Nie jestem fighterem
51
– I co wynika z pańskich obserwacji? Co sprawia, że dzisiejsi młodzi ludzie są sfrustrowani, choć ich przeżycia są niewspółmierne do waszych?
– Za moich czasów nie było telewizji, nie było tych komunikatorów, nie wszystko było tak dostępne, ludzie walczyli o przeżycie. A w tej chwili oglądają telewizję i wydaje im się, że wszystko to powinni posiadać. Każdy chciałby jeździć własnym samochodem, mieć swój dom i wszystkie te korzyści współczesnej techniki, a niestety bez pracy tego się nie uda osiągnąć.
– Nie wydaje się panu, że również odczuwają presję ze strony otoczenia?
– Media oddziałują na ich świadomość bardzo niekorzystnie. Ubolewam nad tym ogromnie. Ja nie miałem nigdy takich oczekiwań. Zawsze wiedziałem, że sam sobie muszę wszystko wypracować. A im się wydaje, że powinni dostać wszystko na talerzu, że im się to należy, ale niestety życie im tego nie da. To jest problem współczesności. A poza tym, proszę pana, politycy mącą tym młodym ludziom w głowie, a to zupełnie wykoślawia spojrzenie na te sprawy. Pamiętam, jak pojechałem do Paryża w 1961 i zobaczyłem te wielkie bulwary, te Champs-Élysées, to był szok. A w tej chwili młodzi widzą takie rzeczy na co dzień, dla nich to jest żad- na nowość. Każdy powinien pragnąć czegoś dla siebie najlepszego, ale to nie zawsze da się spełnić.
– Czy młodzi ludzie są dziś inni, czy po prostu żyjemy w zupełnie innym świecie?
– Żyjemy zdecydowanie w innym świecie. To rzecz zupełnie nieporównywalna, proszę pana. Doświadczenia i oczekiwania mieliśmy zupełnie inne. Jedna z zasad, jeśli chodzi o ustrój komunistyczny, z którym ja się nie zgadzałem, mówi, że byt określa świadomość. Tu akurat leży prawda. W tej chwili nikt sobie nie wyobraża, że można nie mieć wody w mieszkaniu. A ja przez całe lato piłowałem piłą ręczną drzewo, szczęśliwy, że mogłem je kupić i składałem to drewno, aby było przygotowane na zimę. Warunki bytowania są zupełnie inne, ale myśmy nie mieli zupełnie z tego tytułu pretensji.
– Czyli to, co miało nas uszczęśliwić, sprawia, że jesteśmy sfrustrowani?
– Mój kolega mówił, że miłosierdzie boskie i zachłanność ludzka nie mają granic. Człowiek dąży ciągle do czegoś jeszcze lepszego i nigdy nie jest zadowolony z tego, co ma.
– Wiele osób twierdzi, że media z telewizją na czele ogłupiają. Zgadza się pan z tym?
– To, co w tej chwili można oglądać w telewizji, jest fascynujące. Człowiek by o pewnych rzeczach pojęcia nie miał, gdyby nie telewizja. Na przykład znakomite brytyjskie programy przyrodnicze pokazują zupełnie inny świat. Czy telewizja ogłupia? To zależy, co pan wybiera. Może pan wybrać program, który pana dokształci, albo taki, który będzie ogłupiał. Proszę bardzo. A ludzie młodzi różnie wybierają. Trzeba mieć wewnętrzną dyscyplinę, aby wybierać to, co nas wzbogaca, a nie tylko bawi. – Śledzi pan politykę w telewizji? – Śledzę i ubolewam, jak patrzę na to skłócone towarzystwo. Ta awantura smoleńska jest nie do przyjęcia zupełnie, to się nie trzyma w ogóle kupy, to jest brak pewnej logiki. Teraz czekam, aby się ten kryzys skończył, żeby się klimat w kraju trochę poprawił, a te wojny na górze pokończyły.
– Może pan pokazać płytę z autografem Edith Piaf?
– Wie pan, nie mam już tej płyty, dałem ją córce. To była płyta z dedykacją. Dostałem ją w 1961 roku, kiedy byłem na koncercie w Olimpii w Paryżu. Ten koncert zrobił na mnie ogromne wrażenie. Rok temu był film o Edith Piaf i proszę sobie wyobrazić, że siedzę w kinie, widzę tę salę Olimpii i loże, w których wtedy siedziałem i słuchałem „Milorda”. To było fantastyczne, taka mała postać z rękoma skrzyżowanymi na tle ogromnej kurtyny. Miła, malutka dziewczyna, a głos nieprawdopodobny... – Przygoda pana życia? – Kilka razy cudem uniknąłem śmierci. Niemiec do mnie strzelał z 20 metrów i nie trafił, a szedłem z kobietą, która szła po mojej prawej stronie i machała rękami. Kula trafiła nie mnie, a ją w rękę. On zaś strzelał do mnie. W 1940 zachorowałem na ślepą kiszkę, mieszkałem wtedy w leśniczówce. Zawieziono mnie z pękniętym wyrostkiem robaczkowym do szpitala, 30 kilometrów furmanką. Zanim mnie zoperowano, przez tydzień leżałem pod lodem, aby ropa, która się już rozlała na otrzewną, jakoś stężała. Dwa miesiące sondowano mój brzuch. Z tego wszystkiego mnie wykurowano. Wtedy nie było penicyliny, to był cud. W leśniczówce zaś prawie co tydzień były napady. Raz przyszli tacy młodzi, wyprowadzili mnie i postawili pod ścianą. Powiedzieli, że będą do mnie strzelać. No i mogli, ale nie strzelili. Takich wydarzeń było sporo w moim życiu. Jestem świadomy tego, że to była wielka próba życiowa.
– Co jest pana największym dotychczasowym sukcesem?
– Mój największy sukces? To, że ja jeszcze funkcjonuję, proszę pana. Niestety, w życiu nie wszystko się tak układało, syn zginął tragicznie, żona zginęła tragicznie. Na jednego człowieka to trochę za dużo. Mam spore mieszkanie, żyję jak w apartamencie. Kiedyś tu nas było pięć osób. Teraz jestem sam i jest cieplutko, lokalizacja znakomita, czego więcej pragnąć? Człowiek tylko pójdzie do tej roboty i czuje się potrzebny. Najważniejsze jest w życiu właśnie to, aby człowiek się tak czuł. Jeśli tego zabraknie, to w zasadzie człowiek traci rację bytu. Ja się cieszę z tego, że jeszcze jestem potrzebny.