Panika jak...
69 (...). Ktoś musiał spędzić noc na balkonie pokoju hotelowego. Wielu nocowało w kościele. Co więcej, teraz umieramy z zimna, bo w chwili wypadku jedliśmy kolację i mieliśmy na sobie cienkie ubrania. Nie było czasu, żeby cokolwiek ze sobą zabrać. Kiedy wylądowaliśmy na wyspie, dali nam koce, ale ich też jest za mało. Dziennikarka opowiada, że na pokładzie było wiele dzieci. – Naprawdę się baliśmy – dodaje.
Armator Costa Crociera poinformował, że przyczyny tragedii nie są jeszcze znane. Być może statek wszedł na mieliznę, ponieważ wcześniej nieco zszedł z kursu i kapitan postanowił go skorygować, przepływając jak najbliżej wyspy.
Początkowo wydawało się, że wypadek nie będzie miał poważnych konsekwencji, że skończy się na strachu. Niestety, w czasie trwania ewakuacji coś poszło źle i wielu pasażerów wpadło do wody. Niektórzy celowo skakali, licząc, że w ten sposób się uratują. Musieli zmierzyć się z zimną wodą i nocą na morzu. Przyczyną śmierci wszystkich trzech ofiar była prawdopodobnie hipotermia, ale nie można wykluczyć zasłabnięcia.
W oświadczeniu armatora czytamy: „Stopniowe pochylanie się statku niezmiernie utrudnia akcję ratunkową. Pogarszające się położenie statku sprawia, że ostatnia faza ewakuacji jest jeszcze trudniejsza. Pragniemy wyrazić największą wdzięczność straży granicznej i innym służbom ratowniczym oraz władzom i mieszkańcom wyspy Giglio, którzy robili, co w ich mocy, aby uratować pasażerów i załogę”.
„Costa Concordia” jest największym włoskim statkiem pasażerskim – ma 290 metrów długości, 35,5 metra szerokości, prawdziwy „morski gigant”. Został zbudowany w stoczni Fincantieri pod Genuą, wodowany w lipcu 2006 roku. Dwie centrale energetyczne na pokładzie wytwarzały tyle prądu, ile wystarczyłoby dla 50-tysięcznego miasta. Pokrycie z drewna tekowego zajęłoby powierzchnię dwóch boisk piłkarskich, a po zestawieniu stołów będących na wyposażeniu powstałby stół o długości 27 kilometrów. Na pokładzie nie brakowało luksusu: 58 apartamentów z balkonami, pięć restauracji, 13 barów, 5 dużych wanien z hydromasażem i cztery baseny – dwa z nich kryte szkłem, by nawet zimą można się było cieszyć śródziemnomorskim słońcem. Powierzchnię 2 tys. metrów kwadratowych zajmowały centra rekreacyjne.
Mostafa Ahmadi-roszan zginął w środę w zamachu bombowym. Był naukowcem pracującym nad irańskim programem nuklearnym.
Dwaj znakomicie wyszkoleni zabójcy podjechali na motocyklach i przymocowali bombę magnetyczną do jego peugeota 405. Kierowca i pasażer zginęli na miejscu. Do zamachu doszło w północnej dzielnicy Teheranu, przed budynkiem Uniwersytetu Allameh Tabatai. Mostafa Ahmadi-roszan, 32-letni specjalista, chemik, dyrektor zakładu w Natanz w środkowym Iranie, gdzie trwają prace nad wzbogacaniem uranu, był mocno zaangażowany w irański program atomowy. Odpowiadał między innymi za zaopatrzenie w sprzęt niezbędny do prowadzenia prac. Specjalizował się w tworzeniu membran polimerowych wykorzystywanych do oddzielania gazów. Technologia separacji gazów jest potrzebna przy wzbogacaniu uranu. Niskowzbogacony uran może być stosowany jako paliwo w reaktorach jądrowych, ale wysokowzbogacony daje się wykorzystać jako materiał do budowy głowicy nuklearnej.
