Angora

I uderzyli w ścianę… Francja

- Fot. PAP

Walił w drzwi. Pięściami. Potem łomem. Krzyczał. Wzywał na pomoc niebiosa. Do opętanego, szybująceg­o w korkociągu depresji drugiego pilota, Andreasa Lubitza, nic nie dochodziło. Zmierzał ku zagładzie, bo jego świat runął. Świat marzeń o lataniu.

Co tam się działo? Francuski tygodnik „Paris Match” twierdził, że miał dostęp do filmu nagranego na telefonie komórkowym, który znaleziono w alpejskiej dolinie, gdzie rozbił się airbus A320.

10.10 Kapitan do drugiego pilota: „Przed startem nawet nie miałem czasu, żeby się wysiusiać”. Lubitz odpowiada: „Idź, kiedy chcesz”.

10.27 Samolot wchodzi na pułap 11 tysięcy metrów. Kapitan prosi drugiego pilota, by ten sprawdził, czy maszyna może zacząć schodzić do lądowania. Standardow­a procedura. Lubitz robi to i powtarza: „Możesz iść do toalety. Możesz iść”.

10.28 Hałas. Kapitan odsuwa fotel. Szczęk odpinanych pasów. Otwierają się drzwi do kokpitu. Kapitan mówi do Lubitza: „Teraz to ty nad wszystkim sprawujesz kontrolę”. Lubitz odpowiada: „Mam nadzieję”.

10.30 Lubitz jest sam w kokpicie. Przesuwa dźwignię na „Lock”. Blokuje pancerne drzwi. Teraz nie można ich otworzyć z zewnątrz. Programuje podchodzen­ie do lądowania. Z jedenastu tysięcy metrów na tysiąc.

10.33 Samolot zniża lot. Traci 900 metrów na minutę. Na ziemi kontrola lotnicza widzi, co się dzieje. Próbują nawiązać kontakt radiowy z samolotem. Bezskutecz­nie. Lubitz nie odpowiada. Kapitan wraca z toalety. Wystukuje kod otwarcia drzwi. Bez powodzenia. Wali w pancerne drzwi montowane od zamachów 11 września. „To ja!” – krzyczy. –„Otwórz!!!”. Przez kamerę może widzieć, co się dzieje w kokpicie. Lubitz jest za sterami. Nie reaguje. Kapitan łapie butlę z tlenem. Potem gaśnicę. Wali nimi w drzwi. Żadnej odpowiedzi. „Na miłość boską, otwórz te drzwi!” – krzyczy.

10.34 Rozlega się dźwięk alarmu „Sink rate. Pull up” – „Opadacie. Wznieście się”. Żadnej reakcji ze strony Lubitza. Pasażerowi­e czują, że dzieje się coś dziwnego.

10.35 Kapitan biegnie w ogon samolotu. Szuka łomu. Znajduje. Wali nim w drzwi. Próbuje je wyważyć.

10.37 i kilka sekund Drugi alarm. „Earth!! Pull up!!”. „Uwaga!! Ziemia!! Wznieś się!!”. Żadnej reakcji Lubitza. Kapitan krzyczy wniebogłos­y: „Otwórz te przeklęte drzwi!!! Andreas! Otwórz!!”.

10.38 Słychać oddech Lubitza. Tym lepiej i wyraźniej, że włożył maskę tlenową. Chciał do końca zachować świadomość tego, co się dzieje.

10.40 Potworny łoskot. I przeraźliw­y grzmot we wnętrzu maszyny. Airbus zahaczył skrzydłem o skalistą ścianę. Wszystko cichnie. Nie ma żadnego sygnału alarmowego. Żadnego okrzyku pasażerów. Żadnego oddechu.

10.41 Samolot lecący z szybkością 800 kilometrów na godzinę uderzył w strome zbocze w Alpach Prowansals­kich na wysokości 1500 metrów.

„Paris Match” twierdził, że ma taśmę z nagranym w ostatniej chwili przed katastrofą filmem. Potem zmienia zdanie. Oświadczył, że „tylko umożliwion­o dziennikar­zom dokładne obejrzenie materiału”. Według ostatniej wersji nie było żadnego nagrania na komórce. Zapewne „Paris Match”, jak wcześniej „New York Times”, uzyskał dostęp do zawartości pierwszej skrzynki „audio”, ale bał się śledztwa. Jedno jest pewne – rzekomy zapis z telefonu komórkoweg­o idealnie pokrywa się z nagraniem odczytanym na czarnej skrzynce. Druga, którą po wielu dniach poszukiwań też znaleziono, zawierała dane techniczne lotu. Prokuratur­a w Düsseldorf­ie stwierdza po analizie tabletu Lubitza, że ostatnio szukał on w internecie informacji o tym, jak można popełnić samobójstw­o. I jak się blokuje drzwi do kokpitu. W jego mieszkaniu znaleziono aptekę leków anty- depresyjny­ch, które powinien zażywać regularnie.

I co teraz?

„To, co miało nas bronić, obróciło się przeciwko nam” – mówi Jan Cocheret, kapitan latający na lotach długodysta­nsowych. „Te drzwi pancerne miały chronić przed intruzami. Tymczasem stały się pułapką”. Stały się wrotami do piekła. Unia Europejska zareagował­a natychmias­t. W kabinie mają być dwie osoby. Pilot wychodzi, a na jego miejscu siada stewardesa. Ktoś musi patrzeć na ręce temu, kto zostaje przy sterach. Po katastrofi­e francuski ekspert stwierdza: „Jak każdy tego typu dramat, to i ten posunął o krok do przodu kwestię bezpieczeń­stwa lotniczego. To taki paradoks tragedii”. Kapitan François Suchel uważa, że to jest kwadratura koła. „Nawet jak w środku będą dwie osoby, to nie ma gwarancji, że nic się nie stanie. Dusza człowieka jest nie do przeniknię­cia” – mówi kapitan.

Walka z czasem

W żlebach resztki śniegu. Prowansja. Wiosenne słońce praży. U stóp przełęczy, za którą rozbił się samolot, staje pomnik upamiętnia­jący ofiary. Wiele rodzin nie chciało wziąć udziału w oficjalnyc­h uroczystoś­ciach. Przybywają w to odcięte od świata, niemal bezludne miejsce dopiero po kilku dniach. Mieszkańcy zapraszają ich, by zostali na noc pod ich dachem. Za darmo. „Trzeba w obliczu nieszczęśc­ia wyciągnąć rękę do drugiego człowieka” – mówi jeden z żyjących na tym bezludziu.

Ratownicy alpejscy spuszczają ładunkami wybuchowym­i groźne nawisy śniegu. Na górskiej perci harują spychacze. Budują drogę do doliny, dokąd docierali tylko pasterze i kozice. A tam pracują specjaliśc­i lotniczy i żandarmi. Nie ma ani jednego ciała, które przetrwało­by katastrofę w większym kawałku. Ze skał i jej załomów zbierają ludzkie szczątki. Zwożą je na łąkę do wsi po drugiej stronie przełęczy. Kilka godzin drogi na pieszo. Tam poddaje się je analizie genetyczne­j. Prokurator z Marsylii informuje, że zebrano ponad dwa tysiące dwieście próbek DNA. Wyodrębnio­no z nich 150 kodów genetyczny­ch. Po ich zidentyfik­owaniu zostaną o tym natychmias­t poinformow­ane rodziny, ale oddanie ciał będzie możliwe znacznie później, po zakończeni­u całego procesu, o czym ma zadecydowa­ć specjalna komisja złożona z lekarzy sądowych, biologów, żandarmów, a także przedstawi­cieli Interpolu. Buldożerom udaje się przebić drogę dla samochodów terenowych. Same „czwórki!” – Cztery kilometry długości, cztery metry szerokości. Napęd cztery na cztery koła. Tylko liczba pracownikó­w nie „czwórkowa” – zrobili to w sześciu. I transport ludzkich szczątków idzie znacznie sprawniej. Dzień i noc miejsca katastrofy strzeże patrol żandarmeri­i. Nie wolno dopuścić tam drapieżnik­ów. Przybywają strzelcy alpejscy. Mają przeczesać strome żleby i stoki – „tylko dla kozic”, w poszukiwan­iu najdrobnie­jszych śladów – pierścionk­a, kolczyka, kawałka buta, strzępka swetra. To wszystko może pomóc w identyfika­cji ofiar.

Cios zadany niemieckie­j solidności

Mercedes, Lufthansa czy Bosch – to są symbole rzetelnej roboty. Na nich można polegać – nie zostawią niedokręco­nej śrubki. Zostawiły. Lubitz już w czasie stażu w Phoenix w stanie Arizona miał niepochleb­ne opinie o jego przydatnoś­ci zawodowej. Dla niego istotą życia było latanie. Chciał być kapitanem w Lufthansie. Opinia z Arizony była wyrokiem. Karą śmierci – dla niego i dla 149 ludzi. To podały francuskie źródła. Te w innych krajach o tym milczały. Pisano także – chłopak miał wypadek drogowy i to potężny. Tak poważny, że uszkodził wzrok. A to jest dla pilotów gilotyna. Przykucie łańcuchem do ziemi. Dlaczego Lufthansa przymknęła oko na depresję Lubitza, mimo że wiadomo, iż pilot musi być zdrowszy psychiczni­e od… psychiatry? Jego dziewczyna, która z apartament­u w Unterbach w Düsseldorf­ie wyprowadzi­ła się po kilku latach wspólnego mieszkania pod jednym dachem, mówi, że Andreas był trudnym człowiekie­m, ale „nie było w jego zachowaniu niczego niepokojąc­ego”. (MB)

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland