Filmowiec na skoczni
Tomasz Zimoch rozmawia z Michalem Doležalem, trenerem polskich skoczków.
– Jako kto? – Byłem asystentem producenta filmowego. To nie jest łatwa praca, trzeba być przygotowanym na zaskakujące do wykonania zajęcia. – Przy produkcji jakich filmów pan pracował? – Najbardziej znany to „Wanted” („Ścigani”), czyli amerykański dreszczowiec. Główne role grali Angelina Jolie, Morgan Freeman i James McAvoy. – Dlaczego nie pozostał pan w filmie? – Miałem kolejne propozycje, ale to była bardzo trudna i wyczerpująca praca. Każdego dnia byłem na nogach po 12, a nawet więcej godzin. Nie miałem zupełnie czasu dla rodziny. Chciałem też wrócić do skoków, byłem w nieustającym kontakcie z zawodnikami. Wybrałem zawód trenera.
– Szybko stał się pan też specjalistą od szycia kombinezonów dla skoczków.
– Wynikało to trochę z szukania oszczędności. Przyglądałem się kosztom materiałów, robiłem obliczenia i w końcu zacząłem się uczyć szycia na maszynie. Początkowo przerabiałem kombinezony. Miałem pomysł, jak stworzyć właściwy strój dla skoczka. – Mistrz krawiectwa Michal Doležal? – Ale mnie pan rozśmieszył. Starałem się opanować fach kroju i szycia. Nie ukrywam, bardzo pomagała mi mama, która jest wyuczoną krawcową. Nabyłem umiejętności właściwego pomiaru, odpowiedniego wykrojenia szablonu, a przy kombinezonach narciarskich to bardzo istotne.
– A nie materiał, z którego szyty jest strój skoczka, jest najważniejszy?
– I to bardzo. Dlatego odwiedzałem najlepsze firmy produkujące materiały. Dobre kontakty mam do dzisiaj.
– Producenci mają dla pana zawsze najlepszy towar?
– Staram się, by tak było. Dużo dyskutujemy, przedstawiam im swoje propozycje. Mówię o ulepszeniach, wizjach, testach, które warto przeprowadzać, by ciągle tworzyć coś nowego, by kombinezony ułatwiały skoczkom loty. Cały czas się kombinuje, szuka nowych technologii, wydaje mi się, że to się nigdy nie skończy. Wiedza na temat aerodynamiki ciągle się rozszerza, wpływa to również na tworzenie nowych strojów. Wszystko można testować w specjalnych tunelach, sprawdzać, jaki wpływ ma na długość skoku. – Jakim człowiekiem jest Michal Doležal? – Zawsze starałem się być dobry, pełen pokory. Nogi mam na ziemi, a nie stąpam po chmurach czy niebie. W pracy ważne, by ludzie mi ufali, szli za mną. Uważam, że takiego zespołu, jaki jest przy kadrze polskich skoczków, nie ma na całym świecie. – Potrafi pan mieć silną rękę? – Wiele osób mnie pyta, czy potrafię być stanowczy, zdecydowany. Mam ustalone zasady współpracy; jeśli coś zgrzyta, to natychmiast to szczerze powiem. Nie mam z tym żadnego problemu, bez względu na to, kogo to dotyczy. – Cieszy pana praca w Polsce? – Bardzo. Propozycja objęcia stanowiska głównego trenera kadry skoczków była kusząca. Trenowanie polskich zawodników nie jest łatwe, jest ogromna presja, by ciągle byli w światowej czołówce. Przemyślałem wszystko dokładnie i z wielkim zapałem staram się wykonywać swoje obowiązki.
– Nawet przez 12 godzin – jak przy produkcji filmowej?
– Niekiedy i dłużej, ale w sporcie nie odczuwam ani zmęczenia, ani znużenia pracą. – Jaka jest jej filozofia? – Tylko jedna. Żeby odnieść sukces w sporcie, konieczna jest twarda, ciężka praca. Nie boję się jej. Mam świetnych współpracowników, ważne, bym nie tylko ja decydował o wszystkim. Nie chcę, by tylko mi przytakiwano. Konieczna jest wymiana opinii, burza mózgów. Trzeba koniecznie mieć życzliwych oponentów.
– Pana praca, a przede wszystkim wyniki będą porównywane z tymi, jakie odnosił w ostatnich latach Stefan Horngacher.
– Wyczuwam to, ale ja myślę inaczej. Nie naśladuję, nie porównuję się do nikogo. Chcę być Doležalem, wykonywać jak najlepiej swoje obowiązki, by zawodnicy nadal odnosili sukcesy. Wiem doskonale, na co ich stać i dlatego śmiało twierdzę, że może być jeszcze lepiej niż dotychczas. Zawodnicy są coraz bardziej doświadczeni, a to w skokach ma ogromne znaczenie. Nigdy nie powiem, że pracuję sam i ode mnie wszystko zależy. Jesteśmy zespołem i każdy jego członek jest ważny i ma wpływ na wyniki. – Ma być wyczuwalny team spirit, duch drużyny? – Stworzył to Stefan i chcemy, by działało to nadal w kadrze. Staramy się pracować dokładnie dzień po dniu. Jestem trochę przesądny, dlatego mamy pewne rytuały w zespole. Wie pan, jestem nawet gotowy zgolić wąsy i brodę, jeśli to miałoby pomóc moim zawodnikom. Mam swój talizman, zawsze noszę ze sobą metalowego słonika. To prezent od żony i córki.
– Skąd pana przekonanie, że każdy z polskich zawodników może skakać jeszcze lepiej?
– Nawet mistrz Kamil Stoch może poprawić kilka elementów, zwłaszcza jeśli chodzi o pozycję dojazdową. Jeśli prześledzi się dokładnie ostatnie 3 lata jego startów, to widać, że może jeszcze poprawić prędkość na rozbiegu. Nawet elementy techniki można jeszcze polepszyć. A kiedy dodamy nowinki techniczne, to jestem przekonany, że przez kilka kolejnych lat Kamil może być dla rywali nadal najgroźniejszym przeciwnikiem. Nie tylko on, każdy z polskich skoczków. Mamy przeogromny potencjał. Zależy mi również na postępach w kadrze B i C.
– Co się panu najbardziej podoba po kilku latach pracy w Polsce?
– Czuję się u was jak u siebie, w Polsce poznałem tylko miłych ludzi. Niezwykła jest atmosfera wokół skoków narciarskich. W Polsce są najlepsi kibice, ich wsparcie ma dla nas znaczenie. Dziękuję, że są z nami. A z innych spraw? Czeskie piwo jednak smakuje lepiej od waszego.