Królowa rękawiczek
– A na czym ona polegała? – pyta sąd
– Na krzykach, groźbach i w ogóle takich rzeczach.
– Nie powiedział pan o tym prokuratorowi. Dlaczego?
– Dlatego, że byłem w takim stanie psychicznym, że bardzo się bałem. Poza tym chciałem to wszystko mieć już za sobą...
Po drodze zapaliliśmy jointa
Rafał S., drugi oskarżony, zdecydował się na składanie wyjaśnień przed sądem dopiero na jednej z kolejnych rozpraw. Wcześniej milczał jak grób.
– Zacznę od wtorku 20 marca 2012 roku. Tego dnia Michał przyjechał do mnie i uzgodnił, że zostanie na noc. Paliliśmy marihuanę i piliśmy piwo.
– Dlaczego oskarżony Michał K. został na noc? – chce ustalić sąd.
– Bo następnego dnia miał jechać do Dobrzycy do jakiegoś znajomego. Później mieli razem pojechać do swojej firmy po zaległe wynagrodzenie. W środę rano wstaliśmy około godziny 11 i zjedliśmy śniadanie. Jakoś tak przed pierwszą ustaliliśmy, że wyjedziemy z Piły rowerami. Ja miałem iść szukać miejscówki na hodowlę marihuany, a on miał zabrać mój rower dla tego znajomego. Po drodze zatrzymaliśmy się, zapaliliśmy jointa i około drugiej byliśmy już w okolicach Dobrzycy. – I co było dalej? – On pojechał, a ja chodziłem po lesie i szukałem tej miejscówki pod uprawę ziela. Umówiliśmy się, że około 17 będę czekał na niego przy wyjeździe z lasu. Miał przyjechać z kolegą rowerem i mieliśmy zapalić sobie „loleczka”. I jak uzgodniliśmy, tak zrobiliśmy.
– Wcześniej w tym lesie?
– Nie, nikt mnie tam nie widział. Nie mam alibi, jeżeli o to chodzi. Pamiętam tylko, że pytałem jakiegoś wędkarza, która jest godzina. Byłem też przy hotelu. Mówiłem policji, żeby to sprawdzili, bo może oni tam mieli monitoring.
– Kiedy oskarżony to mówił, bo nie ma o tym żadnego śladu w protokole przesłuchania? – docieka sędzia Mariola Skierś.
– Nie ma, bo nie mówiłem tego do protokołu, tylko wtedy, jak byłem torturowany przez policję...
ktoś
pana
widział
Za tydzień: – Policjanci krzyczeli: „Dlaczego to zrobiłeś?”; „Z kim?”. Ubliżali mi i straszyli, że wrzucą mnie do rzeki. A w gruncie rzeczy chodziło o to, żebym nie mógł pomyśleć nad żadną odpowiedzią na pytania – wyjaśnia przed sądem oskarżony Rafał S.
W latach 80. XX wieku pracowałem w pobliżu Górniaka, znanego łodzianom rynku. Można było tu kupić to, czego nie było w sklepach. To był swoisty Pewex na straganach iw prymitywnych budkach. Było też szemrane towarzystwo, u którego można było kupić broń, lewe prawo jazdy, dyplom wyższej uczelni, ale zagrać też na skrzynce od warzyw w słynne trzy karty. Na Górniaku był spory sektor rzemieślników, zwanych przez władze pogardliwie: prywaciarze. Tu miała też swą pracownię znana w tym środowisku Maria Jakucewicz zwana Królową Rękawiczek. Tak się złożyło, że i ja w tym czasie znałem niezwykłą panią Marię.
Co stało się w upalne
lato 1989 roku?
Wieczorem 2 sierpnia 1989 roku pani Krystyna zadzwoniła do matki. Od lat mieszkały osobno. Pani Maria Jakucewicz była osobą starszą, ale świetnie sama dawała sobie radę. Zdrowa, zaradna, świetnie się trzymająca smukła starsza pani lubiła towarzystwo i eleganckie stroje. 2 sierpnia nikt nie odebrał telefonu. Ponieważ starsza pani była osobą towarzyską i powszechnie lubianą, córka zbytnio się nie zaniepokoiła. Rano zatelefonowała jeszcze raz. I znowu nikt nie podniósł słuchawki. Pani Krystyna lekko się zdenerwowała, ale doszła do wniosku, że matka poszła już do pracy – Maria Jakucewicz prowadziła w Łodzi, nieopodal ulicy Piotra Skargi na Górniaku, pracownię rękawiczek. Uspokoiwszy się w ten sposób, pani Krystyna pojechała do Częstochowy. Kiedy jednak po powrocie do Łodzi znowu nie dodzwoniła się do matki, postanowiła sprawdzić, co się stało. Pojechała do mieszkania matki na Bałuty. Maria Jakucewicz mieszkała w dużym nowoczesnym bloku na Inflanckiej. Zapasowym kluczem otworzyła podwójne drzwi do mieszkania matki. Drugie drzwi były otwarte. Było to nader dziwne – pani Maria była zwykle bardzo ostrożna. Nikogo obcego nie wpuszczała do mieszkania zabezpieczonego sześcioma zamkami na podwójnych drzwiach, do których klucze miała tylko właścicielka mieszkania i jej córka. Zaniepokojona tym pani Krystyna zagląda do mieszkania. Panuje w nim ogromny bałagan, leżą poprzewracane meble. Nigdzie nie widzi matki. Przerażona, od sąsiadów dzwoni na milicję.
Czekanie na przyjazd milicji trwa długo. Zdenerwowana pani Krystyna biegnie do mieszkających niedaleko znajomych. Jest wśród nich emerytowany milicjant. Ów śledczy w stanie spoczynku popatrzywszy na panujący w trzypokojowym mieszkaniu pani Marii Jakucewicz bałagan – powyrzucana z szafy odzież, powyciągane szuflady – dochodzi do wniosku, że zostało popełnione przestępstwo. Oczywiście, nie pozwala nikomu z czekających wejść do mieszkania pani Marii. Wreszcie przyjeżdża milicja. Jest godzina 22. Milicjanci wchodzą do mieszkania. W sypialni znajdują wiszącą na klamce Marię Jakucewicz. Za stryczek posłużył przewód elektryczny. Ciało było już zimne i wystąpiły plamy opadowe. Lewą rękę otaczała pętla z czerwonego paska, który – jak zeznała córka zmarłej – nie należał do Marii Jakucewicz. Milicjanci wzywają pogotowie. Lekarz pogotowia orzeka, że denatka popełniła samobójstwo.
Zabójstwo czy samobójstwo
Okazało się jednak, że lekarz się pomylił. Rację miał znajomy pani Krystyny, emerytowany milicjant. Zostało popełnione przestępstwo. Ósmego września przeprowadzono w mieszkaniu zmarłej eksperyment procesowy. Wielokrotnie próbowano, czy człowiek sam może się powiesić na klamce w ten sposób, w jaki były powieszone zwłoki. Okazało się to niemożliwe. Lekarz, który uznał śmierć pani Jakucewicz za samobójstwo, był bardzo zmęczony. Miał za sobą dwie doby dyżuru, a do tego w ciągu dwóch tygodni poprzedzających śmierć pani Marii parę razy wzywany był do wisielców. Ostatni taki przypadek miał miejsce trzy dni przed odnalezieniem zwłok Marii Jakucewicz. Trudno było wykluczyć możliwość, że wszystkie te okoliczności nałożyły się na ocenę faktów wieczorem 3 sierpnia. Pomyłkę zmęczonego lekarza potwierdziła też sekcja zwłok. Wykazała ona, że pani Jakucewicz została zamordowana, a przed śmiercią przez dwie godziny ją torturowano. Sprawcy najpierw udusili ofiarę, a potem powiesili ją na klamce. W ten sposób bandyci (było ich przynajmniej dwóch) upozorowali samobójstwo. Córka pani Marii od razu była pewna, że chodzi o zbrodnię. Matka nie miała przecież żadnego powodu, aby odbierać sobie życie. Była zdrowa i zamożna...
Siedemdziesięciodwuletnią producentkę rękawiczek uważano za osobę bardzo majętną. Była przy tym wesoła, sympatyczna, bardzo lubiana. Szalenie uczynna. Prowadziła ożywione życie towarzyskie. Jej wielką pasją były karty. Wróżyła z nich i w te wróżby wierzyła... Często też grała w karty, ale najchętniej w gronie bliskich znajomych.
Mordercy tropili
swą ofiarę…
2 sierpnia 1989 roku pani Maria, jak codziennie rano, pojawiła się na Górniaku. Do godz. 16 była w swojej pracowni. Po 16 pożegnała się z pracownikami, zamknęła drzwi i około 16.15 wybrała się w odwiedziny do swoich przyjaciół, Ewy i Tadeusza, którzy nieopodal pracowni prowadzili niewielki sklep spożywczo-wędliniarski. Podczas rozmowy zwierza się przyjaciołom, że ma wrażenie, iż ktoś ją śledzi. O tyle łatwo było to pani Marii zauważyć, bo na ogół do pracy i z pracy dojeżdżała z Bałut autobusem. Tylko czasami odwoziła ją córka.
Z Ewą i Tadeuszem pani Jakucewicz rozmawiała mniej więcej do 16.45. Pożegnawszy się z przyjaciółmi, poszła do córki, która na Górniaku prowadzi kiosk spożywczy. To właśnie matka pomogła pani Krystynie w założeniu interesu i wspierała ją finansowo. Tego dnia Maria Jakucewicz chwilę porozmawiała z córką, wzięła od niej dwa kartony papierosów „Wiarus” i poszła dalej. Wtedy pani Krystyna po raz ostatni widziała matkę żywą. Od córki pani Jakucewicz poszła do kolejnego znajomego sklepu – Tulipana. Około godziny 17 wyszła z Tulipana i od tego momentu nie wiadomo, co się z nią przez następne dwie godziny działo. Najprawdopodobniej odwiedziła jeszcze swoją pustą już o tej porze pracownię. Zabrała z niej torbę w kratę, której w czasie odwiedzin u znajomych nie miała przy sobie. Torbę tę znaleziono potem w jej mieszkaniu. Pani Jakucewicz prawdopodobnie wróciła do domu autobusem linii A i znalazła się na Inflanckiej około godziny 19. O tej porze widziała panią Marię jej sąsiadka. Prawdopodobnie pani Jakucewicz weszła do mieszka-
36