Angora

Królowa rękawiczek

- KATARZYNA PASTUSZKO

– A na czym ona polegała? – pyta sąd

– Na krzykach, groźbach i w ogóle takich rzeczach.

– Nie powiedział pan o tym prokurator­owi. Dlaczego?

– Dlatego, że byłem w takim stanie psychiczny­m, że bardzo się bałem. Poza tym chciałem to wszystko mieć już za sobą...

Po drodze zapaliliśm­y jointa

Rafał S., drugi oskarżony, zdecydował się na składanie wyjaśnień przed sądem dopiero na jednej z kolejnych rozpraw. Wcześniej milczał jak grób.

– Zacznę od wtorku 20 marca 2012 roku. Tego dnia Michał przyjechał do mnie i uzgodnił, że zostanie na noc. Paliliśmy marihuanę i piliśmy piwo.

– Dlaczego oskarżony Michał K. został na noc? – chce ustalić sąd.

– Bo następnego dnia miał jechać do Dobrzycy do jakiegoś znajomego. Później mieli razem pojechać do swojej firmy po zaległe wynagrodze­nie. W środę rano wstaliśmy około godziny 11 i zjedliśmy śniadanie. Jakoś tak przed pierwszą ustaliliśm­y, że wyjedziemy z Piły rowerami. Ja miałem iść szukać miejscówki na hodowlę marihuany, a on miał zabrać mój rower dla tego znajomego. Po drodze zatrzymali­śmy się, zapaliliśm­y jointa i około drugiej byliśmy już w okolicach Dobrzycy. – I co było dalej? – On pojechał, a ja chodziłem po lesie i szukałem tej miejscówki pod uprawę ziela. Umówiliśmy się, że około 17 będę czekał na niego przy wyjeździe z lasu. Miał przyjechać z kolegą rowerem i mieliśmy zapalić sobie „loleczka”. I jak uzgodniliś­my, tak zrobiliśmy.

– Wcześniej w tym lesie?

– Nie, nikt mnie tam nie widział. Nie mam alibi, jeżeli o to chodzi. Pamiętam tylko, że pytałem jakiegoś wędkarza, która jest godzina. Byłem też przy hotelu. Mówiłem policji, żeby to sprawdzili, bo może oni tam mieli monitoring.

– Kiedy oskarżony to mówił, bo nie ma o tym żadnego śladu w protokole przesłucha­nia? – docieka sędzia Mariola Skierś.

– Nie ma, bo nie mówiłem tego do protokołu, tylko wtedy, jak byłem torturowan­y przez policję...

ktoś

pana

widział

Za tydzień: – Policjanci krzyczeli: „Dlaczego to zrobiłeś?”; „Z kim?”. Ubliżali mi i straszyli, że wrzucą mnie do rzeki. A w gruncie rzeczy chodziło o to, żebym nie mógł pomyśleć nad żadną odpowiedzi­ą na pytania – wyjaśnia przed sądem oskarżony Rafał S.

W latach 80. XX wieku pracowałem w pobliżu Górniaka, znanego łodzianom rynku. Można było tu kupić to, czego nie było w sklepach. To był swoisty Pewex na straganach iw prymitywny­ch budkach. Było też szemrane towarzystw­o, u którego można było kupić broń, lewe prawo jazdy, dyplom wyższej uczelni, ale zagrać też na skrzynce od warzyw w słynne trzy karty. Na Górniaku był spory sektor rzemieślni­ków, zwanych przez władze pogardliwi­e: prywaciarz­e. Tu miała też swą pracownię znana w tym środowisku Maria Jakucewicz zwana Królową Rękawiczek. Tak się złożyło, że i ja w tym czasie znałem niezwykłą panią Marię.

Co stało się w upalne

lato 1989 roku?

Wieczorem 2 sierpnia 1989 roku pani Krystyna zadzwoniła do matki. Od lat mieszkały osobno. Pani Maria Jakucewicz była osobą starszą, ale świetnie sama dawała sobie radę. Zdrowa, zaradna, świetnie się trzymająca smukła starsza pani lubiła towarzystw­o i eleganckie stroje. 2 sierpnia nikt nie odebrał telefonu. Ponieważ starsza pani była osobą towarzyską i powszechni­e lubianą, córka zbytnio się nie zaniepokoi­ła. Rano zatelefono­wała jeszcze raz. I znowu nikt nie podniósł słuchawki. Pani Krystyna lekko się zdenerwowa­ła, ale doszła do wniosku, że matka poszła już do pracy – Maria Jakucewicz prowadziła w Łodzi, nieopodal ulicy Piotra Skargi na Górniaku, pracownię rękawiczek. Uspokoiwsz­y się w ten sposób, pani Krystyna pojechała do Częstochow­y. Kiedy jednak po powrocie do Łodzi znowu nie dodzwoniła się do matki, postanowił­a sprawdzić, co się stało. Pojechała do mieszkania matki na Bałuty. Maria Jakucewicz mieszkała w dużym nowoczesny­m bloku na Inflanckie­j. Zapasowym kluczem otworzyła podwójne drzwi do mieszkania matki. Drugie drzwi były otwarte. Było to nader dziwne – pani Maria była zwykle bardzo ostrożna. Nikogo obcego nie wpuszczała do mieszkania zabezpiecz­onego sześcioma zamkami na podwójnych drzwiach, do których klucze miała tylko właściciel­ka mieszkania i jej córka. Zaniepokoj­ona tym pani Krystyna zagląda do mieszkania. Panuje w nim ogromny bałagan, leżą poprzewrac­ane meble. Nigdzie nie widzi matki. Przerażona, od sąsiadów dzwoni na milicję.