Nie był to pierwszy zamach na irańskiego naukowca. Pod wieloma względami przypominał on trzy wcześniejsze. W 2010 r. zginęło dwóch naukowców pracujących nad tym samym programem, a trzeci został ciężko ranny. Gdy zamordowano 50-letniego profesora uniwersyteckiego Massuda Ali-mohammadiego, a później naukowca Maschida Schahriariego, prezydent Mahmud Ahmadineżad wprost oskarżył Izrael i aresztowano wiele osób, którym postawiono zarzut pracy dla Mosadu.
W lipcu 2011 r. zawodowy strzelec na motorze zabił studenta elektroniki Dariusa Rezaineżada. Podejrzewano, że naprawdę był on naukowcem. Pracował nad przełącznikami wysokiego napięcia, niezbędnymi przy wywoływaniu eksplozji koniecznych do zdetonowania głowicy jądrowej. Zastępca gubernatora Teheranu Safarali Bartlu komentuje ostatnie wydarzenie: – Bomba była magnetyczna, taka sama jak użyte w zamachach na pozostałych naukowców. To dzieło syjonistów. Do zabójstwa doszło dwa dni po potwierdzeniu przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej, że Iran rozpoczął wzbogacanie uranu w podziemnym bunkrze w Fordo na północny zachód od Teheranu.
Ronen Bergman, dziennikarz izraelski, dodaje, że Mosad od lat zabija naukowców z dwóch powodów: – Po pierwsze, chcą zlikwidować ważnych dla projektu ludzi, a po drugie, zastraszyć pozostałych, wysyłając sygnał, że im może przytrafić się to samo. Jego zdaniem ostatnie zabójstwo dowodzi, że „ktoś bardzo umiejętnie rekrutuje zaangażowanych w projekt ludzi i w ten sposób go sabotuje”.
Władze izraelskie nie kryją też, że podobne akcje odgrywają niebagatelną rolę w obronności kraju. W tym przypadku mogłyby znacznie opóźnić realizację irańskiego programu nuklearnego: – Nie trzymają się harmonogramu, tak jakby chcieli – zaznacza były szpieg Mosadu Meir Dagan.
Przeprowadzane w biały dzień zamachy na irańskich naukowców ograniczają liczbę ekspertów, jakich Iran może wykorzystać w programach nuklearnych.
Takie zdarzenia wywołują też panikę u pozostałych specjalistów – co weterani Mosadu określają jako „praktyczną dezercję”: – Nie chodzi o masową rezygnację z pracy, ale o rozprzestrzeniającą się między ludźmi paranoję po tym, jak maleje ich poczucie bezpieczeństwa – mówi specjalista zaangażowany w sprawy Iranu. – To oznacza, że muszą być ostrożniejsi, czyli prawdopodobnie mniej zależy im na wybitnych wynikach w pracach nad programem nu- klearnym. wolniej.
„Nie wiem, kto wziął na cel irańskiego naukowca, ale zdecydowanie nie ronię nad nim łez” – napisał na swojej stronie na Facebooku Yoav Mordechai, rzecznik wojska izraelskiego.
„Der Spiegel” już w sierpniu cytował źródło w izraelskich siłach bezpieczeństwa, twierdzące, że państwo żydowskie prowadzi tajną wojnę z Iranem, a politykę taką zaczął stosować nowy szef Mosadu Tamir Pardo, który objął stanowisko 1 stycznia 2011 roku. Dwa miesiące temu Mosad połączono z wybuchem w bazie wojskowej, gdzie zginęło 17 osób. Tygodnik „Time” zacytował wówczas źródło z zachodniej agencji wywiadowczej twierdzące, że za zamachami stoi Mosad oraz że „jest więcej kul w tym magazynku”.
Francuski dziennik „Le Figaro” opublikował artykuł, z którego wynika, że wywiad izraelski rekrutuje irańskich dysydentów z irańskiego Kurdystanu, aby zbierali informacje o programie nuklearnym i wskazywali uczestniczących w nim ekspertów. Rząd Izraela nie udzielił komentarza w tej sprawie: – Nie praktykujemy komentowania tego rodzaju spekulacji – powiedział jeden z członków rządu. Zwykle rozmowni analitycy i byli urzędnicy tym razem również zachowali milczenie, tylko jeden z nich lakonicznie podsumował: – Wszyscy czytamy te same powieści szpiegowskie…
Przez
to
wszystko
idzie