Śląsk – Warszawa, wspólna sprawa
– Czy uważa się pan za Ślązaka? – Urodziłem się na Górnym Śląsku w Wiśle Wielkiej w typowo śląskiej rodzinie. Mój dziadek Ludwik brał udział w trzech powstaniach śląskich. W domu mówiło się po polsku, ale mama ukończyła niemiecką szkołę i dopiero będąc dorosłą kobietą, nauczyła się pisać po polsku. Oczywiście jestem Ślązakiem, ale przede wszystkim jestem Polakiem.
– Stosunki polsko-śląsko-niemieckie na Górnym Śląsku zawsze były trudne. 3 września 1939 roku, po zajęciu pańskiej rodzinnej miejscowości przez Niemców, członkowie Freikorps Ebbinghaus rozstrzelali Karola Mrzyka i całą rodzinę Silbersteinów.
– Ślązacy mają bardzo pogmatwane losy. Mój wujek Emil został wcielony do Wehrmachtu i na froncie wschodnim dowodził obsługą działa przeciwpancernego, niszcząc sowieckie czołgi. Zdezerterował i postanowił uciec do armii Andersa. Ale NKWD dało mu ultimatum: albo służba w Armii Czerwonej, albo kula w łeb i Emil zgodził się niszczyć tygrysy. Był jednym z trzech żołnierzy, którzy zawiesili na Reichstagu czerwony sztandar, ale na potrzeby mediów trzeba było wszystko powtórzyć i wuj już nie brał w tym udziału. Po klęsce Niemiec Ślązacy na masową skalę byli prześladowani przez Sowietów i nową polską władzę. Wywożono ich na Syberię, zabijano. Rosjanie tak samo jak Niemcy rozstrzeliwali powstańców śląskich. Jeszcze za moich młodych lat komuniści starali się skonfliktować Śląsk z resztą kraju. Dobrze pamiętam obraźliwe napisy na węglarkach, które puste wracały na Śląsk. Nad morzem w Warszawie przebijano opony w samochodach z katowicką rejestracją. Jeszcze w latach sześćdziesiątych w wielu szkołach województwa katowickiego dyrektorami byli Rosjanie albo Polacy rosyjskiego pochodzenia, którzy sami mieli kłopoty z poprawną polszczyzną. Mimo to za mówienie w szkole po śląsku nauczyciele bili nas równo, czym popadło.
– Z jakiego powodu Ruch Autonomii Śląska zyskał znaczne poparcie Ślązaków?
– Po 1989 r. na Śląsku zaszła konieczność modernizacji wielkich zakładów pracy, wielkich trucicieli środowiska. Ale ciągle brakowało pieniędzy i wiele przedsiębiorstw zostało zamkniętych. Wzrastało bezrobocie. W PRL-U górnicy i hutnicy zarabiali wielokrotność średniej krajowej i nagle zobaczyli, że żyje im się biedniej niż warszawiakom, poznaniakom czy mieszkańcom Trójmiasta. Gdy zgłosiłem w Sejmie projekt uchwały o restrukturyzacji województwa katowickiego, to atakowali mnie posłowie spoza Śląska ze wszystkich możliwych ugrupowań. Padały argumenty, że – jak za Gierka – chcemy nie wiadomo jakich przywilejów.
– Wiele kopalń i dużych przedsiębiorstw zostało zamkniętych za czasów rządów Jerzego Buzka i Leszka Balcerowicza, a mimo to w wyborach do Sejmu czy europarlamentu obaj w województwie śląskim uzyskiwali świetne wyniki, więc albo Ślązacy mają słabą pamięć, albo uznali, że w ostatecznym rachunku to im się opłaciło.
– A ja myślę, że o tym zadecydowały media. To dziś klucz do politycznego sukcesu. To także media w ostatnich latach lansują Ruch Autonomii Śląska. Gdyby nie te artykuły, telewizyjne relacje, to o istnieniu RAŚ wiedziałoby niewielu Ślązaków.
– Dziś sytuacja na Śląsku jest lepsza niż w latach dziewięćdziesiątych. Pod względem wysokości średnich zarobków Katowice prześcignęły Warszawę.
– Tylko że u nas jest większe rozwarstwienie społeczne niż w stolicy. Dziś największym problemem Śląska nie jest brak pieniędzy, ale stworzenie takich mechanizmów, żeby nie uciekał od nas zagraniczny kapitał, który coraz częściej wybiera bliższy Berlinowi Wrocław, a nie Katowice.
–W latach dziewięćdziesiątych obawiał się pan nadmiernej ekspansji niemieckiego kapitału.
– I miałem rację, bo przecież na Śląsku wszystkie gazety są w niemieckich rękach. Ale minęło wiele lat i dziś nawet sztandarowe niemieckie koncerny stały się bardziej międzynarodowe.
– To dziwne, że pan Ślązak z dziada pradziada, nie był zaproszony do współpracy z RAŚ?