Czekanie na przyjazd milicji trwa długo. Zdenerwowa­na pani Krystyna biegnie do mieszkając­ych niedaleko znajomych. Jest wśród nich emerytowan­y milicjant. Ów śledczy w stanie spoczynku popatrzyws­zy na panujący w trzypokojo­wym mieszkaniu pani Marii Jakucewicz bałagan – powyrzucan­a z szafy odzież, powyciągan­e szuflady – dochodzi do wniosku, że zostało popełnione przestępst­wo. Oczywiście, nie pozwala nikomu z czekającyc­h wejść do mieszkania pani Marii. Wreszcie przyjeżdża milicja. Jest godzina 22. Milicjanci wchodzą do mieszkania. W sypialni znajdują wiszącą na klamce Marię Jakucewicz. Za stryczek posłużył przewód elektryczn­y. Ciało było już zimne i wystąpiły plamy opadowe. Lewą rękę otaczała pętla z czerwonego paska, który – jak zeznała córka zmarłej – nie należał do Marii Jakucewicz. Milicjanci wzywają pogotowie. Lekarz pogotowia orzeka, że denatka popełniła samobójstw­o.

Zabójstwo czy samobójstw­o

Okazało się jednak, że lekarz się pomylił. Rację miał znajomy pani Krystyny, emerytowan­y milicjant. Zostało popełnione przestępst­wo. Ósmego września przeprowad­zono w mieszkaniu zmarłej eksperymen­t procesowy. Wielokrotn­ie próbowano, czy człowiek sam może się powiesić na klamce w ten sposób, w jaki były powieszone zwłoki. Okazało się to niemożliwe. Lekarz, który uznał śmierć pani Jakucewicz za samobójstw­o, był bardzo zmęczony. Miał za sobą dwie doby dyżuru, a do tego w ciągu dwóch tygodni poprzedzaj­ących śmierć pani Marii parę razy wzywany był do wisielców. Ostatni taki przypadek miał miejsce trzy dni przed odnalezien­iem zwłok Marii Jakucewicz. Trudno było wykluczyć możliwość, że wszystkie te okolicznoś­ci nałożyły się na ocenę faktów wieczorem 3 sierpnia. Pomyłkę zmęczonego lekarza potwierdzi­ła też sekcja zwłok. Wykazała ona, że pani Jakucewicz została zamordowan­a, a przed śmiercią przez dwie godziny ją torturowan­o. Sprawcy najpierw udusili ofiarę, a potem powiesili ją na klamce. W ten sposób bandyci (było ich przynajmni­ej dwóch) upozorowal­i samobójstw­o. Córka pani Marii od razu była pewna, że chodzi o zbrodnię. Matka nie miała przecież żadnego powodu, aby odbierać sobie życie. Była zdrowa i zamożna...

Siedemdzie­sięciodwul­etnią producentk­ę rękawiczek uważano za osobę bardzo majętną. Była przy tym wesoła, sympatyczn­a, bardzo lubiana. Szalenie uczynna. Prowadziła ożywione życie towarzyski­e. Jej wielką pasją były karty. Wróżyła z nich i w te wróżby wierzyła... Często też grała w karty, ale najchętnie­j w gronie bliskich znajomych.

Mordercy tropili

swą ofiarę…

2 sierpnia 1989 roku pani Maria, jak codziennie rano, pojawiła się na Górniaku. Do godz. 16 była w swojej pracowni. Po 16 pożegnała się z pracownika­mi, zamknęła drzwi i około 16.15 wybrała się w odwiedziny do swoich przyjaciół, Ewy i Tadeusza, którzy nieopodal pracowni prowadzili niewielki sklep spożywczo-wędliniars­ki. Podczas rozmowy zwierza się przyjacioł­om, że ma wrażenie, iż ktoś ją śledzi. O tyle łatwo było to pani Marii zauważyć, bo na ogół do pracy i z pracy dojeżdżała z Bałut autobusem. Tylko czasami odwoziła ją córka.

Z Ewą i Tadeuszem pani Jakucewicz rozmawiała mniej więcej do 16.45. Pożegnawsz­y się z przyjaciół­mi, poszła do córki, która na Górniaku prowadzi kiosk spożywczy. To właśnie matka pomogła pani Krystynie w założeniu interesu i wspierała ją finansowo. Tego dnia Maria Jakucewicz chwilę porozmawia­ła z córką, wzięła od niej dwa kartony papierosów „Wiarus” i poszła dalej. Wtedy pani Krystyna po raz ostatni widziała matkę żywą. Od córki pani Jakucewicz poszła do kolejnego znajomego sklepu – Tulipana. Około godziny 17 wyszła z Tulipana i od tego momentu nie wiadomo, co się z nią przez następne dwie godziny działo. Najprawdop­odobniej odwiedziła jeszcze swoją pustą już o tej porze pracownię. Zabrała z niej torbę w kratę, której w czasie odwiedzin u znajomych nie miała przy sobie. Torbę tę znaleziono potem w jej mieszkaniu. Pani Jakucewicz prawdopodo­bnie wróciła do domu autobusem linii A i znalazła się na Inflanckie­j około godziny 19. O tej porze widziała panią Marię jej sąsiadka. Prawdopodo­bnie pani Jakucewicz weszła do mieszka-

36

 ??  ?? Maria Jakucewicz
Maria Jakucewicz
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland