Amazonka, Fitzcarraldo i tańczące delfiny
Iquitos (Peru). W barze „Fitzcarraldo” w pobliżu Plaza de Armas siedzimy: Francuz, mój przyjaciel i ja. Po nocnej wyprawie do portu, do dziwnych sklepów-knajp, jesteśmy zmęczeni, może jeszcze pijani. Sączymy piwo. Z portretu spogląda na nas Charlie Chaplin. Siedzimy pod czaszką zębatej piranii. Pijemy pisco sour (koktajl z białek jaj, brandy z białych winogron, sokiem z limonki, kilkoma kroplami gorzkiej wódki, a wszystko podlane słodkim trzcinowym syropem). Pyszne i dość mocne. Zajadamy paiche, czyli wielką amazońską rybę o delikatnym smaku. Z nadziewanego kajmana rezygnujemy.
– Dżungla wsysa i czasem nie wypluwa, a jak wypluwa, to jesteśmy już inni. Mnie wchłonęła dziesięć lat temu. Zostawiłem Paryż, żonę, cały świat – mówi Francuz. Jego twarz i ręce wyrażają te wszystkie przeżycia, które zrobiły z niego tego, kim teraz jest. – Nie wiem, kim jestem. Może nigdy tego nie wiedziałem. Ciało i mózg. Ale co was to obchodzi. Pamiętajcie – jak tylko wrócicie z dżungli, to szybko stąd uciekajcie. Statki odpływają na Isla Santa Rosa raz dziennie. Stamtąd dostaniecie się łódką do Tabatingi w Brazylii i w tydzień jesteście w Manaus. Jak oczywiście będzie statek, bo z tym bywa różnie.
Iquitos to dziwne miasto. Można tu dostać się na dwa sposoby: samolotem albo statkiem, płynąc Ukajali. Do miasta nie prowadzi żadna droga lądowa. Wokół dżungla. Gorąca, mokra, śmiertelna. Iquitos to prawie 400 tysięcy ludzi. Powstało w połowie XVIII wieku. Było jezuicką kolonią. Niewiele tu samochodów. Poruszamy się więc motorikszami. Na rynku, północno-wschodnim skrzyżowaniu Putumayo i Raymondi zaskakuje dziwna budowla – dom handlowy Casa de Fierro, który zaprojektował Gustaw Eiffel. Żelazny dom najpierw został pokazany na wystawie światowej w Paryżu, a następnie zakupił go kauczukowy baron Anselmo del Aguilara. Budynek rozłożony na części został przewieziony przez Atlantyk, a później spławiony Amazonką do Iquitos.
Miasto kontrastów. Ubogie Belem – Betlejem. Pływające slumsy, gdzie ludzie mimo wszystko są uśmiechnięci. To miejsce pełne magii, a Merkato del Brujo to już tajemnica tajemnic, gdzie można kupić lekarstwa na wszystko oraz truciznę dla każdego, specyfiki na miłość i na nienawiść, na pieniądze i na lenistwo – nasiona, zioła, sproszkowane gady i owady, małpie dłonie, ayahuascę – pnącze dusz, rozdrobnione dzioby ptaków. Aleja Szamanów to miejsce wściekłych psów, gnijących ryb, tar- gu z owocami, z sępami na dachach domów, z których wiele zbudowanych jest na palach, aby je chronić przed zalaniem, bo kiedy podnosi się poziom Amazonki, to także rzeki Itaya, i nagle woda płynie wyżej nawet o kilka metrów. Tak, Iquitos to naprawdę dziwne miasto.
Drżenie dżungli
Łódź powoli płynie rzeką Nanay, prawobrzeżnym dopływem Amazonki. Towarzyszy nam trzech Indian. Jest kilka minut po godzinie 17. Duszno. Wilgotne powietrze zatyka płuca. Pot spływa po ciele. Jesteśmy jakieś 40 – 50 km od Iquitos. Dobijamy do błotnistego brzegu. Drzewa i krzewy ociekają wodą zupełnie jakby płakały... Mgła i opary. Puszcza gnije. Wokół roznosi się niesamowity zapach. Na brzegu leży martwy ptak, a nad nim wirują, mieniąc się rozmaitymi kolorami, motyle. Drżą, jakby dobrze wiedziały, że to spotkanie życia ze śmiercią. Pięknego, delikatnego z tym, co już przeminęło, przepadło we mgle.
Przewodnik prowadzi nas do obozu najpierw Indian Bora, a później Yaguas. Żyją trochę po dawnemu, ale jednak cywilizacja powoli niszczy ich przyzwyczajenia. Nadal do polowań używają zatrutych kurarą strzałek, wydmuchiwanych z długich, specjalnych rurek. Broń celna i skuteczna. Nieco dochodów przynoszą im również turyści tacy jak my. Goszczą nas serdecznie, ale aby nawiązać z nimi głębszą nić porozumienia, trzeba by pobyć w dżungli co najmniej kilka miesięcy. Na to nie mamy czasu. Chociaż... Niewiele brakowało, a zostalibyśmy tam na dłużej. Dlaczego? To opowieść na zupełnie inną okazję.
Nadchodzi burza z solidnym, tropikalnym deszczem. Zapada zmrok, a nocą dżungla śpiewa. Orkiestra papug, małp. Ekscytujące, czasem dramatyczne odgłosy. Selva taka jest – pełna życia i pełna śmierci. Ale pełna też miłości.
Na Amazonce
Przed nami około 900 kilometrów. Pierwszy etap z Iquitos do pogranicza brazylijsko-peruwiańsko-kolumbijskiego decydujemy się pokonać barco rapido – szybką łodzią. To coś zbliżone do wodolotu. 450 km może pokonać w jakieś 12 godzin. Huk rozbijanych dziobem fal, duchota wewnątrz, hałas silnika i duszące spaliny. Nie ma mowy o marzeniach, nie ma mowy o romantycznej podróży. Przez małe bulaje niewiele widać poza wodą. Uzbrojeni ochroniarze nie pozwalają wyjść na pokład (płynęliśmy wzdłuż dość niebezpiecznego pogranicza peruwiańsko-kolumbijskiego, które od wielu lat jest ziemią bez prawa). Przede mną siedzi „kark”, pochodzący z Leticii, równie potężny jak ochroniarze. Sprawia wrażenie bandyty, ale później, w Tabatindze, okazał się przyjacielskim, wesołym kompanem, który sporo nam pomógł, choć to też opowieść na inną okazję.
W zachodzącym słońcu, przesiadamy się na peruwiańskiej Santa Rosie na niewielką, wiosłową łódeczkę. Za dwa dolary płyniemy do brazylijskiej Tabatingi położonej na przeciwległym brzegu Amazonki. Na środku rzeki plusk. Zwaliste, ale zwinne, różowe ciało przewala się przez nurt. Przewoźnik mówi, że to słodkowodna sotalia amazońska, czyli delfin, który osiąga nawet 200 kg wagi i prawie 2 – 3 metry długości. Ten piękny ssak, jak twierdzą Indianie, kiedyś był przystojnym wojownikiem, ale to bogowie zmienili go w zwierzę. Delfinowi nie jest w stanie oprzeć się żadna kobieta, szczególnie podczas tańca, a co się dzieje później, jest już tajemnicą delfino-ludzkiej pary. W każdym razie o dzieciach, których ojciec jest nieznany, mówi się, że zostały spłodzone przez różowego delfina. Tyle opowieści przewoźnika. A jeszcze jedno – Peruwiańczyk nadal nie może darować nam... przegranego 5:1 meczu podczas mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku.