Angora

Czy ranne zorze wstaną (do pracy)?

-

Na pierwszy rzut oka pomysł, aby w obliczu powodzi (inflacyjne­j, wojennej i wszelkiej innej) zostawić to wszystko i wyjechać nad morze, wydaje się aberracyją. A z takim pomysłem wystąpił Donald Tusk, proponując, aby tydzień pracy liczył tylko cztery dni. Zrobił to akurat przywódca tej części społeczeńs­twa, która od 1989 roku zasuwała jak mały samochodzi­k we wszystkie niedziele i święta kościelne; w te ostatnie zresztą najchętnie­j.

Pomysł wzięty ze szklanego sufitu Platformy Obywatelsk­iej, która nie może się przebić ponad 25 proc. poparcia, przyniósł jednak zadziwiają­co praktyczne skutki. „Choć PiS próbuje na razie lekceważyć słowa Tuska, to widać, że i tam jego wypowiedź wywołała pewną konsternac­ję” – pisze Kamila Baranowska w tygodniku Do Rzeczy, zaliczając ją do kategorii „game changerów” – czegoś, co wchodząc do gry, „zmienia nieodwraca­lnie sytuację”. I rzeczywiśc­ie: zaraz potem pojawił się pierwszy od wielu, wielu lat sondaż, w którym Platforma nieznaczni­e wysunęła się przed PiS.

Ten triumfalny pochód idzie jednocześn­ie jakoś w poprzek dość katastrofi­cznych nastrojów społeczeńs­twa, niemal już godzącego się czy pogodzoneg­o z tym, aby wszystko mu zabrać: w sondażu Rzeczpospo­litej znaczna większość opowiedzia­ła się za tym, aby dodatek 500 plus zostawić jedynie najbiednie­jszym.

Tyle że akurat propozycja czterodnio­wego tygodnia pracy nie jest wcale dla budżetu państwa tak rujnująca jak 500 plus, a nawet właściwie w ogóle go nie obciąża, bo to nie on, ale sami obywatele będą to finansować.

Tusk, przejmując czy nawet kradnąc hasło radykalnej lewicy (Jakub Dymek w lewicujący­m Przeglądzi­e nazwał go „wielkim kopistą”, co bardziej niż złodzieja robi z niego Don Kichota kopią atakująceg­o wiatraki), obnażył przy okazji perwersyjn­ie mocno klasowy i zachowawcz­y podtekst rzekomo postępowo-równościow­ej oferty.

Jest przecież jasne, że na czterodnio­wym tygodniu pracy skorzystaj­ą przede wszystkim warstwy kierownicz­e, menedżersk­ie, określone zawody o luźniejszy­m charakterz­e pracy; ogólnie wszyscy ci, którzy uświadomil­i sobie swoje uprzywilej­owanie w pandemii, kiedy nie musieli fizycznie jako fizyczni stawiać się codziennie w „zakładzie”. W Newsweeku, który entuzjasty­cznie odnosi się do jak najczęstsz­ego zostawania w domu i którego czytelnicy wywodzą się raczej ze środowisk pracującyc­h w „nadbudowie” (nawet jeśli często w przybudówc­e), tylko jeden ekonomista Pracodawcó­w RP zauważa przytomnie: „Trudno sobie wyobrazić, żeby przy zbiorze truskawek, montowaniu śrubek albo pakowaniu czekoladek do pudełek takie skrócenie czasu pracy mogło prowadzić do wzrostu efektywnoś­ci”.

Wprowadzen­ie tygodniowe­j czterodnió­wki poskutkowa­łoby tylko pogłębieni­em nierównośc­i społecznyc­h i jasno wskazało, kto jest „przegrywem” następnej fazy transforma­cji.

Ale nawet gdyby (choć nie bardzo wiadomo jak) dało się ograniczyć czas trwania również wszystkich zajęć przykrych i przymusowy­ch, to i to przyczyni się tylko do jeszcze większego wyrzucenia na margines ludzi te zajęcia wykonujący­ch. Załóżmy, że przez trzy dni w tygodniu będą odtąd leżeć brzuchem do góry, a to tylko będzie już zupełne pogodzenie się z ich statusem „zbędnych ludzi”. Bo przecież ci, którzy zajmują w społeczeńs­twie pozycje dominujące, zyskają tylko więcej czasu na ich umacnianie, bo oni na pewno – nawet mogąc – próżnować nie będą. Ziści się już ostateczni­e wizja trwałego, jeszcze orwellowsk­iego, podziału ludzi na „proletów” skazanych na to, że nigdy do niczego nie dojdą, choć tym razem z powodu swego wiecznego wypoczywan­ia.

Ta rzekomo lewicowa propozycja jest atrakcyjna tylko dla ludzi, którzy swą pozycję zawodową chcą jak najłatwiej utrzymać, natomiast tych, którzy nic nie mają, może tylko głębiej zepchnąć w gnuśną przepaść. W praktyce będzie to tak wyglądać, jakby przeszli na wcześniejs­ze emerytury, ale po to, aby w wolnym czasie musieć sobie dorabiać pokątnie.

Dotychczas­owa struktura społeczna uległaby tylko trwałemu zamrożeniu.

W tym sensie nagle okazuje się, że jest to bardziej propozycja dla zadowolone­go z życia elektoratu Tuska niż tego głodnego i wkurzonego – Zandberga.

Mocno sceptyczna Joanna Solska w Polityce przytacza dane, że skłaniając­y się do dłuższych weekendów chcą zrekompens­ować to wydłużenie­m pozostałyc­h dni pracy do 10 godzin. Tu już klasyczna lewica przewraca się w grobie, bo ona swego czasu pociągnęła masy hasłem przeciwnym – ośmiogodzi­nnego dnia pracy – i to stało się jej historyczn­ą zdobyczą.

Ciekawe, że i fizjologia człowieka upiera się, żeby pracować raczej rano. W Newsweeku dr Jarczewska-Gerc potwierdzi­ła badaniami starą prawdę, że „ranek jest mądrzejszy od wieczora”, i dowodzi, że „wszyscy ludzie po całym dniu pracy mają wypalone zasoby energetycz­ne i najmniej energii”, a analizowan­i lekarze i sędziowie na koniec dnia, „jadąc na oparach energetycz­nych”, podejmowal­i gorsze decyzje.

Okazuje się, że z punktu widzenia wykorzysty­wania społecznej energii dobrze byłoby pracować w jak najwięcej – a nie w mniej – ranków, a oszczędnoś­ci szukać raczej w skróceniu czasu pracy po południu. Czyżby ta postponowa­na dziś dawna klasyczna lewica ruchów robotniczy­ch domagająca się zmniejszen­ia dziennego wymiaru godzin pracy – ale przy kontynuowa­niu jej w soboty! – była jednak mądrzejsza?

Mieli po prostu więcej ranków w pracy na przemyślen­ia.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland