Patrz pod nogi
strachu, wiedzą, że wierni przynoszą smakołyki.
Zgodnie z hinduskim zwyczajem do uświęconych miejsc należy wchodzić boso, okazując tym samym wyraz szacunku, niemniej przed przechowalnią obuwia wielu turystów traci pewność. Wizja spacerowania boso po szczurzych nieczystościach skutecznie gasi ciekawość. Koreańskie wycieczki owijają stopy workami i zakładają na usta maski chirurgiczne. Ich strach przed brudem jest powszechnie znany. Innym wystarczają same skarpetki. Na placu przed wejściem na licznych kramikach i budkach można kupić wotywne jedzenie. Trzeba przecież podkarmić uświęcone gryzonie. Dobre uczynki są potrzebne Hindusom, by odrodzić się w lepszym wcieleniu. Do świątyni prowadzi wielka marmurowa brama. Wierzchołek zdobi trisul (trójząb Boga Sziwy), odpowiednik katolickiego krzyża. Za ozdobnymi srebrnymi wrotami wchodzimy do szczurzego świata. Pierwszym odruchem jest strach niedowierzanie. Odwaga ustępuje ciekawości, a ta pcha człowieka do przodu. Stąpam po marmurowej szachownicy pokrytej odchodami gołębi. To dzicy lokatorzy świątyni. Ptaki skuszone jedzeniem okupują świątynię. Nad głowami rozpościera się metalowa siatka chroniąca czworonogich mieszkańców przed powietrznymi drapieżnikami. Szczury są wszędzie – są przecież u siebie, więc czują się swobodnie. Staję się mimowolnym świadkiem społecznego życia. Tutaj, niczym na kanale przyrodniczym, można podglądać gody, walki, wypoczynek, żerowanie. Patrzę z uwagą pod nogi. Muszę ostrożnie stawiać kroki. Ospałe za dnia czworonogi niechętnie ustępują miejsca pewne swojej pozycji. Biada jednak nieuważnym. Nawet przypadkowe przygniecenie może zesłać na zbrodniarza klątwę. Na szczęście praktyczni Hindusi znaleźli na to receptę. Z nieszczęścia można wykupić się, fundując statuetkę ze złota wielkości zabitego gryzonia.
Mleczna kąpiel
Tylko tu, bez zamykania się w laboratoriach, można zobaczyć cały cykl życiowy gryzoni. Tu rodzą się w specjalnie dla nich zrobionych pomieszczeniach pod marmurowymi posadzkami. Śpią, gdzie popadnie. Śmierć też jest powszechna. Tuż pod ścianą widzę leżącego na boku szczura. Dyszy ciężko, jego żywot dobiega kresu. Obok jego pobratymcy, nie zwracając uwagi na umierającego podskakują, stojąc na tylnych łapach naprzeciwko siebie. Toczą boje o lepszą samicę, bo o pokarm nie muszą się martwić. Resztki jedzenia zalegają w świątynnych korytarzach. Wierni są hojni, liczą przecież na wszelkie łaski. Sami zabierają nadgryzione słodkie kuleczki laddu (grochowa papka maczana w syropie i obsypana orzechami). Będą smakować wyśmienicie, ponieważ są naznaczone boską mocą. Kilka razy dziennie czworonożni mieszkańcy pojeni są mlekiem. Opiekunowie wystawiają wielkie misy na dziedzińcu. Szczury ciasno obsiadają brzegi, pijąc łapczywie napój. Co chwila jakiś nieudacznik traci równowagę popychany przez inne osobniki i zalicza przymusową mleczną kąpiel. Nad pijącą hordą pochylają się zaciekawieni turyści. Z nadzieją na świetne zdjęcie celują aparatami w małe, szare ciałka. Centralnym miejscem świątyni jest niewielkie pomieszczenie, gdzie przechowywana jest statuetka bogini. Cała otoczona girlandami kwiatów. W kolejce cierpliwie stoją pielgrzymi. Każdy chce się pokłonić i złożyć przyniesione w ofierze jedzenie, które wyląduje w szczurzych żołądkach. Opiekunowie świątyni co jakiś czas dzwonią licznymi dzwonkami i błogosławią zebranych, znacząc ich czoła pomarańczowym barwnikiem.
Albinos na szczęście
Na terenie świątyni działa kuchnia. Kobiety odziane w kolorowe sari przygotowują wotywne posiłki, rozdzielają ziarno. Bywa, że krzyczą na wszędobylskie gryzonie. Boją się, by któryś z nich nie wpadł i nie ugotował się w zupie. Dzieci kucharek ciągną stworzenia za ogon, popisując się przed turystami. One też liczą na jakieś łakocie. Po 2 godzinach konający samiec nadal ciężko dyszy, już jakby wolniej. Życie szybko z niego uchodzi. Czyjaś stopa przesunęła go o metr, na posadzce pozostał mokry, półkolisty ślad. Obsiadły go muchy, czując zbliżający się obiad. Uwagę pogrążonych w modlitewnym letargu wiernych przykuł rozradowany, gestykulujący na potęgę chudy Hindus. Obserwował wciśniętego w podpory dachu białego gryzonia. Dołączają do niego inni wierni. Każdy spragniony widoku albinosa, który niczym czterolistna koniczyna czy podkowa ma przynieść szczęście. Jest ich podobno tylko 5 –7 sztuk. Gdy po kilkugodzinnym pobycie opuszczałem osobliwą świątynię, kątem oka spojrzałem na miejsce przy murze, gdzie stary szczur leżał już bez ruchu. Muchy ucztowały w jego pustych oczodołach. Smutny koniec, niegodzien świętego, szanowanego za życia zwierzaka. Jego duch pewnie odradza się gdzieś w Indiach w ciele dziecka. Za bramą wyrzucam zabrudzone skarpetki – nie chcę śmierdzącej pamiątki w plecaku. Obrazy ostatnich kilku godzin i tak na zawsze zapiszą się w pamięci.