Śpiewający elektroradiolog
Kasia Góras, finalistka siódmej edycji programu „The Voice Of Poland”, potrafi łączyć muzykę z medycyną
Jej największą miłością zawsze był śpiew. Pojawiła się w programie „Must Be The Music”, ale nie udało jej się pokonać rywali. Za to już w „The Voice Of Poland” trafiła do finałowej czwórki. Była w drużynie Marii Sadowskiej. Nie wygrała, jednak wiele się nauczyła i wciąż pracuje nad sobą. Niedawno nagrała singiel, teraz chce wydać płytę.
Pogodna, uśmiechnięta, jest osobą pozytywnie zakręconą. Mieszka w Lublinie. Studiuje tam elektroradiologię. – To techniczna strona radiologii. Właśnie piszę pracę licencjacką na Uniwersytecie Medycznym z zakresu medycyny nuklearnej. O chorobie niedokrwiennej serca, czyli najprościej mówiąc, o zawałach, niewydolności serca. A co z tym wspólnego ma medycyna nuklearna? – Są to badania wyszukujące pierwiastki promieniotwórcze, które dzięki temu, że pojawiają się w narządach pod wpływem promieniowania rentgenowskiego, pozwalają na wydedukowanie, na ile sprawny jest narząd. Interesuje mnie również praca w szpitalu. Jestem osobą empatyczną, lubię kontakt z ludźmi i to, że mogę im pomagać. Ciekawią mnie też nowoczesne technologie. Przede mną ostatni rok licencjatu i dwa lata magisterium. Będę więc śpiewającym elektroradiologiem.
– Nienawidzę nudy, wokół mnie musi się coś dziać. Nigdy nie mam dość. Zawsze szukam pozytywnych wrażeń. Muzyka nie wypełni mi całego życia, choć jest dla mnie całym światem. Nie chciałam rezygnować z jednej pasji na rzecz drugiej. Na Uniwersytecie Medycznym poznałam kilku fajnych ludzi, z którymi zaczęłam grać w zespole. Mamy wspólne koncerty. I pracujemy nad tym, by prezentować tylko i wyłącznie własny materiał muzyczny.
Urodziła się w Tarnobrzegu, dzieciństwo spędziła we wsi Linów. W Sandomierzu ukończyła Liceum Collegium Gostomianum. Wspomina, że gdy miała pięć lat, do jej edukacji muzycznej zabrał się dziadek. – Był bardzo uzdolniony, pisał do szuflady śmieszne wiersze. Woził mnie na zajęcia do Centrum Kultury w Sandomierzu. Moim pierwszym nauczycielem śpiewu był pan Marek Sochacki. Mając dwanaście lat, wystąpiła po raz pierwszy na profesjonalnej scenie podczas Dni Ożarowa. – Wykonałam „Layla” Erica Claptona i „Eye Of The Tiger” zespołu Survivor. Wcześniej trafiłam do Sławomira Lutyńskiego, który jest moim nauczycielem do dziś. Pan Sławek dostrzegł we mnie potencjał. Jest moim przyjacielem. Kiedy tylko mam czas, jadę do niego na zajęcia i pracujemy razem.
Jako nastolatka uczestniczyła w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach. Inspiracji muzycznych wciąż szuka u największych gwiazd muzyki pop, takich jak Whitney Houston, Tina Turner, Lionel Richie, Joe Cocker. – Z wiekiem i z doskonaleniem warsztatu zaczęły pojawiać się nagrody. To było mobilizujące. Najważniejsze, aby być przekonanym, że idzie się w dobrym kierunku. Jako jedno z najważniejszych wyróżnień wymienia Grand Prix w Konkursie im. Anny German. – Miałam wtedy dwanaście lat, zaśpiewałam „Eurydyki”. Po latach był ogólnopolski konkurs „Ocalić od zapomnienia”. Też go wygrałam, choć uczestnicząc w nim cztery razy i trafiając do finału, nie zdobyłam żadnego trofeum. Wtedy zaśpiewałam „Ludzkie gadanie”, wielki hit Maryli Rodowicz, czyli „Gadu, gadu, gadu”... Miałam osiemnaście lat.
Po ukończeniu szkoły średniej wybrała Zespół Państwowych Szkół Muzycznych im. Chopina w Warszawie, wydział wokalno-estradowy. – Gdy były wstępne przesłuchania, zdawałam rozszerzony egzamin dojrzałości. Poza tym od dawna marzyłam o medycynie, więc chciałam zdawać na dwie uczelnie.
Jeszcze w liceum wzięła udział w programie „Must Be The Music”. – Na przesłuchaniu zaśpiewałam utwór „Black Velvet” z repertuaru Alannah Myles, a w półfinale piosenkę Janis Joplin „Piece Of My Heart”. „Black Velvet” wykonałam też w finale, ale już z zespołem. Niestety, do ścisłego finału nie udało mi się dostać. Może zabrakło szczęścia, a może producenci mieli inne plany. Nie odebrała tego jednak jako porażki. – Mnie to zmobilizowało, bo przecież byłam gówniarą, a zaszłam tak daleko. „Ugryzłam” wtedy kawałek show-biznesu, o którym nie miałam wcześniej pojęcia. Występ w telewizji przyniósł jej jednak korzyć, podpisała bowiem swój pierwszy kontrakt. – Miałam 17 lat. Warszawska firma chciała się mną zająć. Niestety, nie do końca to się udało. Byłam za młoda, a oni stawiali pierwsze kroki. Było to dla mnie jednak ważne doświadczenie. Koncentrowałam się wtedy bardziej na nauce niż na muzycznej karierze.
Zaraz po maturze zgłosiła się na casting do „The Voice Of Poland”. – Namówili mnie znajomi i menedżerka. Uważali, że powinnam spróbować.
Przegląd odbywał się w głównym gmachu TVP przy ul. Woronicza. Uczestniczyło w nim kilkaset osób. Dwa tygodnie przed programem dowiedziałam się, że wystąpię. Jechałam na przesłuchanie w ciemno, nie było wiadomo, czy zostanie wyemitowane. Nagrywają tam wiele osób, a tylko niektóre pokazują. Chodzi o to, czy jury usadowione w fotelach się odwróci. Jeśli nie, wtedy rzadko pokazują taki występ na antenie. Zaśpiewała „Naughty Boy – Runnin’ (Lose It All)” Beyoncé. – I tu tak naprawdę rozpoczęła się moja przygoda. Zawsze utożsamiałam się z Beyoncé. Czułam, że piosenka z jej repertuaru bardzo do mnie pasuje. Odwróciły się Maria Sadowska i Natalia Kukulska, która stwierdziła: „Kasia ma petardę w głosie”. Wybrała Sadowską. – To osoba, która wie, czego chce od życia. Konkretna, stanowcza. Bardzo mi imponowała. Ma swój własny styl, charakter. Coś, co zawsze chciałam wyrobić w sobie. Doszła do finałowej czwórki. Wygrał Mateusz Grędziński. – Nie rozpaczałam, nie byłam smutna. Traktowałam to jako piękne doświadczenie muzyczne i naukę w show-biznesie. Jak rozmawiać, śpiewać, idealnie wyglądać.
Maria Sadowska była dla niej nie tylko trenerką, ale i przyjaciółką. – Bardzo sobie cenię tę przyjaźń. Świetnie się nam współpracowało. Stała mi się bardzo bliska. Zabierała mnie nawet na zajęcia do domu. Jej rodzice też mnie wspierali. Dzień przed finałem jej mama, Liliana Urbańska, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że mam zaśpiewać jak najlepiej i niczym się nie przejmować. „Bo i tak na pewno jest to początek Twojej drogi” – stwierdziła. Z Marysią mamy kontakt do dziś.
Od udziału w „The Voice Of Poland” minęły dwa lata. Śmieje się, że przez ten program nie studiowała. – Pierwszy semestr, w tym anatomię, zaliczyłam w niezłym hardcorze. Wtedy właśnie rozpoczęła współpracę z agentem Radkiem Jurkowskim. – Pojawiły się propozycje pierwszych koncertów i imprez zamkniętych. Śpiewałam tam głównie covery. Pół roku temu nagrała pierwszego singla. – Tekst i muzykę napisali ludzie z warszawskiej firmy. Ale dołożyłam tam swoje trzy grosze. Płyta jeszcze nie pojawiła się na rynku, ale nastąpi to zapewne w najbliższym czasie. Czekamy na odpowiedź wytwórni płytowych. Sama piszę teksty, czasem też muzykę. Dojrzałam, żeby wejść już w show-biznes. Te dwa lata uświadomiły mi, że dopiero teraz jestem gotowa, że ten czas był mi potrzebny do zrozumienia samej siebie.
Jeśli będzie musiała wybierać między elektroradiologią a karierą muzyczną? – To wybiorę. Myślę, że już wiem, co to będzie, ale na razie zachowam to dla siebie. Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.