Stacja końcowa
Przez rok od wybuchu wojny udało nam się zrobić dla Ukraińców więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Czas podjąć decyzję, co dalej z tymi, którzy chcą w Polsce zostać
W dniu wybuchu wojny – 24 lutego – rząd podjął decyzję o otwarciu granicy polsko-ukraińskiej dla uchodźców. Według danych Frontexu w pierwszych tygodniach po ataku Rosji granicę tę przekroczyło ponad 8 mln uciekinierów. Według danych z grudnia 2022 r. w Polsce z tej liczby pozostało ponad milion. Większość (ok. 60 proc.) to kobiety z dziećmi, bo Ukraina wprowadziła zakaz wyjazdu mężczyzn w wieku 18 – 60 lat.
Kto zdał egzamin?
Marcus na wrocławski Dworzec Główny ruszył w marcu. Właściciel świetnie prosperującej firmy informatycznej pracował jako wolontariusz nocami. Przez pół roku.
– W szczytowej fali, czyli na początku, przez nasze ręce, i to niemalże dosłownie, przechodziło 7 tys. ludzi, którzy dojeżdżali pociągami z różnych stron Ukrainy. Trzeba było dać im pić, jeść, pokierować do łazienki, do miejsca choćby krótkiego odpoczynku. I przyznam, że największe wrażenie robili na mnie młodzi ludzie, którzy na tym dworcu pracowali. Dzieciaki po 19, 20 lat – mówi Marcus. I dodaje, że po pół roku zaangażowanie zaczęło się spłaszczać. Uchodźców było coraz mniej, nie było już konieczności utrzymywania całodobowego punktu recepcyjnego, który teraz działa tak jak każde inne biuro.
– Ale ten rok od wybuchu wojny w Ukrainie jest dla mnie dowodem, że Polska wcale nie musi wstawać z kolan. Zakres pomocy ze strony zwykłych ludzi to jest ewenement chyba na skalę światową – podkreśla Marcus.
O ewenemencie mówi też prof. Maciej Duszczyk, członek Rady Naukowej Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.
– To, co zrobili Polacy, jest niezwykłe. Przyznam, że się pomyliłem, bo zakładałem, że pomoc udzielana Ukraińcom będzie krótsza, bardziej incydentalna, że szybciej się tym pomaganiem zmęczymy. A tymczasem nadal 80 proc. Polaków mówi, że trzeba pomagać, choć oczywiście słychać też głosy, że opieka medyczna tak, szkoły tak, ale już nie 500 plus czy pomoc socjalna – mówi prof. Duszczyk. I od razu dodaje, że ten stosunek do pomagania Ukraińcom widać też w retoryce partii politycznych w Polsce. Nikt nie sięga po hasła antyimigranckie i antyukraińskie – nawet Konfederacja przestawiła wektor na wolny rynek i liberalizm.
Duszczyk wymienia też od razu rozwiązania systemowe, które się sprawdziły. To przede wszystkim ustawa o pomocy Ukraińcom, która dała im możliwość wystąpienia o nadanie numeru PESEL, prawo do bezpłatnej opieki medycznej, edukacji w szkołach. Ta ustawa uregulowała też kwestię odpłatności za pobyt w polskich domach lub tzw. miejscach zbiorowego zakwaterowania. A przede wszystkim dopuściła uchodźców do rynku pracy – w ciągu roku od wybuchu wojny Ukraińcy zarejestrowali w Polsce blisko 15 tys. jednoosobowych firm, a do końca września 2022 r. prawie 4 tys. spółek z kapitałem ukraińskim.
– Jeśli porównamy nasze rozwiązania z niemieckimi czy holenderskimi, to nie mamy się czego wstydzić. O węgierskich nawet nie wspominam, bo tam po prostu zamknięto przed Ukraińcami rynek pracy, co tak naprawdę zmusza ich do wędrówki do innych krajów – mówi prof. Duszczyk.
Z danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że w ciągu pierwszych trzech miesięcy po wybuchu wojny 77 proc. dorosłych Polaków zaangażowało się w pomoc uchodźcom wojennym, a 7 proc. gościło ich w swoich mieszkaniach lub domach. Do końca maja 2022 r. pomoc z prywatnych budżetów wyniosła 9 – 10 mld zł.
– W tych pierwszych miesiącach ludzie byli kompletnie zagubieni. Nie znasz języka, miasta, nikogo, a chcesz zapisać dziecko do szkoły. Idziesz tam i nie umiesz się porozumieć w najprostszych sprawach, bo nawet nie masz tłumacza w telefonie. Dzisiaj jest już inaczej, choć to nie znaczy, że łatwiej – mówi Ludmiła Solop, prawniczka z Kijowa, która z córką przyjechała do Wrocławia 1 marca 2022 r. i pomagała Marynie Artelemiejczuk w założeniu spółki z Polką i otwarciu sklepu z bielizną.
Julia Maksymovich, przedszkolanka z dwoma synami, najpierw dotarła do Łodzi. Stamtąd do Wrocławia, gdzie pracuje od kilku lat koleżanka jej byłego męża.
– I to ona pytała, czy ktoś by mnie na jakiś czas wziął. No i ktoś się znalazł. Mieszkam u tej osoby właściwie prawie rok. Bez szans na wynajęcie mieszkania, choć pracuję – fizycznie. Gdybym chciała w zawodzie, musiałabym zdać egzamin państwowy z polskiego i nostryfikować dyplom. Nie mam czasu na kurs polskiego, uczę się od ludzi, bo pracuję od 6 rano do 20. Najpierw sprzątam, na etacie. A potem pilnuję dzieci – wyznaje Julia, która na Ukrainę wracać nie chce.
Andrzej: – Pomagałem koledze w punkcie recepcyjnym. Pierwsze tygodnie wojny. Tłum wymęczonych, przerażonych ludzi. W pewnym momencie podeszła do mnie kobieta z pytaniem, czy znam jakieś miejsce, gdzie mogłaby się zatrzymać. Znałem – mój dom.
Andrzej przyznaje, że nie ocenia, bo nie wie, jak sam by się zachował, gdyby musiał uciekać z własnego kraju, ale... – Ta dziewczyna pracuje zdalnie. Świetnie zarabia. I przez cztery miesiące właściwie siedziała zamknięta w swoim pokoju i ani razu nie przyszła do mnie czy mojej żony z prostym pytaniem: w czym mogę pomóc? Może nie umiała, może sobie nie radziła z sytuacją. Wróciła do siebie, na środkową Ukrainę, gdzie jest względny spokój – opowiada Andrzej. I dodaje, że rozumie tych, którzy z pomaganiem sobie nie poradzili, bo myśleli, że wojna potrwa dwa, trzy miesiące, Ukraińcy wyjadą i wszystko będzie jak dawniej. A nie jest.
Barbara, która przyjęła pod swój dach Julię: – To jest sytuacja ekstremalna, bo to już nie jest zryw, tylko coś długotrwałego. Znajomi pytają mnie z troską, czy Julia zamierza się usamodzielnić. A ja nie mam im siły tłumaczyć, że jak ktoś zarabia najniższą krajową, to nawet jak ma 500 plus na dwójkę dzieci, zarobi tylko na wynajęcie mieszkania. A co z życiem?
Płacić, nie płacić
Po wybuchu wojny czynsze w ciągu kilku tygodni wzrosły w Warszawie i okolicznych miejscowościach o 20 proc. i więcej. W Krakowie do wynajęcia były tylko bardzo drogie lokale. Na portalach ogłoszeniowych spadała liczba ofert, a pozostali wynajmujący zastrzegali, że oferowane przez nich mieszkania są przeznaczone dla pracujących i najlepiej bez dzieci. Jednocześnie Krajowa Izba Gospodarki Nieruchomościami informowała, że w Warszawie wielu zamożniejszych obywateli Ukrainy wynajmowało mieszkania na swój koszt, oddając je za darmo rodakom, których na to nie stać. Takie grupy zrzucające się na wynajem dla uchodźców tworzyli też Polacy, a w Tychach właściciel jednej z firm deweloperskich udostępnił bezpłatnie lokale, które miał przeznaczone do sprzedaży. Wykończył je i oddał do dyspozycji 50 osobom – studentkom oraz matkom z dziećmi.
Miejsca zbiorowego zakwaterowania organizowały też samorządy – w hotelach, poprzez organizacje pozarządowe, w porozumieniu z Caritasem. Najbardziej spektakularnie wyglądało to na Mazowszu, gdzie wojewoda Konstanty Radziwiłł zdecydował o podpisaniu w marcu umowy z Warsaw Ptak Expo w Nadarzynie na... 11 tys. miejsc. Dla porównania: w tym samym województwie pozostałe cztery miejsca, z którymi podpisano umowy, we wrześniu 2022 r. dysponowały od 34 do 160 miejsc.
Ale od 1 marca Ukraińcy mają płacić za pobyt w miejscach zbiorowego zakwaterowania – to ma być sposób na zaktywizowanie tych, którzy do tej pory nie podjęli pracy i nie znaleźli sobie mieszkania na wolnym rynku. Ci, których pobyt w Polsce przekroczy 120 dni, będą pokrywać 50 proc. kosztów pomocy, nie więcej jednak niż 40 zł za osobę dziennie. Ci mieszkający dłużej niż 180 dni – 75 proc. kosztów, nie więcej jednak niż 60 zł dziennie. Nie zapłacą osoby, które nie są w stanie podjąć pracy, np. ze względu na niepełnosprawność, wiek, trudną sytuację życiową, ciążę czy konieczność sprawowania opieki nad dziećmi.
Dyrektor Departamentu Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego Wrocławia Bartłomiej Świerczewski: – W ogóle nie wyobrażam sobie sytuacji, że oni będą płacić. Spora część tych osób nie ma żadnego zatrudnienia i nie ma skąd tych pieniędzy brać. A jeśli nie ma pracy, to nie dlatego, że jest leniwa, ale zwyczajnie nie może jej znaleźć.
Świerczewski nie kryje, że większość uchodźców, którzy dotarli do stolicy
Dolnego Śląska po wybuchu wojny, mieszka u znajomych Ukraińców, którzy byli tu już wcześniej, choć są też tacy, którzy wynajęli mieszkania. Tych wciąż zależnych od rozwiązań systemowych jest ponad tysiąc.
– To są w większości kobiety z dziećmi. Jeśli któraś powie, że nie zapłaci, bo nie ma, to mam ją wyrzucić na ulicę? A jak nie wyrzucę, to kto ma egzekwować te pieniądze? – pyta retorycznie Świerczewski. I od razu dodaje, że we Wrocławiu miejsca zbiorowego zakwaterowania prowadzą organizacje pozarządowe z doświadczeniem w pracy z osobami w kryzysie bezdomności. Nie mają narzędzi do pobierania i egzekucji opłat za pobyt.
– Wszyscy w samorządach zastanawiamy się, co z tym zrobić, bo jest obawa, że część tych organizacji w takiej sytuacji powie nam grzecznie: dziękujemy, nie na to się pisaliśmy. I co wtedy? Mamy wynająć firmy? Przecież o to chodziło, by stworzyć taki model, w którym miejsca pobytu uchodźców z Ukrainy będą prowadzić organizacje pozarządowe, bo one po prostu robią to lepiej i skuteczniej umieją pomóc tym ludziom – mówi Bartłomiej Świerczewski.
Co po roku?
Nowelizacja ustawy o pomocy Ukraińcom w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa została przyjęta 14 grudnia 2022 r. Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Paweł Szefernaker tłumaczył zmiany koniecznością uszczelnienia systemu świadczeń. Ujawnił też wtedy, że ponad pół miliona uchodźców podjęło w Polsce pracę. Wprowadzone zmiany dotyczyły m.in. zasad wypłaty 500 plus – świadczenie będzie wstrzymywane wobec osób, które wyjechały z Polski, dzięki przekazywaniu do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych danych z rejestru Straży Granicznej dotyczących daty każdorazowego wjazdu i wyjazdu z Polski obywatela Ukrainy.
Prof. Maciej Duszczyk: – Kończy nam się okres recepcji, czyli prostej pomocy. Musimy zacząć się przygotowywać do tego, że duża część tych osób z nami zostanie, i przejść do fazy integracyjnej. To jest trudniejsze.
Duszczyk od razu wyjaśnia, co znaczy, że to trudniej. To problemy rozłączonych rodzin, kwestie związane z aklimatyzacją, ustabilizowaniem swojej sytuacji w Polsce. Bartłomiej Świerczewski dodaje, że z badań, jakimi dysponują samorządowcy, wynika, że ok. 30 proc. Ukraińców, którzy przyjechali do Polski po wybuchu wojny, w Polsce zostanie.
Jak na razie pieniędzy na integrację od państwa samorządy nie dostały. Te, które są, pochodzą w ogromnej mierze z funduszy UNICEF.
– Te pieniądze idą na edukację, wsparcie psychologiczne, działania sportowe. Tylko u nas, we Wrocławiu, tych ukraińskich dzieci w systemie szkolnym jest 12 tys. To jakby w ciągu roku wybudowano u nas 12 szkół po tysiąc uczniów – tłumaczy dyrektor Świerczewski.
A prof. Duszczyk wylicza: – Agresja, niechęć do nauki, konflikty rówieśnicze,