Najgorszy rok
2020.
Wiele osób ledwo przeżyło 2020 rok i ocenia go jako najtrudniejszy w życiu. 4 stycznia mija rok, odkąd włoska agencja Ansa pierwszy raz napisała o tajemniczej chorobie w Wuhan.
Nikt wtedy się nie spodziewał, że te kilka linijek informacji z zagranicy całkowicie zmieni globalną rzeczywistość. Wirusowe zapalenie płuc w Chinach? To wyglądało na „ich” problem, tymczasem upłynęły dwa miesiące i wszystko się zmieniło. Dla wszystkich. Ulice zaroiły się od twarzy w maseczkach, szkoły przeszły na nauczanie zdalne, a pracownicy na smart working. Odcięto dostęp do sportu i kultury. Bywały momenty, że przez szał robienia zapasów sklepy świeciły pustymi półkami. Pojawiły się problemy z umówieniem się do lekarza. Skończyły się podróże, do domów wtargnęły samotność i bezradność.
Covid, słowo niewystępujące w słownikach w 2019 roku, zaczęło być powtarzane w różnych językach jako przekleństwo. Nagle Europejczykom, dotąd mającym poczucie względnego bezpieczeństwa, zaczął towarzyszyć strach o siebie, bliskich i przyszłość. Kto w pierwszej fali zetknął się z covidem, intensywną terapią i heroicznymi, bo często skazanymi na niepowodzenie walkami pod respiratorem, zaczął wierzyć w koniec świata. W drugiej fali nasiliła się paniczna obawa przed zarażeniem się, bo już każdy potrafił wskazać w swoim otoczeniu kogoś z koronawirusem. Chorowali i umierali zwykli obywatele i VIP-y. Moda pożegnała Kenzo, Ameryka 41-letniego kongresmena elekta Luke’a Letlowa, literatura – chilijskiego pisarza Luisa Sepulvedę. Kto przetrwał, do dziś nie śpi spokojnie. Martwi się o pracę, psychikę dzieci i młodzieży po miesiącach przed ekranami komputerów i komórek, o starszych rodziców.
2020 to był tak słaby rok, że amerykański tygodnik „Time” przekreślił go na okładce. Redakcja napisała: Bywały gorsze lata w historii Stanów Zjednoczonych i z pewnością gorsze lata w historii świata, ale większość z nas, żyjących dzisiaj, nie widziała czegoś takiego. Zanim miniony rok zyskał opinię najgorszego, brytyjski historyk Peter Frankopan przypisywał ten niechlubny tytuł 1348 rokowi, kiedy rozprzestrzeniała się dżuma. Wówczas w samej Europie czarna śmierć zabrała w ciągu kilkunastu miesięcy jedną trzecią populacji. Przez 12 miesięcy ubiegłego roku, według Światowej Organizacji Zdrowia, odnotowano ponad 80 milionów przypadków koronawirusa na świecie, a 1 775 776 osób zmarło, z czego 563 tysiące na Starym Kontynencie.
Chociaż pandemia praktycznie zmonopolizowała zainteresowanie mediów, to najgorszy rok obfitował też w klęski żywiołowe, które – gdyby nie wirus – zajęłyby znacznie więcej miejsca w mediach. Klęski były w większości napędzane przez zmiany klimatyczne wywołane działalnością człowieka. Pożary (w Australii na Wyspie Kangura żywcem spłonęło 37 tysięcy koali), trzęsienia ziemi, huragany, powodzie i chmary szarańczy to jedynie niektóre z nich. Ponadto za oceanem nie było spokoju w związku z wyścigiem o Biały Dom, który podzielił kraj jak żadne inne wybory. Finalnym szokiem było kwestionowanie wyniku przez Trumpa.
Rok 2020 był także czasem, w którym zapomniano o wolności prasy. Z raportu Committee to Protect Journalists wynika, że z powodu wykonywanej pracy uwięziono rekordową liczbę 274 dziennikarzy. Najgorzej było w Chinach i Turcji, a także w Egipcie, Arabii Saudyjskiej i Iranie.
Ciosy sypały się również na przywiązanych do tradycji katolików. Brak mszy z udziałem wiernych, ograniczony dostęp do sakramentów i brak możliwości godnego pochowania bliskiego zmarłego na covid to były sytuacje, o których w pełnej katedr Europie nikomu się nie śniło. Do historii przeszło zdjęcie papieża Franciszka na opustoszałym placu Świętego Piotra, w deszczu i przy ciemnych chmurach. Prorocza chwila, która wstrząsnęła nawet ateistami, jakby powrót do epoki czarnej śmierci. (ANS)