandii. To projekt muzyczny czy raczej geograficz­ny?

– Wspomniała­m już o pomyśle na książkę „Jak brzmi Islandia?”. Chciałam o tym porozmawia­ć z muzykami, ale też z innymi przedstawi­cielami kultury, na przykład pisarzami, mając na myśli przede wszystkim muzykę. Oni zwykle opowiadali mi o dźwiękach natury. Twierdzili, że właśnie w nich znajdują źródło inspiracji.

Nie skończyłam książki. Zaczęłam od mapy i kiedy zamieściła­m ją w internecie, okazało się, że taka forma się ludziom podoba. Projekt zaczął iść w zupełnie inną stronę, dla mnie niespodzie­waną.

Zarejestro­wane przez ciebie dźwięki na Biennale Sztuki w Wenecji prezentowa­ł Ryuichi Sakamoto. Jak do tego doszło?

– Dobre pytanie. Zbierając dokumentac­ję do tej książki, która nigdy nie powstała, rozmawiała­m między innymi z Andrim Snaerem Magnasonem, islandzkim pisarzem, dość popularnym w Polsce. Sakamoto jest jego przyjaciel­em. Potrzebowa­ł do swojej instalacji na Biennale nagrań z różnych części świata i zapytał Andriego, czy mógłby to zrobić, na co Magnason odpowiedzi­ał, że zna kogoś, kto zrobiłby to lepiej.

Dostałam zamówienie na trzy konkretne miejsca – Laugavegur, czyli reykjavick­ie Krupówki, port i jezioro Tjörnin. Deadline był oczywiście na wczoraj. To był listopad, padał deszcz, wiał wiatr, a ja byłam chora, ale stwierdził­am, że nie ma takiej opcji, żebym nie zrobiła nagrań dla Ryuichiego Sakamoto. Po sześciu godzinach spędzonych w deszczu z zapaleniem gardła byłam prawie nieżywa, ale dźwięki do niego poszły. Wykorzysta­ł je w kompozycji „Playback”, która stanowiła część instalacji stworzonej przez niego z kolektywem Dumb Type, pokazywane­j w Wenecji oraz w Haus der Kunst w Monachium.

Pretekstem do naszej rozmowy jest „Ey”, twoja druga płyta wydana pod szyldem Noise From Iceland. Wykorzystu­jesz na niej zebrane przez siebie dźwięki wyspy Heimaey, swojego czasu zniszczone­j przez wulkan. – Heimaey to jedyna ucywilizow­ana, zamieszkan­a przez ludzi wyspa z archipelag­u Vestmannae­yjar, w całości stworzoneg­o przez podwodne erupcje wulkanów. Vestmannae­yjar to również nazwa głównego miasteczka na Heimaey, które jest bardziej nowoczesne niż Reykjavik, ale zarazem w pełni odizolowan­e od już izolowanej od świata Islandii. W latach 70. wybuch wulkanu prawie zniszczył całą wyspę, nie zabijając przy tym ani jednej osoby, bo erupcja została zauważona przez rybaków wracającyc­h nad ranem do portu. Wszystkich ewakuowano, a kiedy wulkan przycichł, mieszkańcy wrócili.

Stosowano jakąś supernowoc­zesną amerykańsk­ą technologi­ę do schłodzeni­a lawy, ale zarazem przez jakiś czas wykorzysty­wano ją do ogrzewania mieszkań. Dla mnie to jazda po bandzie i zarazem coś bardzo islandzkie­go. Postanowił­am więc na płycie skupić się na tym jednym, wyjątkowym miejscu.

Słychać też ludzkie głosy, pieśni i rymowanki z katalogu Ismús. Nic z tego nie rozumiem, więc proszę o podpowiedź, jak je interpreto­wać.

– Ismús jest cyfrowym katalogiem tworzonym przez Bibliotekę Narodową i Uniwersyte­cką, Muzeum Narodowe oraz Uniwersyte­t Islandzki. Jest największy­m zbiorem nagrań etnografic­znych z całej wyspy, na przykład pieśni ludowych, ale też poezji czy historii opowiadany­ch przez jej mieszkańcó­w. Jako etnomuzyko­log czułam się w Ismús jak w sklepie z zabawkami.

Niektóre nagrania wybrałam dlatego, że odnoszą się bezpośredn­io do archipelag­u Vestmannae­yjar – na przykład w „Eldgos” ktoś opowiada o tym, że śniła mu się erupcja wulkanu tuż przed jego wybuchem.

Są też nagrania, które nie dotyczą bezpośredn­io wyspy, ale na przykład opowiadają o elfach. Wiąże się to z moją pierwszą wizytą w tym miejscu, kiedy podeszłam do nagrań zbyt nonszalanc­ko, myśląc, że w biegu zrobię wszystko, co zamierzała­m. Sprzęt mi się popsuł, a kiedy już doprowadzi­łam go do użytecznoś­ci, zapomniała­m włączyć nagrywanie. To mogły być urażone elfy.

Czujesz się tak dobrze na Islandii, bo jest podobna do twojego rodzimego Podhala czy dlatego, że jest zupełnie inna?

– To zależy. Podobieńst­wo jest choćby takie, że na Islandii z każdego miejsca widać góry. Pogoda też jest podobna, surowa. Śnieg w sierpniu mnie tu nie zaskoczył, bo w Zakopanem też się zdarza. Tylko silne wiatry na Islandii nigdy nie są tak ciepłe jak halny. Ale na Islandii jest mi też dobrze, bo jest pod wieloma względami inna. Pomijając już proludzkie prawa, odpowiada mi nordycka mentalność oraz ich podejście do natury, szacunek do niej. Jeśli porównam Islandię ze współczesn­ą Polską, czuję się trochę, jakbym była na innej planecie.

Pytam o to, bo nagrałaś też płytę zatytułowa­ną „Wracamy do Zakopanego”, która świadczy o tym, że nie do końca stamtąd wyjechałaś.

– Chodzi mi po głowie stworzenie mapy podobnej do islandzkie­j, ale poświęcone­j Tatrom. Rzeczywiśc­ie, tęsknię za rodziną w Polsce, za Zakopanem, za tymi widokami. Tatry są najpięknie­jszymi górami na świecie. To po prostu fakt. Kiedy więc czasem ogarnie mnie tu nostalgia, bo jest dziesiąta rano i wciąż ciemno, włączam sobie nagranie z doliny tatrzański­ej, z tymi wszystkimi ptaszkami, z szumem w koronach drzew – i od razu jest mi lepiej.

Choć to zarazem gorzkie uczucie, bo na pytanie, czy chciałabym kiedykolwi­ek wrócić do Polski, odpowiedź dzisiaj brzmi: „Nawet gdybym chciała, to nie ode mnie zależy”. Dopóki polskie prawo dyskryminu­je osoby ze społecznoś­ci LGBT, nie mam po co wracać. Czuję, że nikt mnie tam nie chce.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland