Śmierć głośna, śmierć cicha (89)
Streszczenie odcinka 88. W pensjonacie „Helunia” goście zebrali się przy radioodbiorniku. Wiadomość o pakcie Ribbentrop-Mołotow wywołała dyskusję. Pani Millar oznajmiła, że wstydzi się za Niemców. Ktoś zauważył, że Hitler musi obawiać się Polaków i Europy, skoro dogaduje się z bolszewikami. Było jasne, że wojna jest nieunikniona... Sonia i Iwona leżały na plaży, gdy nagle słońce zasłonił im kierowca Millarów. – Wszyscy wyjeżdżają z Juraty. Pani nakazała nam jak najszybciej wracać do Łodzi...
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Michał wziął do ręki gazetę i przeczytał na głos: – Mobilizacja we Francji i w Anglii. We Francji pod bronią milion dwieście tysięcy żołnierzy. Większość to bohaterowie spod Verdun. Anglia ma tylko siedemset pięćdziesiąt tysięcy, ale dysponuje trzema tysiącami samolotów. Cała Europa zmobilizowana. Czy Hitler się odważy? Byłby szaleńcem!
Poreda siedział za swoim biurkiem zamyślony. – Sto tysięcy ludzi kopało przeciwlotnicze rowy – powiedział. – Do niedawna skakali sobie do oczu, a teraz zgodnie chwycili się łopat. Widziałeś kiedyś piękniejszą manifestację jedności? Wojewoda i gazeciarz, prezydent miasta i tkacz... Stali ramię, w ramię... Czy to nie piękne? – Naprawdę myślisz, że to ma teraz znaczenie? – Liczy się entuzjazm. Chcieć wygrać wojnę, to jakby ją wygrać – w głosie Poredy nie było entuzjazmu.
– Zrobiło mi się smutno, kiedy związki kombatanckie przemaszerowały Piotrkowską z łopatami na ramionach. I ta owacja na chodnikach i zbiórki pieniędzy na łopaty...
– Nie mów nic więcej, proszę. To potrzebne dla podtrzymania ducha w narodzie. Słowo mobilizacja to nie tylko wojsko, to zmobilizowanie wszystkich sił i myśli ludzkich. Czytałeś odezwę prezydenta miasta?
– Najbardziej wzruszyła się moja mama. Czytała po kilka razy – Michał zamknął oczy i wyrecytował: „ Armia nasza, najjaśniejsza gwarantka naszej niepodległości, wyjdzie naprzeciw wrogowi i zwycięży. Zwycięstwo bowiem musi być po stronie słuszności i sprawiedliwości, a nie po stronie pychy i gwałtu”...
– Widzisz, właśnie o to chodzi. Trzeba sięgnąć do uczuć każdego człowieka, także kobiet. – Słyszałeś kiedyś o zwycięstwie słuszności i sprawiedliwości? – Nie mów, że ty nie słyszałeś. Cała nasza robota to walka o sprawiedliwość. I, na Boga, nieraz ją wygrywamy. Pan wojewoda, a pomagałem mu pisać to pismo, odpowiedział jeszcze mocniejszą odezwą.
Poreda wstał zza biurka i włożył dłoń pod kamizelkę. Był teraz niczym Napoleon Bonaparte, tyle że wyższy i jakby piękniejszy.
– Nastała dla Polski historyczna chwila – wypowiedział te słowa bez cienia emfazy. – Cały naród jest gotowy dać ofiarę z życia i krwi w obronie honoru i granic Rzeczypospolitej. Na cały świat rozbłysła Polska swą nieugiętą postawą rycerską, gotowa w każdej chwili do walki o wolność i wielkość... Zdajemy wobec ojczyzny egzamin... I co, Michale, chyba nie powiesz, że nie chcesz chwycić za szablę?
– Za każdy rodzaj broni chwycę, drogi Edwardzie. Tak jak i ty. Niech tylko dadzą znak.
– To nie Wyspiański, przyjacielu, żadnych złotych rogów. Wróg da nam znak, a my pokażemy, co to dzielność – Poreda wrócił za biurko. – Policja w czasie wojny jest jak wojsko. Musimy tylko wierzyć, że nie będzie źle.
Michał przyjrzał się przełożonemu. Nie dopatrzył się wiary w cokolwiek. Siedział przed nim człowiek złamany.
– Zabierz się teraz ambulansem przewożącym Badka do więzienia na Kopernika. W szpitalu jest dwóch naszych ludzi. Gdyby próbował uciekać, strzel mu, proszę, w drugie oko. – Z przyłożenia? – Jeśli nie trafisz z pół metra, niech i tak będzie. Odmeldować się, starszy inspektorze!
– Odmeldowuję się, panie nadinspektorze.
Uśmiechnęli się do siebie i przez chwilę Michał zobaczył dawnego Poredę, o którego dzielności w bitwie pod Radzyminem dzieci śpiewały piosenki.
Kazał się zawieźć do szpitala, lecz kiedy zobaczył ambulans i policjantów, zwolnił kierowcę.
– Miglanc już jest w środku, panie inspektorze. Czekaliśmy tylko na pana – sierżant Zawiślak znany był z tego, że samymi palcami potrafił zwinąć w trąbkę monetę, a potem ją wyprostować.
– Nazwanie miglancem tego akurat człowieka świadczy, że jesteście dzisiaj w dobrym humorze.
– To żart, panie inspektorze, aby nie nadużywać słowa potwór. A co do humoru, to jak go nie mieć. Proszę popatrzyć – wskazał na słup ogłoszeniowy stojący przed szpitalem.
Michał zobaczył olbrzymi afisz z napisem: „Gwałt zadawany siłą musi być siłą odparty”. Namalowany Rydz-Śmigły unosił głowę, patrząc gdzieś za pola i lasy. Po jego lewej stronie maszerowała piechota i toczyły się czołgi, a na horyzoncie widać było morze i płynące okręty, w tym także podwodne, co można było poznać po lekkim wynurzeniu. Górą, jakby z marszałkowskiej rogatywki, wzlatywały samoloty. – Dopieprzymy Niemiaszkom, i jak tu się nie cieszyć... – Teraz jednak przewieźmy miglanca do więzienia. Siadacie ze mną, sierżancie, a Koniarski do szoferki. Panie kierowco, proszę jechać jak najwolniej.
Michał wsiadł do ambulansu. Powitał go przykry zapach lizolu, którym dezynfekowano samochód, i zarys człowieka leżącego pod dwoma kocami. Odsunął zasłonki na bocznych szybach. Zrobiło się jaśniej. – Ruszajmy. Badek przypominał kilkudniowego nieboszczyka. Opatrunek na oku zasłaniał pół twarzy. Drugie oko szybko się zamknęło. Zbyt szybko, aby Michał nie wyczuł, że nieboszczyk szybko myśli.
– Nie wiem, czy mnie pan poznaje po głosie, panie Badek? Mieliśmy razem pracować w policji. Czekałem na pana. Zostawiłem nawet dyżurnemu polecenie, że jeśli pan przyjdzie, to od razu prowadzić do mnie...
Oko nawet nie drgnęło, co Michał potrafił docenić.
– Zapamiętałem, jak pięknie kojarzył pan fakty... Szanowna mamusia w niczym się nie myliła. Jest pan materiałem na wielkiego człowieka. W zasadzie wielu z nas, policjantów, chciałoby mieć kogoś takiego w swoich szeregach. Nie mówię tego na wyrost, bo przepytałem kilku kolegów. Zamknięte oko w dalszym ciągu nie dawało po sobie poznać, czy jego właściciel słyszy cokolwiek.
– Przyznam się panu, że wstydzę się trochę. Tak łatwo mnie pan nabrał. No cóż, może z tego wstydu, bo za wstydem zawsze złość idzie... zgodziłem się zrobić to, co zrobię teraz. Pewnie już pan wie, że wojna nieunikniona. Sądy będą się opóźniać z wyrokami. Dlatego postanowiliśmy, bo musi pan wiedzieć, że to decyzja zbiorowa... Nie wiem, może panu tego nie mówić? I zrobić to z zaskoczenia? Ale nie, nie czułbym się z tym dobrze, ostatecznie reprezentuję prawo. A więc wojna za pasem i postanowiliśmy z kolegami nie czekać na pański proces. Niestety, mnie przypadła niezbyt elegancka rola kata. Michał wyciągnął z kabury rewolwer i odbezpieczył przy twarzy Badka. – Dostałem od pielęgniarza poduszkę, która jest do wyrzucenia, a więc jeśli pan pozwoli, sierżant przyłoży ją panu do twarzy, aby krew nie rozbryzgnęła się po samochodzie. Ostatecznie to własność państwowa... Jeżeli to panu ulży, to zdradzę, że lepiej zginąć od kuli, bo stryczek źle założony dużo bólu zadaje... A my nie żyjemy w dawnych wiekach, aby torturami za czyjeś tortury odpłacać. Mam rację, sierżancie? Zawiślak oniemiały ledwie mógł kiwnąć głową. – Żadnego znęcania się. Skazany zapomina, że żył, a my zapominamy, że istniał. Sierżancie, to wasza poduszka... Przytrzymacie ją panu Badkowi na twarzy, a ja strzelę w czoło, a w każdym razie tam, gdzie powinno się znajdować. Najlepiej, jak mi palcem wskażecie kierunek. Co to za mina? Sierżancie, chyba nie myślicie, że trafię was w palec?
Zawiślak miał czterdzieści osiem lat i dużo w życiu widział. Jednak jeszcze nigdy nie był tak bezradny wobec tego, co dzieje się w jego obecności.