Śmierć Nadziei
23 stycznia 2001 roku o godzinie 8.30 dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Hajnówce (woj. podlaskie) został telefonicznie powiadomiony o znalezieniu zwłok kobiety przy starym wysypisku śmieci w Mikłaszewie.
Ciało zauważył wozak, który przewoził mleko z okolicznych wsi do mleczarni w Narewce. Jednak zachował się on trochę irracjonalnie, bowiem kiedy zobaczył ciało z odległości kilkudziesięciu metrów, przestraszył się i nie zatrzymał nawet furmanki, aby sprawdzić, czy leżąca osoba daje oznaki życia. Co prawda, jak później ustalono, ofiara nie żyła już od ponad doby, ale zachowanie woźnicy – cokolwiek by sądzić – było naganne.
Początkowo „mleczarz” nikogo nie powiadomił o tym, co spostrzegł. Dopiero kiedy dotarł do mleczarni, gdzie był jego brat, wspólnie pojechali na wysypisko. Gdy stwierdzili, że kobieta nie żyje, pojechali do pobliskiego sklepu i zatelefonowali po policję. Kilkanaście minut później pojawili się funkcjonariusze i pogotowie ratunkowe. Lekarz stwierdził zgon, ale od razu zastrzegł, że kobieta mogła zostać zamordowana. Świadczyły o tym między innymi ślady bicia i katowania. Dość szybko ustalono, kim jest ofiara. Była to Nadzieja, 66-letnia mieszkanka Mikłaszewa.
Niegdyś wraz z mężem prowadziła gospodarstwo rolne. W policyjnych aktach nie było żadnych informacji na temat ewentualnych kontaktów kobiety z innymi mieszkańcami. Wiadomo było, że po śmierci męża przekazała za rentę swoje gospodarstwo Skarbowi Państwa. Kiedy owdowiała, właściwie zerwała kontakty z wszystkimi we wsi.
Miała opinię dziwaczki, choć niespecjalnie uciążliwej. Uchodziła za osobę ubogą, nieufną i bardzo skrytą. Był też z nią utrudniony kontakt, gdyż bardzo słabo widziała, ale mimo to nie nosiła okularów. Zdarzało się, że nie poznawała nawet niektórych znajomych.
Być może ważne dla opisywanych zdarzeń jest to, że w pobliżu siedliska pani Nadziei miejscowa młodzież zbierała się na popijawy. Nierzadko dokuczali kobiecie. Najczęściej były to zaczepki słowne, ale dochodziło też do aktów agresji. W stronę kobiety i jej domu rzucano kamieniami. Pani Nadzieja nigdy nie zgłaszała tego typu zdarzeń policji. Ostatni raz była widziana 21 stycznia 2001 roku, a więc dwa dni przed znalezieniem jej zwłok.
Oględziny domu wykazały, że sprawca bądź sprawcy wyłamali drzwi wejściowe. Musiało to być wieczorem, bo wytłukli wszystkie żarówki – zapewne po to, aby niczego nie było widać z zewnątrz. Mieszkanie było bardzo splądrowane. Wcześniej musiał nastąpić nagły atak na gospodynię. Była bita i katowana. Próbowała się bronić, ale nie miała żadnych szans. Co zaskakujące – a wynika to z ustaleń śledczych – Nadzieja o własnych siłach opuściła mieszkanie i starała się dotrzeć do wsi, prawdopodobnie szukając pomocy. Czołgała się około 300 metrów. Ułożenie znalezionych zwłok oraz inne ślady mogą wskazywać, że oprawcy dogonili ofiarę i bili ją jeszcze przy wysypisku śmieci. Nie udało się ustalić, czy Nadzieja miała w domu jakieś wartościowe przedmioty. Mogły zginąć jedynie pieniądze, ale była to zaledwie niewielka kwota. Jakieś 10 dni przed tragedią kobieta odebrała z banku w Narewce rentę. Mogła mieć też część sumy za sprzedaż krowy, która była jej ostatnim inwentarzem. Kobieta nie miała nawet wody, przywoziła ją na rowerze z hydrantu w Narewce. Nigdy nie udało się ustalić sprawców tego mordu. Jedna z policyjnych hipotez zakładała, że zbrodni dokonali „młodzi pijaczkowie” z okolicy.
Jeżeli wiesz coś o tej zbrodni, napisz: rzecznik@bk.policja.gov.pl