W hołdzie Billie Holiday
O Billie Holiday warto pamiętać. Trudno, aby prezydent USA się mylił. Nawet poświęcił jej miejsce w swojej książce, o czym za moment. Również współczesne piosenkarki ją cenią. „W muzyce Billie Holiday odnajdujemy początki wokalistyki jazzowej – twierdzi Cassandra Wilson, która wydała właśnie płytę z utworami artystki. – Jej frazowanie jest jak rozmowa, a do tego ma w sobie swing”.
Świat muzyczny z pompą obchodzi setną rocznicę urodzin legendarnej artystki. Chyba każdy słyszał przynajmniej jedno jej nagranie. A jeśli nawet nie, to łatwo do takiego dotrzeć, bo nie brakuje wznowień na kompaktach. Amerykańska gwiazda zmarła w 1959 roku, pozostawiając po sobie mnóstwo popularnych utworów – autorskich i napisanych przez innych muzyków, ale przez nią na tyle rozsławionych, że się z nią nieodłącznie kojarzą. Stały się one standardami i wykonywane są przez wokalistów jazzowych na całym świecie, w tym przez największe gwiazdy tego stylu.
Historyczne utwory
Znana jako „Lady Day” – nazwał ją tak przyjaciel i muzyczny współpracownik, Lester Young – Billie Holiday występowała na scenie już jako nastolatka. Jej interpretacje są podziwiane od ośmiu dekad. Któż nie słyszał „Summertime” w jej wykonaniu! Arię z opery „Porgy and Bess” miała w swoim repertuarze nawet Janis Joplin. Kto nie pokochał hitu „God Bless the Child”, którego Holiday była współautorką? Kto nie poznał „Don’t Explain”? Wreszcie kogo nie poruszyła makabryczna treść „Strange Fruit” o ciemnoskórej ofierze linczu, wiszącej na drzewie niczym tytułowy „Dziwny owoc”?
To tylko niektóre utwory z długiej listy jazzowych przebojów rozsławionych przez wyjątkową artystkę. Billie Holiday nie miała tak profesjonalnie wyćwiczonego głosu jak obecne gwiazdy, ale jej oryginalny talent interpretatorski jest godny podziwu. Dlatego nie tylko miłośnicy wokalnego jazzu, ale także zawodowi wykonawcy chętnie sięgają po kompozycje przez nią spopularyzowane. Podziwiają ich muzyczny urok, ale także – a może nawet przede wszystkim – czerpią inspirację ze sposobu interpretacji, który artystka rozsławiła.
Prezydent fanem
Do zagorzałych fanów Billie Holiday należy Barack Obama. Prezydent USA umieścił nawet informację o „Lady Day” w swojej książce dla dzieci zatytułowanej „Of Thee I Sing: A Letter to My Daughters” („O tobie śpiewam: List do moich córek”). Wydawnictwo poświęcone jest 12 postaciom z amerykańskiej historii. Oprócz Holiday, znaleźli się tam m.in. George Washington, Albert Einstein (mi- mo że urodzony w Niemczech), Sitting Bull (Siedzący Byk – wódz Indian z plemienia Hunkpapa należącego do Siuksów) i Neil Armstrong – pierwszy człowiek na Księżycu. Fakt, że piosenkarka została umieszczona w tak doborowym towarzystwie, świadczy o dużym poważaniu, jakim cieszy się ona w opinii najważniejszej osoby w USA. Prezydent Obama twierdzi, że Holiday zauroczyła melomanów na całym świecie, śpiewając głosem „pełnym smutku i radości”.
Burzliwa kariera
Książka Baracka Obamy skierowana jest do najmłodszych czytelników, więc zabrakło w niej informacji o tym, że jako nastolatka Holiday – podobnie jak jej matka – trudniła się prostytucją. Był to przelotny epizod w jej wyjątkowo burzliwym życiu, zanim jeszcze związała się na dobre z estradą. Znacznie dłużej zmagała się z narkotykami i alkoholem. Kiedy była już gwiazdą, nałogi okazały się olbrzymim problemem. Na estradzie zadebiutowała, mając zaledwie 14 lat. Występowała w klubach nowojorskiego Harlemu i tam została dostrzeżona przez Johna Hammonda. W 1933 roku nagrała – wspólnie z orkiestrą Benny’ego Goodmana – dwie piosenki. Tak się zaczęła jej płytowa kariera. Czarne krążki kręciły się jeszcze wtedy z prędkością 78 obrotów na minutę. Słynny album studyjny „Billie Holiday Sings” (m.in. z hitem „Blue Moon”) na znanym obecnie, a wprowadzonym w 1948 roku formacie płyty, zwanym longplayem (choć w tym przypadku jeszcze 10-calowym) ukazał się dopiero 19 lat później.
Holiday współpracowała z największymi gwiazdami jazzu, takimi jak Count Basie, Oscar Peterson, Ray Brown czy Kenny Burrell. Śpiewała też z Louisem Armstrongiem.
O burzliwości kariery muzycznej Holiday oraz o licznych wzlotach i upadkach w zawodowym i prywatnym życiu może świadczyć jej zmieniająca się często sytuacja materialna. Do 1947 roku – głównie dzięki występom – artystka zarobiła blisko ćwierć miliona dolarów, co – jak na owe czasy – było kwotą zawrotną. Dobra passa Holiday trwała również w czasach, kiedy ukazywały się jej najpopularniejsze albumy. Ale pieniądze jej się nie trzymały. W dniu śmierci na koncie bankowym Holiday znajdowało się zaledwie 70 centów.
„Coming Forth by Day”
Twórczość Billie Holiday inspiruje wielu dzisiejszych wykonawców. Jest wśród nich wymieniona na wstępie Cassandra Wilson, która niejednokrotnie śpiewała utwory z repertuaru legendarnej artystki. Z okazji obchodów setnej rocznicy jej urodzin Wilson poświęciła piosenkom z repertuaru Holiday cały album. Dodała do nich, na zakończenie, jeden utwór własny, „Last Song (For Lester)”, choć o treści ściśle związanej z historią piosenkarki. Tytuł płyty to „Coming Forth by Day”. Kompozycje, które już wcześniej wykonywała – jak chociażby wspomniany „Strange Fruit” – Wilson zarejestrowała na nowo. Inne, które nie gościły dotąd w jej repertuarze, nagrała po raz pierwszy.
Nowatorskie interpretacje
Główną atrakcją płyty nie jest strona wokalna – choć trudno jej cokolwiek zarzucić – ale nietypowe, jak na repertuar jazzowy, aranże oraz oryginalne partie instrumentalne. Te ostatnie swoją wyjątkowość zawdzięczają głównie Nickowi Launayowi (na co dzień producent płyt Nicka Cave’a) oraz znakomitym instrumentalistom. Ci ostatni w większości nie są związani z jazzem. Na przykład T Bone Burnett (gitary) znany jest głównie z płyt rockowych. Inny biorący udział w sesji gitarzysta, Kevin Breit, wykorzystuje podczas gry elektroniczne „loopy” stosowane głównie przez DJ-ów. Są też wśród wykonawców członkowie rockowej kapeli The Bad Seeds – Thomas Wydler (perkusja) i Martyn P. Casey (bas). Wreszcie w niektórych nagraniach pojawia się orkiestra pod kierunkiem Van Dyke Parksa oraz sekcja smyczkowa.
Wilson postanowiła po swojemu podejść do rozsławionych przez Holiday kompozycji i nadać im nowego charakteru. „Celowo nie słuchałam innych hołdów – twierdzi piosenkarka – ponieważ moje podejście jest unikalne (…)”. I rzeczywiście. Jej charakterystyczny głos w połączeniu z niecodzienną oprawą instrumentalną nadał standardom z repertuaru Billie Holiday nowe, atrakcyjne oblicze.
Pamięć o legendarnej gwieździe jazzowej wokalistyki została należycie uhonorowana.
Wyznaję zasadę, która w tym przypadku sprawdziła się w 100 procentach, że płyt należy słuchać do końca! Jednak nie przypuszczałem, że po pierwszym smętnym i nijakich dwóch kolejnych utworach znajdę jeszcze coś ciekawego. Tymczasem... miłe rozczarowanie. Natchnione, czyli takie, które mają świadczyć o bogatym życiu wewnętrznym artystki, przebojowe kawałki z gatunku elektronicznego popu (nawiązującego do disco), wpadają w ucho. Mogą też porządzić na listach. Szczególnie mam na myśli taneczne Blue, Forget i Savages. Nie słyszałem dwóch poprzednich albumów Walijki, więc nie mam odniesienia ani porównania, ale może i lepiej. Ma u mnie czystą kartę, którą zapisuje pozytywnie. Jako wiosenna przebudzanka – w sam raz.
Warner. Cena ok. 40 zł.
W klimatach indie-pop utrzymana jest także trzecia płyta amerykańskiej formacji Passion Pit. Jest ona jeszcze bardziej melodyjna i przebojowa niż Froot Mariny. Każdy utwór ma soczyste, wyraziste brzmienie, które aż ściska w dołku od pomysłowości. Od chłopaków bije spontaniczna radość z tworzenia i grania, charakterystyczna dla kapel z lat 80. W ich piosenkach brakuje mi jedynie przewodniego słowa. Takiego szlagwortu typu Take On Me, Let It Be, I Want It All czy nawet Cheri, Cheri Lady. Mimo to słychać fantazyjne koncepcje na muzykę. Można lekko i przyjemnie, a jednocześnie profesjonalnie? Można!
Sony. Cena. ok. 40 zł.
Nie przypadły mi do gustu ostatnie nagrania Soyki. Wiersze Miłosza wypadły blado, a W hołdzie Mistrzowi (chodziło o Niemena), cóż… Sen o Warszawie czy Dziwny jest ten świat wolę zachować w pamięci w oryginale. Jednak chapeau bas przy nowych, zachowujących klimat epoki swingu interpretacjach klasyków – Duke’a Ellingtona, Raya Charlesa czy Billy’ego Strayhorna. Soyka wykonał je wraz ze szwedzko-duńską orkiestrą Roger Berg Big Band. – Śpiewałem i grałem już te standardy, ale teraz zrobiłem je tak jak należy – mówi jazzman. Ktoś podważy tę opinię?
Universal. Cena ok. 40 zł.