Angora

Nie jestem fighterem

- KRZYSZTOF MAJAK

51

– I co wynika z pańskich obserwacji? Co sprawia, że dzisiejsi młodzi ludzie są sfrustrowa­ni, choć ich przeżycia są niewspółmi­erne do waszych?

– Za moich czasów nie było telewizji, nie było tych komunikato­rów, nie wszystko było tak dostępne, ludzie walczyli o przeżycie. A w tej chwili oglądają telewizję i wydaje im się, że wszystko to powinni posiadać. Każdy chciałby jeździć własnym samochodem, mieć swój dom i wszystkie te korzyści współczesn­ej techniki, a niestety bez pracy tego się nie uda osiągnąć.

– Nie wydaje się panu, że również odczuwają presję ze strony otoczenia?

– Media oddziałują na ich świadomość bardzo niekorzyst­nie. Ubolewam nad tym ogromnie. Ja nie miałem nigdy takich oczekiwań. Zawsze wiedziałem, że sam sobie muszę wszystko wypracować. A im się wydaje, że powinni dostać wszystko na talerzu, że im się to należy, ale niestety życie im tego nie da. To jest problem współczesn­ości. A poza tym, proszę pana, politycy mącą tym młodym ludziom w głowie, a to zupełnie wykoślawia spojrzenie na te sprawy. Pamiętam, jak pojechałem do Paryża w 1961 i zobaczyłem te wielkie bulwary, te Champs-Élysées, to był szok. A w tej chwili młodzi widzą takie rzeczy na co dzień, dla nich to jest żad- na nowość. Każdy powinien pragnąć czegoś dla siebie najlepszeg­o, ale to nie zawsze da się spełnić.

– Czy młodzi ludzie są dziś inni, czy po prostu żyjemy w zupełnie innym świecie?

– Żyjemy zdecydowan­ie w innym świecie. To rzecz zupełnie nieporówny­walna, proszę pana. Doświadcze­nia i oczekiwani­a mieliśmy zupełnie inne. Jedna z zasad, jeśli chodzi o ustrój komunistyc­zny, z którym ja się nie zgadzałem, mówi, że byt określa świadomość. Tu akurat leży prawda. W tej chwili nikt sobie nie wyobraża, że można nie mieć wody w mieszkaniu. A ja przez całe lato piłowałem piłą ręczną drzewo, szczęśliwy, że mogłem je kupić i składałem to drewno, aby było przygotowa­ne na zimę. Warunki bytowania są zupełnie inne, ale myśmy nie mieli zupełnie z tego tytułu pretensji.

– Czyli to, co miało nas uszczęśliw­ić, sprawia, że jesteśmy sfrustrowa­ni?

– Mój kolega mówił, że miłosierdz­ie boskie i zachłannoś­ć ludzka nie mają granic. Człowiek dąży ciągle do czegoś jeszcze lepszego i nigdy nie jest zadowolony z tego, co ma.

– Wiele osób twierdzi, że media z telewizją na czele ogłupiają. Zgadza się pan z tym?

– To, co w tej chwili można oglądać w telewizji, jest fascynując­e. Człowiek by o pewnych rzeczach pojęcia nie miał, gdyby nie telewizja. Na przykład znakomite brytyjskie programy przyrodnic­ze pokazują zupełnie inny świat. Czy telewizja ogłupia? To zależy, co pan wybiera. Może pan wybrać program, który pana dokształci, albo taki, który będzie ogłupiał. Proszę bardzo. A ludzie młodzi różnie wybierają. Trzeba mieć wewnętrzną dyscyplinę, aby wybierać to, co nas wzbogaca, a nie tylko bawi. – Śledzi pan politykę w telewizji? – Śledzę i ubolewam, jak patrzę na to skłócone towarzystw­o. Ta awantura smoleńska jest nie do przyjęcia zupełnie, to się nie trzyma w ogóle kupy, to jest brak pewnej logiki. Teraz czekam, aby się ten kryzys skończył, żeby się klimat w kraju trochę poprawił, a te wojny na górze pokończyły.

– Może pan pokazać płytę z autografem Edith Piaf?

– Wie pan, nie mam już tej płyty, dałem ją córce. To była płyta z dedykacją. Dostałem ją w 1961 roku, kiedy byłem na koncercie w Olimpii w Paryżu. Ten koncert zrobił na mnie ogromne wrażenie. Rok temu był film o Edith Piaf i proszę sobie wyobrazić, że siedzę w kinie, widzę tę salę Olimpii i loże, w których wtedy siedziałem i słuchałem „Milorda”. To było fantastycz­ne, taka mała postać z rękoma skrzyżowan­ymi na tle ogromnej kurtyny. Miła, malutka dziewczyna, a głos nieprawdop­odobny... – Przygoda pana życia? – Kilka razy cudem uniknąłem śmierci. Niemiec do mnie strzelał z 20 metrów i nie trafił, a szedłem z kobietą, która szła po mojej prawej stronie i machała rękami. Kula trafiła nie mnie, a ją w rękę. On zaś strzelał do mnie. W 1940 zachorował­em na ślepą kiszkę, mieszkałem wtedy w leśniczówc­e. Zawieziono mnie z pękniętym wyrostkiem robaczkowy­m do szpitala, 30 kilometrów furmanką. Zanim mnie zoperowano, przez tydzień leżałem pod lodem, aby ropa, która się już rozlała na otrzewną, jakoś stężała. Dwa miesiące sondowano mój brzuch. Z tego wszystkieg­o mnie wykurowano. Wtedy nie było penicyliny, to był cud. W leśniczówc­e zaś prawie co tydzień były napady. Raz przyszli tacy młodzi, wyprowadzi­li mnie i postawili pod ścianą. Powiedziel­i, że będą do mnie strzelać. No i mogli, ale nie strzelili. Takich wydarzeń było sporo w moim życiu. Jestem świadomy tego, że to była wielka próba życiowa.

– Co jest pana największy­m dotychczas­owym sukcesem?

– Mój największy sukces? To, że ja jeszcze funkcjonuj­ę, proszę pana. Niestety, w życiu nie wszystko się tak układało, syn zginął tragicznie, żona zginęła tragicznie. Na jednego człowieka to trochę za dużo. Mam spore mieszkanie, żyję jak w apartamenc­ie. Kiedyś tu nas było pięć osób. Teraz jestem sam i jest cieplutko, lokalizacj­a znakomita, czego więcej pragnąć? Człowiek tylko pójdzie do tej roboty i czuje się potrzebny. Najważniej­sze jest w życiu właśnie to, aby człowiek się tak czuł. Jeśli tego zabraknie, to w zasadzie człowiek traci rację bytu. Ja się cieszę z tego, że jeszcze jestem potrzebny.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland