Filmowe lato
Kiedy słupek rtęci skacze do trzydziestu i więcej kresek powyżej zera, w mieście trudno o ochłodę. Zawsze można oczywiście liczyć na chłodne, zawistne spojrzenia koleżanek na widok naszego nowego faceta i na chłodne powitanie szefa po naszym powrocie z urlopu – wszak szef zawsze był nadęty; wreszcie na chłód wiejący od Angeli Merkel, gdy mówi, że zależy jej na rozwiązaniu problemów Grecji, a wszyscy wiedzą, że kłamie. Na szczęście są jeszcze skuteczniejsze sposoby na to, żeby nie wyzionąć z gorąca ducha.
Najnowszy sondaż przeprowadzony pod błękitnym niebem Italii dowodzi, że Włosi źle znoszą upały. Są poirytowani, źli, nawet agresywni. Mogą mieć kłopoty z koncentracją, cierpieć na bezsenność i brak apetytu, co w kraju pizzy i makaronów musi być wyjątkowo bolesne. A skoro oni tak źle reagują na wysokie temperatury, do których przecież powinni być przyzwyczajeni, co mamy powiedzieć my – Słowianie z Północy? U nas przecież jeszcze w maju potrafi sypnąć śniegiem. Na szczęście w samym środku afrykańskiego lata na ratunek pospieszyli nam dystrybutorzy filmowi, którzy mają ten miły zwyczaj, że zapraszają dziennikarzy na tak zwane pokazy prasowe. Zanim jeszcze do kin pójdą na jakiś tytuł zwykli śmiertelnicy, krytycy filmowi mogą go obejrzeć zupełnie za darmo, bez kupowania biletu. Tak naprawdę na te pokazy załapuje się też całe mnóstwo innych żurnalistów, niekiedy nawet tych mocno już emerytowanych, albo takich, którzy nigdzie nigdy żadnej recenzji nie opublikowali, ale organizatorzy z zasady przymykają na to oko. Wszak sale kinowe są duże i zmieszczą się w nich wszyscy chętni, nawet ci, którzy – jak to mówią w branży dziennikarskiej – przyszli „na krzywy ryj”. Tym razem Monolith Films zaprosił do obejrzenia filmu „Klucz do wieczności”. Sala kinowa była przyjemnie chłodna, choć wypełniona do granic możliwości, a do tego dostaliśmy jeszcze dwie godziny godziwej rozrywki. Bena Kingsleya (71 l.), który pojawia się na ekranie tylko na chwilę, nikomu przedstawiać nie trzeba. Najstarsi górale pamiętają go jeszcze z czasów, gdy brawurowo zagrał Gandhiego. Odtwórca głównej roli Ryan Reynolds (38 l.) to naprawdę smakowity kąsek i za jego sprawą wybacza się reżyserowi i scenarzyście parę słabych punktów tej historii. Bez zdradzania fabuły (bo warto jednak dać się zaskoczyć) powiem tylko, że to opowieść o pragnieniu nieśmiertelności, która jednak staje się koszmarem. Film jest już w kinach i nie trzeba mieć żadnych znajomości u dystrybutora, żeby go obejrzeć. Wystarczy kupić bilet!
Według niektórych politologów Andrzej Duda (43 l.) wygrał wybory prezydenckie, bo polski internet zasiedliły setki wynajętych przez sztab wyborczy ludzi, którzy właśnie tam wirtualnie lobbowali na rzecz kandydata PiS-u. Nie wdając się w niuanse polskiej polityki, trzeba przyznać, że kogo nie ma w sieci, ten nie istnieje. Kto obraża się na Facebook, Instagram czy Snapchat, ten wkrótce zostanie w tyle, bo wyprzedzą go inni, zaprzyjaźnieni z internetowymi narzędziami. Dzięki internetowi, a nie za sprawą drukowanego zaproszenia czy też realnych znajomości, dowiedziałam się o imprezie w modnym butiku TFH Koncept przy warszawskiej ulicy Szpitalnej. Pognałam zaciekawiona, bo na spotkanie zapraszały dwie szalone dziewczyny z Local Heroes. To – mimo angielskiej nazwy – całkowicie polska marka, która wkradła się przebojem do szaf modnych małolatów na całym świecie. Wszystko dlatego, że Areta i Karolina (właścicielki) wybrały bardzo niekonwencjonalny, ale, jak się okazało, skuteczny sposób promocji. Swoje kolorowe, zwariowane ciuchy wysyłały największym światowym gwiazdom. Wielką reklamę zrobił im więc Justin Bieber (21 l.), gdy pokazał się w koszulce z charakterystycznym napisem, potem Rihanna (27 l.), dalej Rita Ora (24 l.) i Cara Delevingne (22 l.). Ubrania z Local Heroes są do kupienia oczywiście online albo właśnie w warszawskim TFH Koncept, wśród wielu innych modnych młodzieżowych marek. Warszawianki zbiegły się tam tłumnie, żeby przez chwilę poprzebywać w pobliżu zwariowanej Arety, która tym razem miała chyba włosy w kolorze blond, choć i to nie jest pewne. Areta farbuje je na wszystkie kolory tęczy chyba z pięć razy w tygodniu. Skąd to wiem? Oczywiście z internetu.
I jeszcze podróż w czasie – dokładnie siedemdziesiąt jeden lat wstecz. Wtedy też było gorące lato, ale mało kto myślał o wakacjach. 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie wybuchło powstanie, a piękne dziewczyny i dzielni chłopcy – zamiast chodzić na randki – walczyli na ulicach swojego miasta. Choć minęło tyle lat, ludzie wciąż tu pamiętają o tych sześćdziesięciu trzech krwawych dniach. W Muzeum Powstania Warszawskiego Wojciech Waglewski (62 l.) przedstawił swój najnowszy muzyczny projekt „Placówka 44”. To płyta, na której słowa wszystkich piosenek to powstańcze wiersze. Pochodzą z konkursu poetyckiego ogłoszonego w sierpniu w 1944 roku. Za pierwsze miejsce można było zdobyć pistolet, za drugie karabin, a za trzecie – pięć granatów. Doświadczonym muzykom z Voo Voo towarzyszą młodzi wykonawcy: między innymi Tomasz Makowiecki (32 l.) i Justyna Święs (18 l.). Premierowy koncert odbył się w muzealnym Parku Wolności.