Michał Szpak i Joanna Woś w łódzkiej Atlas Arenie
Przypomnę, że w 1988 roku Mercury wspólnie z operową diwą Montserrat Caballé, pochodzącą z tytułowego miasta, nagrali tak samo nazwany album. Piosenka wiodąca z tej płyty miała być hymnem letnich igrzysk olimpijskich w Hiszpanii. Śmierć wokalisty zburzyła te plany, jednak nagranie zabrzmiało podczas ceremonii otwarcia w Barcelonie. Ciekawostką jest, że tak uzdolniony i popularny wokalista miał na koncie tylko dwa albumy solowe – wspomniany oraz „Mr. Bad Guy” z 1985 roku. Ten drugi, a pierwszy chronologicznie, nie zdobył rozgłosu. Większe powodzenie miały pochodzące z niego utwory „I Was Born to Love You” i „Made in Heaven”, kiedy – po drobnych przeróbkach – znalazły się na wydanym w 1995 roku albumie zatytułowanym jak druga piosenka, firmowanym przez Queen. Czyli to jednak z zespołem Mercury tworzył najlepszy materiał.
Kolejny popisowy fragment wieczoru to legendarna kompozycja „Bohemian Rhapsody”. Fani Queen znają na pamięć ten utwór i wiedzą, że środkową część wypełnia operowa partia wykonywana przez członków zespołu na kilkanaście głosów, które zostały zgrabnie nałożone na siebie przez realizatora. Powstało rozbudowane, złożone z kilku części o różnym stylistycznym charakterze, wokalno-instrumentalne dzieło, nie do powtórzenia przez czwórkę muzyków na koncercie. Dlatego filharmoników. Po przerwie natomiast muzycy wrócili bez fraków i muszek, ubrani na sportowo, a instrumentalistki zamiast długich sukien miały na sobie zgrabne body lub bluzki i getry. Nawet dyrygent wdział skórzane spodnie, czarny T-shirt i białe trampki. Przyszła pora, żeby pobawić się muzyką legendarnych rockmanów. Zanim jednak rozbrzmiały kulminacyjne artystyczne fajerwerki, usłyszeliśmy po raz drugi Michała Szpaka, śpiewającego „Love Of My Life”. Interpretacja naszego wokalisty nie była tak udana jak ta, którą znamy z płyty Queen, ale przypomniała liryczną duszę niezapomnianego artysty.
Na koniec wspomniane fajerwerki, bo oto na scenę wkroczył sam... No nie był to Freddie Mercury, ale Sebastian Machalski z warszawskiego Teatru Rampa, tyle że ubrany i poruszający się zupełnie jak frontman Queen. Kiedy przebiegł parę razy scenę z mikrofonem, śpiewając „I Want To Break Free”, mało osób na widowni pozostało na miejscach. Kto mógł, ruszył pod estradę, aby zatańczyć do popularnego przeboju, zwłaszcza że „bliźniak” Mercury’ego doskonale współpracował na estradzie ze wspomnianym Piotrem Wieczorkiem. Czyli gitara jednak była, ale tylko na krótko. Bo tego wieczoru piosenki Queen brzmiały przede wszystkim symfonicznie.