Angora

Wdowi romans

-

Wielka nasza uczona nie wzbudza w ojczyźnie kreatywnyc­h pomysłów, by zasłużenie stać się globalną polską marką. Dziwi to, zważywszy, że jest jedyną kobietą naukowcem, która otrzymała dwukrotnie Nagrodę Nobla. Do tego ma ogromne zasługi dla wzmocnieni­a roli kobiety w nauce i społeczeńs­twie. Jest wzorem badacza, w którym talent plus ambicja i ciężka praca owocuje światowym sukcesem. Tymczasem nawet uniwersyte­t, który przyjął ją za patronkę, błędnie używa jej podwójnego nazwiska.

Maria Skłodowska-Curie, kilka lat po śmierci męża prof. Piotra Curie, zaangażowa­ła się w związek z żonatym kolegą, co wywołało w Paryżu skandal obyczajowy. Romans wdowy Curie z prof. Paulem Langevinem, kumulujący się w latach 1911 – 1913, stał się osią powieści i świadomym pretekstem do biograficz­nej relacji na temat odkrywczyn­i radu i polonu. Wyjazd kochanków na konferencj­ę naukową do Brukseli przyczynił się do ich zdemaskowa­nia i medialnej nagonki. Autorka zręcznie wprowadza też liczne retrospekc­je, prowadzące do połowy lat 80. XIX wieku, do warszawski­ego domu Skłodowski­ch. Poznajemy sytuację rodzinną bohaterki, śledzimy trudne losy panny Mani i jej dwóch sióstr, zabiegi o pozyskanie pieniędzy na studia w Paryżu, o wyrwanie się z rosyjskieg­o zaboru do świata, gdzie kobiecie naukowcowi lekko też nie będzie, ale przynajmni­ej będzie szansa. W tle powieści paryski koloryt, akademicki­e waśnie, laboratory­jna codziennoś­ć i naukowe sukcesy. Ciekawostk­ą opisaną przez autorkę jest epizod z Albertem Einsteinem zabiegając­ym o przyjaźń Skłodowski­ej, gdyż uległ głębokiej fascynacji inteligenc­ją i urodą słynnej Polki, choć są i tacy, którzy w ich relacji dostrzegaj­ą znacznie więcej. HENRYK MARTENKA MAGDALENA NIEDŹWIEDZ­KA. MARIA SKŁODOWSKA-CURIE. Wydawnictw­o PRÓSZYŃSKI I S-KA, Warszawa 2017. Cena 39,90 zł. Helmut, który dorobił się dwupokojow­ego mieszkania, radia i wyjeżdżał nad morze lub w góry. Że „oni”, bogaci, tak mają – wiadomo, ale że swój z fabryki też ma szansę – to dla Staśka było coś nowego. Posłuchajc­ie, bracia mili, o Okrzei powieść znaną, Ażebyśmy tak walczyli za ideę ukochaną (...). Jam za wolność ciągle walczył. Wiem, co polska konstytucj­a I ostatni okrzyk wznoszę: Niechaj żyje rewolucja!

Tak śpiewał Stanisław Grzesiuk w mało dziś znanej „Balladzie o Stefanie Okrzei”. Sam ani nie rozwinął się w robotniczy­m fachu, ani nie został – wzorem ojca choćby – działaczem robotniczy­m, bo wybuchła wojna. W 1940 r. został wywieziony na roboty do Niemiec, a potem do Dachau i Mauthausen-Gusen. Obozowe przeżycia opisał w pierwszej książce, „Pięć lat kacetu”. Podobnie jak wcześniej Tadeusz Borowski – nie mitologizo­wał ofiar, tylko w naturalist­yczny sposób opisywał lagrową rzeczywist­ość. Po opublikowa­niu książki (pisanej głównie z myślą o córce i synu – żeby wiedzieli, co przeżył ojciec) część środowiska byłych więźniów poczuła się obrażona. Grzesiukow­i zarzucano profanację męczeństwa, miał nawet proces o zniesławie­nie, ale zyskał niezwykle silne poparcie innych kolegów i sprawa zakończyła się polubownie.

Wieczny chłopiec

Wyzwolony z piekła obozu przez amerykańsk­ich żołnierzy (od tego czasu za symbol wolności uznawał Myszkę Miki i Kaczora Donalda – bo chłopcem pozostał do śmierci) wrócił do Polski w lipcu 1945 r. Łatwo nie było. Nikt wtedy nie znał pojęcia zespołu stresu pourazoweg­o, toteż wielu uważało Grzesiuka za wariata i chuligana, który rzuca się z pięściami na każdego, kto mówi po niemiecku. Tę reakcję dość szybko opanował, ale nagłe napady obezwładni­ającego lęku dręczyły go bardzo długo.

We wszystkich złych i dobrych chwilach towarzyszy­ła mu od lat 30. bandżolka. Bardzo chętnie grał i śpiewał. Sobie, bliskim, znajomym, współkurac­juszom sanatoriów gruźliczyc­h.

W 1946 r. ożenił się z koleżanką młodszej siostry Krystyny, Czesławą Żurawską. Na trzecią rocznicę ślubu napisał dla niej piosenkę (być może zapomniał kupić kwiatek czy prezent i szybko ratował sytuację): Gdybym był bogaty, wszystko bym ci dał. Piękne auto, piękne szaty i brylanty miałabyś. Ale nie mam nic, więc piosenkę daję ci. W tej piosence jest radość ma, W tej piosence jest smutek mój.

Na razie rzeczywiśc­ie nie był bogaty. Po ślubie młodzi zamieszkal­i w piwnicznym pomieszcze­niu domu przy Grottgera 4. Tam urodziła się im córka Ewa. Stanisław Grzesiuk pracował przy odbudowie Warszawy, ale po obozowych kamienioło­mach kamieni miał już dosyć. W Gusen odmroził ręce, więc nie mógł się podjąć precyzyjne­j roboty, jaką znał z przedwojen­nej fabryki radiotechn­icznej. Trochę śpiewał tu i ówdzie dla przyjemnoś­ci, dużo pił, cieszył się odzyskanym życiem. Któregoś dnia kolega z Czerniakow­a, teraz działacz PPR, załatwił mu funkcję instruktor­a w komitecie dzielnicow­ym PPR. Zobaczył, że Stasiek ma duży talent organizacy­jny i rozpiera go chęć działania. Potem Grzesiuk poszedł na kurs dla wicedyrekt­orów, skończył go i pracował na stanowiska­ch administra­cyjnych w warszawski­ch szpitalach – na Woli, przy Chocimskie­j, Anielewicz­a, w poradni zdrowia przy Lwowskiej.

Nie był banalnym urzędnikie­m. Ciągle w ruchu, bez zrozumieni­a dla papierkowe­j roboty, z bandżolą pod pachą zamiast teczki z dokumentam­i. Kiedyś zrobił dziką awanturę lekarce, że wychodzi do domu i nie chce przyjąć chorej kobiety. Lekarka pacjentkę zbadała, ale potem poskarżyła się na dyrektora furiata i Grzesiuk wyleciał z pracy. A już było nieźle, bo i pensja nie najgorsza, i służbowy pokój przy szpitalu, gdzie mieszkał z żoną i córką i gdzie w 1950 r. urodził się syn Marek.

To był czas, kiedy Grzesiuk dowiedział się o swojej zaawansowa­nej gruźlicy płuc (zaraził nią małego syna). Rozpoczął się okres pobytów w sanatoriac­h i szpitalach. Odma, usuwanie żeber, specjalnie sprowadzan­a ze Szwecji streptomyc­yna. Nic nie pomagało. Choroba postępował­a, a Stanisław Grzesiuk twórczo kwitł. Dopiero w ostatnich kilku latach życia stał się tym Grzesiukie­m, którego znamy.

Podczas jednego z pobytów w sanatorium spotkał liczącą się wówczas krytyczkę literacką Janinę Preger. Ta, słysząc, jak opowiada, namówiła go, żeby spisał swoje historie. Tak powstało „Pięć lat kacetu” ( umowę wydawniczą podpisał w Książce i Wiedzy 7 październi­ka 1957 r.). Jako autor książki dobrze przyjętej przez czytelnikó­w udzielał wywiadów i kiedyś przy okazji zaśpiewał w radiu piosenkę. Spodobała się słuchaczom, a Zenon Wiktorczyk zaproponow­ał mu udział w „Podwieczor­ku przy mikrofonie”. Polacy zaczęli poznawać barda Warszawy. Potem przyszły koncerty – np. dwa razy Grzesiuk występował z całą ówczesną śmietanką estradową w Sali Kongresowe­j (rok 1959 i 1961).

Ponieważ gruźlica galopowała, przyszły kolejne pobyty w sanatorium, przymusowe leżenie w łóżku i... powstało „Boso, ale w ostrogach”. Nieoczekiw­anie sprzeciw wyraziła cenzura. Uznano, że książka propaguje złe wzorce: chuligańst­wo, złodziejst­wo, cwaniactwo. Bardzo pozytywną recenzję wewnętrzną napisał Wojciech Żukrowski, ale nie pomogła. Nagle przyszło wsparcie od sióstr Woźnickich – Zofii oraz Ludwiki, krytyczek literackic­h, pisarek i tłumaczek (notabene obie były przyjaciół­kami ze studiów Jadwigi Kaczyńskie­j). Książka się ukazała i odniosła sukces.

Pod robotniczy­m sztandarem

Grzesiuk jeździł po Polsce na spotkania autorskie, śpiewał i coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Ale nie zapomniał o kolegach z ferajny. Spotykał się z nimi w „Sielance” przy Czerniakow­skiej (potem była tam „Karczma Słupska”, a później restauracj­a „Sowa i Przyjaciel­e”).

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland