Rząd nie widzi problemu z inwigilacją
Polski rząd odpiera zarzuty w sprawie braku kontroli nad inwigilacją. A skarżącym się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka sugeruje, że powinni najpierw zwrócić się do Trybunału Przyłębskiej.
Na przełomie 2017 i 2018 r. skargi do Strasburga w sprawie inwigilacji wnieśli aktywiści fundacji Panoptykon i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz warszawski adwokat Mikołaj Pietrzak, obecnie dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Autorzy skarg zarzucają, że krajowe regulacje naruszają europejską konwencję praw człowieka, bo kontrola nad służbami jest fikcją. Obywatele są bezbronni, np. nie mogą się dowiedzieć o inwigilacji po jej zakończeniu – jeśli nie dała podstaw do ścigania.
– Obecnie kiedy widzimy na ulicach rażące przypadki nadużywania przemocy przez policję, trudno uciec od pytania, w jaki sposób policja i służby wykorzystują swoje uprawnienia inwigilacyjne, nad którymi nikt nie sprawuje kontroli – zwraca uwagę jeden ze skarżących, Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon. Tłumaczy, że inwigilacja to problem, który dotyczący nie tylko elit, polityków z pierwszych stron gazet czy sprawców przestępstw.
– Inwigilacja może dotyczyć każdego: szeregowego aktywisty czy osoby, która nawet przypadkowo znalazła się w kręgu zainteresowania służb. Inwigilacja nie zostawia – w przeciwieństwie do pałki teleskopowej – widocznych śladów, ale także stanowi duże zagrożenie. Widząc obecnie nadużycia, które zostawiają ewidentne dowody, trudno uwierzyć, że policja i służby nie nadużywają swoich uprawnień do niejawnej inwigilacji np. protestujących czy aktywistów – dodaje.
Polski rząd w odpowiedzi na skargę dowodzi, że nie doszło do naruszenia europejskiej konwencji praw człowieka, służby i ich działania podlegają kontroli, a skarżący powinni przed złożeniem skargi wykorzystać całą krajową ścieżkę prawną.
– Czyli przed złożeniem skargi powinniśmy, zdaniem rządu, złożyć do służb wnioski o udostępnienie informacji, czy byliśmy inwigilowani. Ale najciekawsze jest to, że sam rząd zdaje sobie sprawę, że służby nie mogą nam dać takich informacji na podstawie obowiązujących przepisów. Dlatego sugeruje nam, abyśmy po przejściu ścieżki związanej z informacją publiczną złożyli skargę do Trybunału Konstytucyjnego. Tam moglibyśmy dowodzić, że przepisy dotyczące odmowy udzielenia informacji są niezgodne z konstytucją – opowiada Klicki.
Autorzy skargi właśnie wysłali do Trybunału odpowiedź na stanowisko rządu. Tłumaczą w niej, dlaczego ścieżka proponowana przez rząd jest absurdalna.
– Ta droga zajęłaby nam 5-6 lat i oczywiście jest kuriozalnym pomysłem. Nie ma w Polsce mechanizmu, który pozwalałby osobie inwigilowanej zweryfikować, czy była na celowniku służb. A Trybunał Konstytucyjny, który mógłby się zdaniem rządu zająć sprawą, nie gwarantuje rozpatrzenia sprawy
przez niezależny organ – dodaje prawnik z Fundacji Panoptykon.
Z odpowiedzi autorów skargi wynika także, że tezy polskiego rządu o kontroli działań służb są nieprawdziwe.
Z analiz autorów skargi wynika, że jeśli wnioski policji czy służby zostały zatwierdzone przez prokuratora i trafiły do sądu, to były akceptowane w 99,24-99,78 proc. przypadków.
– Czyli jeśli służba chce kogoś podsłuchać, ma niemal 100-proc. pewność, że będzie mogła to zrobić – mówi Wojciech Klicki.
Dlaczego tak się dzieje? Między innymi dlatego, że procedura została tak skonstruowana, aby zachęcać wszystkich jej uczestników do wyrażenia zgody na podsłuchy.
– Jeśli sędzia nie wyrazi zgody na podsłuch, musi swe rozstrzygnięcie uzasadniać. Jeśli się zgodzi, nie musi tego robić. Wszystko odbywa się pod presją czasu, sędzia zapoznaje się z dużą ilością materiału. To skłania go do wyrażania akceptacji. Co istotne, to służby decydują, z jakimi materiałami sędzia może się zapoznać. A więc przedstawiane są tylko te materiały, które uzasadniają potrzebę podsłuchu, a nie wszystkie materiały – dodaje Klicki.
Jeszcze gorzej jest z billingami czy z danymi o lokalizacji. Służby raz na pół roku przedstawiają dane w postaci tabelki sądowi okręgo
wemu, który na tej podstawie ma stwierdzić, czy pobranie danych było zasadne. Nie ma w Polsce mechanizmu uprzedniej kontroli pozyskiwania danych telekomunikacyjnych, a ta następcza jest fikcyjna.
– Do tego mamy jeszcze całą sferę działań inwigilacyjnych, które pozostają poza jakąkolwiek kontrolą i nie są opisane w ustawach. Chodzi na przykład o możliwość śledzenia jakiejś osoby czy jej bliskich, o profilowanie jej aktywności, przyzwyczajeń, działań w sieci – wylicza Klicki.
Do tego dochodzą nowe możliwości techniczne: z ustaleń mediów wynika, że CBA miało przeznaczyć ok. 34 mln zł na najdroższy w historii polskich służb system do inwigilacji Pegasus.
Skargę polskich aktywistów poparły m.in. Specjalny Sprawozdawca ONZ, Privacy International, RPO i Międzynarodowa Komisja Prawników. Teraz rząd ma kilka tygodni na odniesienie się do argumentów skarżących.
Strasburg nie może uchylić polskich przepisów, ale może wskazać, że naruszają one konwencję o ochronie praw człowieka, a to mogłoby skłonić rząd do debaty nad zmianą prawa. Na wyrok Trybunału mogliby się powoływać obywatele przed sądami i w ten sposób wymusić wprowadzenie mechanizmów kontroli służb i respektowania przez nie prawa do prywatności.
l