Gdzie ten wirus?
...zastanawiam się, ściągając namordnik i rękawiczki po powrocie ze sklepu. No, gdzie? Pan Premier przekonywał niedawno, że już go właściwie nie ma, a znakomita część elektoratu, która Mu uwierzyła, beztrosko oddaje się wakacyjnym uciechom na mniej lub bardziej zatłoczonych plażach. Czyli – nie ma?
Moja leciwa sąsiadka cierpiąca na astmę i wszelkie alergie kasłała przez kilka dni jakby mocniej (ściany cienkie, to i słychać). Teraz jest u córki i odbywa kwarantannę. Wirus? Skądże! Choroby towarzyszące...
Tacy Belgowie ograniczyli liczbę weselników do 10 osób. Też mi pomysł! Przecież wiadomo, że skonsolidowana rodzina to fundament silnego społeczeństwa. No to może zaprośmy Belgów do Polski – niech się u nas bawią na weselach, niech sobie nie żałują i uczą się od nas, jak walczyć z wirusem, którego w Polsce w zasadzie prawie nie ma... Restauratorzy przyklasną, hotelarze zarobią, a pozostali ugoszczą przyjezdnych ze staropolską otwartością. A jeśli już tak chcą mieć tego wirusa, to im oddamy te resztki, które ostały się po zapewnieniach Pana Premiera. Niech mają! Z drugiej strony, jeśli któryś z cudzoziemców nam owego wirusa przywiezie, będzie to kolejny dowód na słowa pewnego prezesa, co to ostrzegał przed obcymi roznoszącymi zarazki. A prawda musi kosztować, trudno...
Jednak jako że Polka ze mnie prawdziwa, musi mi się nasunąć coś na kształt spiskowej teorii. A może chodzi o to, że przewidywany jesienny nawrót epidemii trzeba w jakiś sposób wyhodować, tak by na pewno nas nie ominął? Wtedy Pan Premier zmieni zdanie i w trosce o nasze dobro zafunduje nam kilka tygodni „ścisłego”. I będzie można spokojnie uchwalić (najlepiej nocą i w ochronnych strojach) wszelkie jeszcze nieuchwalone prawa. A gdy wypuszczą nas z domu, ze szczęścia nie będziemy protestować, jeno cieszyć się, że władza zapobiegła kolejnej apokalipsie. A te kilka ustaw... Przyzwyczaimy się, jak do maseczek...