Śmierdząca przesyłka
Nietypowy list mógł storpedować proces dilerów narkotykowych.
Nietypowy list wysłany do warszawskiego więzienia mógł doprowadzić do wielkiego skandalu w stołecznej adwokaturze i storpedowania procesu dilerów narkotykowych.
Do 12 lat więzienia grozić będzie temu, kto schował cztery woreczki z amfetaminą do papierowej koperty i wysłał listem poleconym do gangstera aresztowanego za wiele poważnych przestępstw. Nie wiadomo jednak, czy sprawa znajdzie swój finał w sądzie, bo kolejne hipotezy śledcze sypią się w tej sprawie jak domek z kart, a każdy, kto znalazł się w kręgu podejrzanych, potrafił przedstawić wiarygodne alibi. Prosta z pozoru sprawa szybko stała się skomplikowaną intrygą kryminalną jak z filmów o Sherlocku Holmesie.
Rutynowa kontrola
Był poniedziałek 3 czerwca. Przed południem jak codziennie pod bramę warszawskiego zakładu karnego podjechał samochód oznaczony logo Poczty Polskiej. Listonosz przywiózł ponad setkę przesyłek. Starszy chorąży N., który tego dnia pełnił służbę na bramie, przyjął listy, potwierdził odbiór części z nich i pożegnał się z doręczycielem. Przesyłki jak zwykle zostały podzielone na dwie grupy: adresowane do administracji więziennej i do skazanych. Te pierwsze szybko trafiły do gabinetu dyrektora. Pozostałe musiały przejść dodatkową kontrolę. Każdy, kto przebywa za murami, może otrzymywać korespondencję, ale nie zawsze dostanie ją od razu. Listy do tymczasowo aresztowanych podlegają cenzurze. Prokurator otwiera je, czyta i zezwala na ich przekazanie adresatowi, jeśli stwierdzi, że treści nie będą utrudniać śledztwa. Wyjątkiem jest korespondencja od obrońcy (nie podlega cenzurze). Pozostałe listy poddawane są kontroli w specjalnych bramkach emitujących promienie rentgenowskie oraz przez psy wyszkolone do wykrywania narkotyków. Chodzi o to, aby w listach lub paczkach (prawo zezwala więźniowi otrzymać paczkę z lekami, żywnością lub ubraniami) uniemożliwić przemyt np. alkoholu, broni, środków odurzających czy czegokolwiek innego, zakazanego przez więzienny regulamin.
Tego dnia pies zareagował na większą, białą kopertę. Próbę ponowiono i rezultat był ten sam. List zaadresowany był do Janusza S., który odsiadywał wyrok za udział w grupie przestępczej, rozboje i handel narkotykami. Jako nadawca wpisany był W. – warszawski adwokat specjalizujący się w prowadzeniu spraw karnych. Na kopercie widniała również duża pieczątka z napisem „Tajemnica adwokacka”.
Starszy chorąży N., który tego dnia pełnił służbę, wpadł w konsternację. Wydawało mu się, że przez 19 lat pracy widział wszystko, co może się wydarzyć za murami więziennymi: samookaleczenia, przemoc, desperackie próby ucieczki. Jednak narkotyki dla skazanego, w kopercie z listem od jego obrońcy, zdarzyło mu się widzieć po raz pierwszy. Starszy chorąży N. chce bez problemów dotrwać do emerytury, postępowanie dyscyplinarne o naruszenie tajemnicy adwokackiej nie jest mu potrzebne. Zablokował więc przesyłkę, zawiadomił przełożonych i... policję. Funkcjonariusze zabrali trefny list, co dokumentuje notatka zachowana w więziennych aktach, podpisana przez strażnika N. i policjantów.
Brak śladów
List trafił do laboratorium i tam został komisyjnie otwarty. Było tam kilkanaście kartek papieru w formacie A4, zadrukowanych fragmentami Kodeksu karnego – nic, co przedstawiałoby jakąkolwiek wartość dla obrony. Między kartkami znajdowały się cztery woreczki z białym proszkiem. Badanie wykazało, że była to amfetamina wysokiej jakości. Natychmiast wszczęto śledztwo.
Technicy skrupulatnie przebadali każdą kartkę papieru i kopertę. Znaczek przyklejono, używając kleju, a nie śliny, więc nie było możliwości wyodrębnienia DNA. Zabezpieczono natomiast odciski palców czterech osób. Nie przyniosło to rozwiązania zagadki. Linie papilarne, jak się później okazało, należały do starszego chorążego N., listonosza oraz do dwóch pracowników poczty. Numer przesyłki umożliwił policjantom szybkie ustalenie, z której placówki wysłano feralny list. Okazało się, że to punkt położony na przedmieściach Warszawy. Nie ma tam kamer monitoringu. Pracownice nie zapamiętały, kto nadawał tę konkretną przesyłkę, nie przypominały sobie również jakiegokolwiek klienta, który nadawałby list w rękawiczkach (aby nie zostawić odcisków palców). Co ciekawe: bardzo blisko tej placówki pocztowej znajduje się dom adwokata W. W ten sposób karnista stał się pierwszym kandydatem na podejrzanego, tym bardziej że jest on obrońcą skazanego Janusza S.
Silne alibi
Następnego dnia policjanci złożyli mecenasowi W. niespodziewaną wizytę o godzinie 6 rano. Przeszukano jego dom, a później kancelarię. Jeśli wierzyć sporządzonym protokołom, to wszystko odbyło się bardzo grzecznie. Policjanci nie przeglądali dokumentów objętych tajemnicą adwokacką, nie zabezpieczyli też komputera ani innych nośników danych. Przez cały czas traktowali prawnika uprzejmie, pozwolili mu nawet zapoznać się z aktami jednej ze spraw i przygotować się do procesu. Przystali też na jego prośbę, aby całej sprawy nie nagłaśniać. W rewanżu adwokat udostępnił im wszystkie zakamarki domu i biura, by mogli poszukać narkotyków. Nie znaleziono nawet śladów substancji odurzających. Mecenasowi nie przedstawiono żadnych zarzutów. Policjant poprosił, aby wyjaśnił, w jaki sposób koperta z narkotykami została wysłana z jego kancelarii. Adwokat stwierdził, że nie ma z tym nic wspólnego i wiarygodnie wytłumaczył się ze sprawy: cała korespondencja z jego biura wysyłana jest z placówki pocztowej w sąsiednim budynku, w centrum Warszawy. Prowadzona jest też jej ewidencja. Wszystkie koperty zawierają logo kancelarii i jej adres, więc nie trzeba dopisywać danych nadawcy. Również pieczątka „Tajemnica adwokacka” była na kopercie mniejsza niż ta używana przez prawnika i jego kolegów. Najważniejsze było co innego: w dzień, kiedy z poczty na obrzeżach Warszawy nadano feralny list, mecenas W. był w Gdańsku, gdzie przed sądem reprezentował jednego z klientów. Ostatecznie prawnik zniknął z listy potencjalnych podejrzanych tak samo szybko, jak się na niej pojawił.
Złośliwe intrygi
Mecenas W. opowiedział policjantom ciekawą historię, która mogła wskazywać na potencjalnego sprawcę. Oto od października 2018 roku prowadzi przed Sądem Okręgowym w Warszawie sprawę o podział majątku. Jego klientka walczy z byłym mężem – człowiekiem majętnym i wpływowym. Ten zaś wielokrotnie pisał skargi na adwokata W., zarzucając mu łamanie etyki zawodowej. Groził, że mnie zniszczy, że „będę siedział” – relacjonował prawnik policjantom. Skargi oddalano. Czyżby to właśnie biznesmen uknuł intrygę, aby rzucić podejrzenie na mecenasa, doprowadzić do oskarżenia go i w ten sposób wyeliminować go z procesu? Było to o tyle istotne pytanie, że przedmiotem sprawy był podział ponad 12 milionów złotych. Co ciekawe: ostatnia rozprawa w tej sprawie odbyła się tego samego dnia, co proces gangstera Janusza S. Obie rozprawy odbywały się w odstępie kilku godzin, na tym samym piętrze Sądu Okręgowego w Warszawie, w odstępie kilku godzin. I na obu wokandach zawarta była informacja, że stronę reprezentuje adwokat W. Teoretycznie więc przypadkowa osoba mogła skojarzyć, że mecenas W. występuje w obu sprawach. Przedsiębiorcę walczącego o majątek przesłuchano. Okazało się, że w dzień, kiedy nadano przesyłkę, przebywał na zagranicznych targach, co potwierdzały bilety samolotowe, pieczątki w paszporcie i rachunek za hotel. Zaprzeczył jakoby wiedział coś o innych procesach prowadzonych przez W.
Policjanci zwrócili uwagę na jeszcze jeden szczegół: oto dzień przed tym, jak złożyli niespodziewaną wizytę adwokatowi W., w innym sądzie odbyła się rozprawa kilku gangsterów oskarżonych o przestępstwa narkotykowe. Jeden z podsądnych zabiegał o to, aby torpedować przewód sądowy, gdyż liczył, że kilka zarzutów ulegnie przedawnieniu, a on wyjdzie z aresztu. Adwokat W. reprezentuje najmłodszego z oskarżonych. W czerwcu jego klient miał zostać przesłuchany. Gdyby przeszukanie domu adwokata W. odbyło się jeden dzień wcześniej, nie mógłby on stawić się na tej rozprawie. Dla jego klienta byłaby to okoliczność do złożenia wniosku o odroczenie rozprawy. Proces zatrzymałby się na jakiś czas. Byłoby to bardzo na rękę gangsterowi walczącemu o przedawnienie zarzutów. Przestępca został przesłuchany. Jak można się było spodziewać, wyparł się związku ze sprawą. Stwierdził również, że samego mecenasa W. widział wyłącznie na sali sądowej, jednak nigdy z nim nie rozmawiał. Wszystko wskazuje na to, że koperta z listem wysłanym do warszawskiego więzienia miała skompromitować prawnika i wrobić go w przestępstwo. Ale kto i dlaczego chciał to zrobić? Odpowiedzi na te pytania jak na razie nie ma.