Raper na okładce
Sezon na króliki „Playboya”
Runął okładkowy bastion zarezerwowany dla kobiet. We francuskiej wersji „Playboya” zamieszczono fotos mężczyzny. To przełom w historii magazynu, który dotąd najchętniej kierował na czołówkę swoje słynne i seksowne króliczki płci pięknej. Wyjątków w ciągu 65 lat istnienia pisma było mało, np. w 1990 roku z amerykańskiej okładki spoglądał Donald Trump, a kilka lat temu w niemieckiej edycji pojawił się George Clooney.
17 marca, po kilkunastomiesięcznej przerwie, do sprzedaży w kioskach ponownie trafił „Playboy France”. W zamierzeniu miało to być mocne wejście znanego pod każdą szerokością geograficzną erotycznego magazynu. To dlatego po raz pierwszy we Francji zamiast króliczka na okładce widniał... królik. Została nim gwiazda transalpejskiej muzyki – Joey Starr. Na minimalistycznej okładce jest wystylizowany na twardziela (zresztą w życiu też ma taką reputację). Jego twarz zakrywają ciemne okulary, w których wydaje się jednocześnie elegancki i męski, ma nieprzeniknioną mimikę. Główny element stroju stanowi czarna marynarka narzucona na nagi tors. Nie mogło zabraknąć charakterystycznego gadżetu magazynu, czyli uszu królika. W tle za byłym frontmanem NTM pozuje modelka Dolores Doll.
Decyzja o okładce z raperem zapadła, żeby nie drażnić czytelników po aferze z Weinsteinem. Wytworzył się klimat, w którym pozytywny odbiór klasycznej okładki z roznegliżowaną dziewczyną przestał być gwarantowany. Guillaume Fédou, paryski szef „Playboya”, tłumaczył wybór redakcji niebywałą atrakcyjnością Joeya Starra, uchodzącego za współczesne ucieleśnienie „osobnika alfa” i symbol nowych czasów, w których systematycznie spadają akcje wymoczków wygenerowanych w centrach medycyny estetycznej, a następuje zwrot ku postaciom „z krwi i seksu”.
Didier Morville (tak brzmi prawdziwe nazwisko Starra), chociaż oficjalnie okrzyknięty najseksowniejszym raperem na świecie przez miesięcznik „Glamour”, nie jest typowym uśmiechniętym uwodzicielem. Od dzieciństwa walczył o przetrwanie: wychowywał się bez matki z niezrównoważonym ojcem. Aż dziwne, że zgodził się na pozowanie z uszami królika, bo często wspomina, jak strasznie przeżył, gdy ojciec zabił mu długouchego ulubieńca i zmu- sił do jego zjedzenia. W domu nie znalazł spokoju, a pobyt w wojsku wspomina jako 19 miesięcy piekła.
Zanim osiągnął sukces, żył na ulicy, w podziemiach metra i katakumbach. Dzisiaj ma 50 lat i rodzinę (dwaj synowie, trzecie dziecko urodzi mu się ponoć w tym roku), a jest na fali dzięki temu, że poczytuje mu się za urok fakt bycia narodowym birbantem, francuskim złym chłopcem. Naprawdę zbuntowanym – miał zatargi z policją, spoliczkował i kopnął stewardesę z Air France, zwyzywał ją od salcesonów.
Mimo kryminalnych wpadek dla młodego pokolenia jest idolem, bo – tak jak sobie postanowił – został Joeyem Starrem. Ten pseudonim to odbicie jego marzeń, „żeby z poniżanego czarnucha stać się gwiazdą”. W czasach niewolnictwa na Murzynów najczęściej wołano Joey. Pierwszy człon pseudonimu to stygmat niedającej się zapomnieć przeszłości, z kolei Starr, z dobitnym podwójnym „r”, miał doprowadzić go do sławy i gwiazdorstwa. Przejawem tego, że się udało, jest również okładka, która ma szansę zostać jedną z kultowych „Playboya”, na miarę tych z Marilyn Monroe, Naomi Campbell i Lindsay Lohan. (ANS)