Szpieg w kieszeni
1,5 mld użytkowników aplikacji mogło paść ofiarą programu szpiegującego
Aby podsłuchiwać polityków i wyciągać tajemnice państwowe, nie trzeba już kosztownych urządzeń, agentów lub pluskwy ukrytej pod stołem czy w wazonie. Wystarczy wynająć sprawnego hakera.
Ofiarą ataku hakerów, zapewne na zlecenie któregoś z rządów, padł właśnie popularny komunikator komórkowy WhatsApp. Można by machnąć ręką – przecież niemal co dzień dowiadujemy się o kolejnych wyciekach danych, choćby z Facebooka, właściciela WhatsAppa. Tym razem rzecz jest poważna, bo komunikatory, np. Signal, Viber, Telegram, Facebook, Messenger czy UseCrypt, upodobali sobie politycy na całym świecie. Wiadomo, że WhatsApp jest ulubioną aplikacją premiera Mateusza Morawieckiego; korzystają z niej także prezydent Duda i liczni posłowie. Wszyscy wierzą, że to szyfrowane, pewne narzędzie komunikacji. Niestety, pewna jest tylko śmierć i podatki, jak mawiał Benjamin Franklin.
Głód informacji ze strony władzy i jej służb zawsze był na tyle wielki, a środki na tyle duże, by prędzej czy później złamać wszelkie zabezpieczenia. Najpierw łamano je, przypiekając posłańca ogniem. Mata Hari może nie musiałaby poświęcić życia, gdyby 100 lat temu służby dysponowały zwykłą pluskwą.
Prawdziwym przełomem okazało się wyprodukowanie telefonu komórkowego. Oto pojawił się szpieg najgorszy z możliwych, bo trzymany w kieszeni i zawsze nam towarzyszący. Służby wywiadowcze dostały wspaniały prezent. Na nic wyłączanie urządzenia, wyjmowanie baterii, rozmowy pod prysznicem, bo ten kapuś i tak – kiedy trzeba – przekaże potrzebne dane.
Po włamaniu do WhatsAppa widać wyraźnie, że i szyfrowany komunikator nie jest żadną gwarancją poufności. Mało tego. Aplikacja może być furtką do przejęcia całkowitej kontroli nad smartfonem, łącznie z jego kamerą.
Cóż, politycy w odpowiedzi zaczną się pewnie przerzucać na inne komunikatory, które uchodzą za bardziej bezpieczne. Zrobią to nawet ci, którzy nie są przez nikogo podsłuchiwani. W końcu chyba każdego polityka informacja, że nie jest podsłuchiwany, wpędziłaby w depresję. Pomyślałby: „No tak, już się nie liczę”. („Rzeczpospolita” nr 112)