Pielęgnacja cebul
Żonkile i hiacynty w doniczkach podlewamy wodą z odżywką do roślin kwitnących. Po przekwitnięciu obcinamy kwiaty, a pędy i liście zostawiamy, aby nadal odżywiały cebulki. Ustawiamy je w jasnym i chłodnym miejscu i umiarkowanie podlewamy. Po zżółknięciu liści wyjmujemy cebule z doniczek, czyścimy i suszymy. Po wysuszeniu (ok. tygodnia) przechowujemy w torebkach papierowych w chłodnym miejscu do jesieni. Jesienią wysadzamy cebule do gruntu. Roślinki wyhodowane w doniczkach nie nadają się do ponownego pędzenia w pojemnikach.
Nawozimy rośliny cebulowe rosnące w gruncie. Nawóz sypiemy dookoła kwiatów i lekko mieszamy z ziemią. Podlewamy.
Gdy kupujemy drzewka lub krzewy z gołym korzeniem, musimy zadbać o to, aby podczas transportu ich korzenie nie wyschły. Zabezpieczamy je zatem folią. Przed posadzeniem moczymy korzenie kilka godzin w wodzie. Drzewka w tzw. balotach przed utratą wilgoci mają zabezpieczone korzenie torfem i jutą, której nie zdejmujemy podczas sadzenia. Je też trzeba przed posadzeniem namoczyć w wodzie. Drzewka sadzimy, tak aby miejsce szczepienia (zgrubienie nad korzeniami) znalazło się tuż nad powierzchnią gruntu.
JOLANTA PIEKART-BARCZ
jola.b@angora.com.pl
– „Rejs” był nakręcony bez żadnego kontaktu z lądem?
– Jeden kontakt dziennie był konieczny. Musieliśmy wysyłać łódką na ląd nakręcony materiał filmowy do wywołania, żeby sprawdzić jakość techniczną zdjęć. Gdyby coś było nie tak, trzeba by powtarzać ujęcia. Asystent operatora dobijał do brzegu, gdzie czekała służbowa nyska z wytwórni, oddawał taśmę, a potem zaglądał do geesu i coś tam zawsze przywoził na statek. Powiedzmy sobie uczciwie – przeważnie był to „likier orzechowy”.
– Niech pan rozwinie nazwę, bo pewnie niewielu dziś pamięta, co to było.
– Napój alkoholowy o smaku politury do mebli. Dla wątroby był to silny egzamin.
– Do dziś krążą legendy na temat alkoholu na statku podczas kręcenia „Rejsu”. Jedni mówią, że go brakowało, a inni są przeciwnego zdania.
– Dla jednych alkoholu było za dużo, dla innych za mało. To są bardzo indywidualne rozstrzygnięcia.
– Słowa Jana Himilsbacha o „Rejsie”: „Kupa wariatów zrobiła wspaniałe dzieło”, były w 1970 r. prorocze?
– Może Janek mówił na dopingu, trudno to dziś sprawdzić. Jak na tamte czasy – a pewnie i nie tylko tamte – był to film wyjątkowy. „Rejs” powstawał dość spontanicznie. Był scena- riusz Janusza Głowackiego, choć jak przyznaje sam autor, dość oszczędnie z niego korzystano. Zwłaszcza dialogi były improwizowane. Ekipa startowała w tragicznym momencie, dwa tygodnie przed zdjęciami zginął Bobek Kobiela, który miał grać rolę kaowca.
Reżyser Marek Piwowski był w trudnej sytuacji, bo Głowacki napisał rolę pod Kobielę – genialnego aktora. Bobek miał w sobie ciepło, niesamowite poczucie humoru, imponował techniką aktorską. Po prostu człowiek nie do zastąpienia. Gdy zabrakło Kobieli, a w roli kaowca obsadzono filmowego debiutanta, czyli mnie, to „Rejs” dostał nagle innej geometrii. Wyjątkowość Piwowskiego polegała m.in. na tym, że wybierając wykonawców w war- szawskiej hali Gwardii („Chcesz zagrać w polskiej komedii – przyjdź do hali Gwardii” – zachęcał wtedy „Express Wieczorny”), postawił na tych, którzy nic nie umieli. Jeśli ktoś zademonstrował, że naprawdę umie coś zaśpiewać, zagrać na harmonii lub zatańczyć, nie miał szans. Odpadał. Piwowski wybrał samych nieudaczników i w ten sposób sportretował PRL. Powstał nadzwyczajny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa pękała od partyjnych uroczystości, rocznicowych obchodów i akademii „ku czci”. Przecież w „Rejsie” pasażerowie cały czas szykują w tajemnicy imprezę na cześć kapitana.
– Godziliście w socjalizm i w sojusze, tak pisali recenzenci.
– We wszystko godziliśmy. „Rejs” poszedł do rozpowszechniania w dwóch kopiach i to tylko w tzw. dyskusyjnych klubach filmowych, czyli praktycznie nie był wyświetlany.
– Dziś po kraju śmigają dudabusy i bronkobusy, a i pana wieczory autorskie można – o wybaczenie proszę – potraktować jako wizyty w terenie. Jak pan nas postrzega po 25 latach?
– Udał się Polakom ten czas. Porównajmy tragiczny los Ukrainy z naszą sytuacją, a przypomnę, że startowaliśmy z tego samego punktu! Wykorzystaliśmy ogromną szansę.
– A jednak: „co tydzień aż się prosi, żeby komuś przywalić”. Cytuję pana – klasyka.
– Przywalać zawsze jest komu, na tym polega urok tego świata. Po Polsce wciąż snują się resztki układów z dawnych lat, a poza tym ciągle powstają nowe. Niektórzy psioczą, że tylu ludzi wyjeżdża dziś z Polski, a ja uważam, że to bardzo dobrze. Są wolni i mogą sami decydować o swoim życiu. Gdy patrzę na naszych niektórych polityków, sam mam ochotę stąd wiać, tylko już za stary jestem.
– Zirytowali pana protestujący na drogach rolnicy.
– Jak można blokować szosy traktorami za trzysta tysięcy złotych – choćby i na kredyt – i żądać od państwa zapłaty za to, że dziki weszły w szkodę? Od tego są ubezpieczenia, a nie premier. Od 40 lat mieszkam na wsi, więc wiem, jak jest. Jeśli ktoś nie umie być rolnikiem, niech zmieni branżę, zajmie się czymś innym i nie blokuje dróg. Wystarczy, że pan, pańska rodzina, ja i miliony Polaków pracujemy, by zapłacić 21 miliardów rocznie na KRUS.
– Kościół też podnosi panu ciśnienie. „Kiedyś Polacy mieli Ko-