„Trzeba mieć fantazję i pieniądze, synku”,
Dwie dekady temu byliśmy piękni i młodzi. Wszystko wydawało się możliwe, a w XXI wieku miała nastać era powszechnej szczęśliwości. Na tej fali w 1999 roku wypłynął emerytalny sen o wakacjach pod palmami. Pieniądze leżały na ulicach, a gorączka złota opętała Otwarte Fundusze Emerytalne. Dziś wspomnienie tamtych czasów może jednak wywoływać uśmiech politowania, zwłaszcza gdy zestawimy piękne obietnice z obecnymi emeryturami.
20 lat temu nasze życie wywróciły do góry nogami cztery wielkie reformy rządu Jerzego Buzka. Dotyczyły służby zdrowia, szkolnictwa, liczby województw i systemu emerytalnego. Ta ostatnia miała być rewolucją w oszczędzaniu na złotą jesień życia. Przy okazji byliśmy świadkami rewolucji jeśli nie kulturalnej, to na pewno medialnej. Reklamy zachęcające do inwestowania w OFE na stałe weszły do popkultury i wręcz zawładnęły językiem i umysłami milionów Polaków.
Dzieciaki na podwórku „rzucały się jak Misiek”, a dorośli przy kolacji zastanawiali się nad słowami Zbigniewa Zamachowskiego o „wysokiej alokacji składki”. Reklamy OFE jak na tamte czasy były telewizyjnymi majstersztykami. Zachwycały nie tylko oprawą wizualną, ale i dowcipnymi dialogami oraz nieszablonowymi scenariuszami. Trudny przecież temat starości i oszczędności emerytalnych często traktowany był ze swadą, rzadko spotykaną wcześniej w posttransformacyjnej rzeczywistości lat 90.
Jaki to był świat?
Zanim jednak przejdziemy do reformy emerytalnej i jej konsekwencji dla wszystkich Polaków, przypomnijmy sobie, jak pod koniec milenium wyglądały świat i Polska.
„Żyłeś w wyśnionym świecie, Neo” – przekonywał nas Morfeusz, a siostry Lana i Lilly Wachowski miały na imię Larry i Andy, i jeszcze jako bracia Wachowski nakręcili kultowy „Matrix”, z którego pochodzi to słynne już zdanie.
Brad Pitt i Edward Norton założyli „Fight Club”, a „American Beauty” podziwiał Kevin Spacey, jeszcze wtedy lubiany i szanowany. Wzruszaliśmy się, oglądając miłosne rozterki Julii Roberts i Hugh Granta w „Notting Hill” oraz byliśmy zszokowani finałem „Szóstego zmysłu”.
W muzyce był to rok nie mniej przełomowy i stał pod znakiem wielkich odkryć. Niczym dżin z lampy (w jej przypadku – z butelki) wyskoczyła Christina Aguilera, a Britney Spears po raz pierwszy zaprezentowała się nam w szkolnej ławce.
Z każdym rokiem bite były rekordy liczby ludności Ziemi. W 1999 roku licznik przekroczył 6 miliardów.
Za oceanem z pierwszych stron gazet nie schodziły podboje miłosne ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona, którego na początku 1999 roku oszczędził Senat i pozwolił mu dokończyć drugą kadencję. W Rosji sympatycznego Borysa Jelcyna zastąpił bezwzględny Władimir Putin.
Z komputerów i mikrofalówek (przynajmniej niektórych) straszyła nas tzw. pluskwa milenijna, która – jak się okazało – wcale nie uczyniła niepoliczalnych strat w urządzeniach i systemach elektronicznych.
Jaka była Polska?
Na polskim podwórku też byliśmy świadkami niejednej rewolucji. Zamiast 49 województw mieliśmy od 1 stycznia 1999 roku tylko 16. Wszyscy Polacy zapisywali się do kas chorych, a uczniowie zaczęli uczęszczać do gimnazjów.
Polskie telewizje zaczęły emitować nieśmiertelne hity, takie jak „Świat według Kiepskich” czy „Na dobre i na złe”, a Hubert Urbański zaczął pomagać w zdobyciu fortuny uczestnikom teleturnieju „Milionerzy”.
Wycieczki szkolne tłumnie odwiedzały kina, dzięki czemu „Ogniem i mieczem” oraz „Pan Tadeusz” do tej pory są najpopularniejszymi polskimi filmami od czasów PRL-u. Nuciliśmy „Dumkę na dwa serca”, tańczyliśmy do upadłego przy „Prawym do lewego” iw zaciszu domowego ogniska wsłuchiwaliśmy się w „Długość dźwięku samotności”.
Na polskich ulicach dominowały fiat seicento, daewoo matiz i lanos. Nic dziwnego, skoro ich cena wynosiła niewiele ponad 20 tys. zł, czyli mniej więcej tyle, ile średnio w ciągu roku zarabiali wtedy Polacy. Można było też jeździć do woli – na początku roku litr benzyny kosztował mniej niż dwa złote. Niestety, był to ostatni moment, gdy cena paliwa nie przyprawiała nas o ból głowy. Już w grudniu litr benzyny kosztował o złotówkę więcej.
W 1999 roku byliśmy pełni optymizmu. Zapomnieliśmy już o żelaznej kurtynie i o pierwszym konflikcie w Zatoce Perskiej, a wojna z terrorem, a przy okazji o ropę, była dopiero przed nami. Polska wstąpiła do NATO, a na horyzoncie było wejście do Unii Europejskiej. Internet był miejscem, gdzie wymienialiśmy poglądy i informacje na blogach i czatach, nie obrzucaliśmy się inwektywami i nie przekazywaliśmy dalej fake newsów na portalach społecznościowych.
– To było społeczeństwo, co do którego jako reporter, prezenter telewizyjny, dziennikarz, żywiłem ogromne nadzieje. Że ono właśnie się robi tolerancyjne, otwarte. Że wejście do Unii, na które się szykujemy i o którym marzymy, to jest nasze wspólne pragnienie. Że jesteśmy tacy współcześni, nowocześni, realizujemy jakieś zachodnie humanistyczne ideały – wspomina w rozmowie z Magazynem TVN24 reportażysta Mariusz Szczygieł.
– To wrażenie minęło niedługo później, gdy po raz pierwszy PiS doszedł do władzy w 2005 roku. Szybko się zorientowałem, jak łatwo się ujawniają niechęć, ksenofobia i nienawiść do innej nacji czy orientacji. Wydawało mi się, że ten „płaszcz nowoczesności i tolerancji” jest dosyć gruby i stał się naszą drugą skórą. Okazało się, że to nieprawda, że on jest bardzo cieniutki. A pod powierzchnią wciąż bulgocze między innymi antysemityzm i homofobia. Ten 1999 rok odbieram jako rok takiego złudzenia – podkreśla.
– Rok 1999 nie jest, niestety, tak dobrze udokumentowany w sieci, bo internet był raczkujący. Pamiętam, że w jednym z programów pytałem pana, który przyniósł laptop, o to, co to jest internet. Z tego, co mówił, tak to wtedy zrozumiałem: to jest taka niewidzialna kawiarnia w powietrzu. Taka kawiarnia, w której ludzie się spotykają i rozmawiają. Tak to potem również mojej mamie tłumaczyłem. W 1999 byliśmy dość czyści i dość niewinni. Rozwój internetu dał możliwości nieskrępowanego mówienia. I okazało się, że można mówić wszystko, puściły wszelkie hamulce – podsumowuje Szczygieł.
Pieniądze na ulicach
Reforma emerytalna była jedną z czterech wielkich reform rządu AWS-UW Jerzego Buzka. Początek OFE to 1999 rok – pierwsze pieniądze z ZUS trafiły do funduszy w maju. Polacy byli bombardowani reklamami – rządowymi i prywatnych towarzystw emerytalnych.
Banki i instytucje finansowe szybko zdały sobie sprawę, jak wielka żyła złota się przed nimi otworzyła. Liczba organizacji, które próbowały przekonać miliony Polaków do wybrania ich funduszu, rosła lawinowo. Często były to nawet firmy niezwiązane bezpośrednio z finansami, jak np. telewizja Polsat czy Poczta Polska. Po 20 latach wiemy, że walka toczyła się o naprawdę niebagatelną kwotę ponad 315 mld zł, która mogła być przecież zdecydowanie większa.
W 1999 roku pieniądze leżały na ulicach. To sformułowanie wcale nie jest dalekie od prawdy. Za zwerbowanie klienta niektórzy akwizytorzy pobierali nawet 1000 zł prowizji, a towarzystwa emerytalne, dzięki opłacie za prowadzenie konta, w najlepszych latach w sumie zarabiały ponad 2 mld zł rocznie.
Polaków namawiano do wyboru OFE nie tylko z ekranów telewizorów. Ulice zaroiły się od akwizytorów, którzy, chodząc od drzwi do drzwi, namawiali, żeby wybrać ich fundusz. Była