Reforma jest katastrofą
Zdaniem obecnej władzy w większości polskich uczelni nie nastał jeszcze XXI wiek. Nepotyzm, serwilizm, konformizm to klucz do zrobienia akademickiej kariery.
Wicepremier Jarosław Gowin zapewniał, że to zmieni. Przygotowana pod jego kierunkiem ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce miała sprawić, że nasze politechniki i uniwersytety będą liczyć się w Europie i świecie. To miało być jego dzieło życia.
Gowin uchodzi za konserwatystę, człowieka zasad. Filozof, na studiach chodził na wykłady do Dominikańskiego Duszpasterstwa Akademickiego „Beczka”, gdzie poznał ojca prof. Jerzego Kłoczkowskiego, red. Jerzego Turowicza, księdza prof. Józefa Tischnera, którzy podobno mieli duży wpływ na jego poglądy i późniejsze życie. Już w III RP został redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak”, słowem wierny syn Kościoła katolickiego. W gabinecie Beaty Szydło miał być ministrem obrony narodowej. Został szefem resortu nauki i szkolnictwa wyższego.
Jeszcze na etapie konsultacji projekt ustawy na wielu uczelniach wywołał protesty, a nawet strajki okupacyjne. Gowina bez pardonu atakowała lewica i dawni koledzy z Platformy Obywatelskiej. Ale największe gromy spadły na wicepremiera ze strony konserwatywnych profesorów związanych nie tyle z PiS-em, co z Kościołem katolickim.
– Przemijają polskie uniwersytety. Teraz zamienią się one w scentralizowane, zarządzane jednoosobowo korporacje, które za zadanie będą miały tworzenie nowych, potrzebnych przemysłowi technologii. A że w dziedzinie współpracy z przemysłem nie mają doświadczenia (ani nie będą miały na to dostatecznej ilości pieniędzy), będzie to kulało i efekty tego będą mizerne. Ustawa zabije humanistykę oraz badania podstawowe jako „niepotrzebne”. Dla nas, humanistów, zaczyna się okres poniewierki i poniżania – pisał na Facebooku prof. Wojciech Polak, historyk, przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
– Reforma jest katastrofą. Nikt nie twierdzi, że stan nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce jest dobry. Projekt reformy nauki jest jednak przejściem od złego do bardzo złego, do katastrofy, zwłaszcza dla kierunków humanistycznych. Tak jakby ktoś chciał leczyć ciężką, ale uleczalną chorobę śmiertelną trucizną – twierdzi prof. Jacek Bartyzel (UMK). ( wPolityce.pl).
– Nie wiadomo, skąd wzięła się ta reforma i kto za nią stoi. Czy z Polski, czy z zagranicy? Zdaje się, że zawarte w niej hasła, jak jakość i innowacja, przyszły z innego kraju. To nie jest polski wymysł (...). Mimo patriotycznej otoczki na powierzchni, ciągle realizowany jest ten sam scenariusz, którego autorów ani głównych zamysłów nie znamy. Pojawiają się pytania, po co to wszystko ma być? O co chodzi? Do czego to wszystko ma doprowadzić? Tego nie wiemy. Skoro nie wiemy, to znaczy, że jesteśmy manipulowani. Manipulacja polega na tym, że człowiek niby jest wolny, ale nie wie do końca, co wybiera. Minister wygłasza absurdalne tezy, że będzie więcej autonomii, ponieważ uczelnie stracą autonomię – uważa prof. Piotr Jaroszyński (KUL). (wPolityce.pl). Komercjalizacja tego sektora jest moim zdaniem głównym celem, jaki przyświecał Gowinowi przy przygotowywaniu tej ustawy. Upadek wielu publicznych uczelni będzie okazją do podziału łupów, których – jak wszystko wskazuje – głównymi beneficjentami będzie jego zaplecze polityczne oraz środowisko prywatnych uczelni. Już w 2014 roku w wywiadzie dla „Liberte” Gowin stwierdził, że państwo bankrutuje i widać, że tej antypaństwowej deklaracji jest wierny do dziś.
– Nie wszyscy podzielają pański krytyczny stosunek do tej ustawy. Czy rzeczywiście reforma ogranicza samorządność uczelni?
– Rektorzy zostali wyposażeni w „żelazną pięść” i będą mieli ogromną władzę, właściwie niekontrolowaną przez żadne organy uczelni. Na bardzo szczegółowym poziomie będą decydować o rozdziale pieniędzy, zatrudnieniu i – co moim zdaniem jest nie tylko niebezpieczne, ale kuriozalne – będą mogli także mianować dziekanów, którzy do tej pory byli wybierani. Ustawa jest tak skonstruowana, że rektorzy wybiorą wygodnych dla siebie następców.
Nasze uczelnie są bardzo zhierarchizowanymi, żeby nie powiedzieć feudalnymi instytucjami, nieprzyjaznymi zarówno dla studentów, jak i większości pracowników. Teraz ten proces jeszcze się wzmocni.
– Pamiętam zacięte kampanie wyborcze na wielu prestiżowych polskich uczelniach, gdzie do końca nie było wiadomo, który z kandydatów zostanie rektorem.
– Teraz tego nie ma. Najczęściej jest jeden kandydat, gdyż na większości uczelni rządzi „układ”. Kto w nim nie jest, nie ma szans na stanowiska i przywileje. Dlatego profesorowie niebędący w tych towarzyskich klikach nie mają odwagi ubiegać się o kierowanie uczelnią, gdyż w razie przegranej mogą narazić się na poważne kłopoty.
– Twierdzi pan, że uczelnie w mniejszych ośrodkach pod rządami nowej ustawy wpadną w poważne tarapaty, które mogą zakończyć się ich prywatyzacją lub wypadnięciem z rynku.
– Ustawa dzieli uczelnie na metropolitalne i niepotrzebną resztę. Te drugie zostały pozbawione możliwości kształcenia kadry naukowej, przyznawania tytułów doktorów i doktorów habilitowanych, a to musi doprowadzić do ich upadku lub marginalizacji. Mało tego, Gowin wiele z tych uczelni chciał nawet pozbawić możliwości przyznawania tytułu magistra. Ten pomysł na razie nie przeszedł, ale nie ma gwarancji, że minister nie wprowadzi go kiedyś tylnymi drzwiami.