To mój program. Chcę tu rządzić Rozmowa z ELŻBIETĄ SKRĘTKOWSKĄ, autorką, reżyserem i producentką programu „Szansa na sukces”
– „Szansa na sukces” ma już 19 lat. W telewizji publicznej przeżyła 12 prezesów TVP i co najmniej kilkudziesięciu dyrektorów. Jak się to pani udaje?
– Kiedy się nie odpuszcza, to chyba musi się udać. Trzeba jednak nieustająco walczyć o swoje. Robiąc „Szansę na sukces”, od początku kieruję się wyłącznie własnym gustem i własnym wyczuciem. To mój gust trafiał do szerokiej widowni przez tyle lat. Nie lubię, jak ktoś się wtrąca.
– W TVP wtrącają się nawet najbardziej epizodyczni szefowie. I co pani wtedy robi? Wali pięścią w stół?
– Nie wiem, dlaczego każdy się wtrąca. Jeden uważa, że ma być tak i tak. Po kilku miesiącach przychodzi następny i wydaje mu się, że powinno być odwrotnie. Potem pojawia się jeszcze inny i też ma swoje pomysły. Gdybym się tak niczym wierzba płacząca pochylała a to w jedną, a to w drugą stronę, i dostosowywała do wciąż zmieniających się gustów kolejnych szefów, dawno byłoby już po „Szansie na sukces”. Mądry szef się nie wtrąca, „ufa”, skoro przez tyle lat był sukces. – Boją się pani. – Kto się boi? – Wszyscy. Legenda z Woronicza głosi, że jest pani „ostra jak chili”. Twardziel w spódnicy po prostu. Mówią, że Skrętkowskiej nikt nie śmie się przeciwstawić.
– „Ostra jak chili”? Tego akurat nie znałam, ale chyba mi się podoba…
Wiem, że mam opinię „silnej osoby”. Ale jako silnego określa się przecież kogoś, kto jest konsekwentny w dążeniu do celu iw związku z tym wymagający. W tym, że jestem wymagająca, nie widzę nic złego. I od siebie, i od innych wymagam wyłącznie tego, żeby każdy z nas perfekcyjnie robił to, co do niego należy. To nie jest popularne, dlatego myślę, że na Woronicza mam takich przyjaciół, że nie potrzebuję już wrogów.
– 20 lat temu władze TVP kupiły pomysł na „Szansę na sukces” błyskawicznie. Sądzi pani, że w 2012 roku też tak szybko dostałaby pani szansę na realizację?
– No, nie tak błyskawicznie, ale 20 lat temu byłam pierwsza z pomysłem. Śpiewający amatorzy śpiewają covery i jest jury. Wierzę, że jeśli czegoś bardzo się chce i ma się siłę do walki, można to osiągnąć. Myślę również, że i teraz siły by mi nie zabrakło. Ale czy to by coś dało?... Czasy się zmieniły, warunki się zmieniły… Niestety, obawiam się, że dzisiaj mogłabym już nie dostać szansy na robienie takiego programu, chociaż uważam, że „Szansa na sukces” to protoplasta wyprzedzający obecne formaty. Myślę, że młodzi ludzie z głowami pełnymi pomysłów są bez szans.
– Po tylu latach przepracowanych w TVP wie już pani, dlaczego „format” stał się telewizyjnym bożkiem? Dlaczego seriale, teleturnieje, programy rozrywkowe – właściwie wszystko – musi być wierną kopią tego, co jest modne na Zachodzie?
– A wie pani, co jest modne na Zachodzie? Znajomi z branży telewizyjnej, których tam mam, a jest ich wielu, od lat zajmują się tylko jednym: objeżdżają kraje wschodniej Europy, uważnie obserwują stacje telewizyjne z naszego regionu, podpatrują, analizują, kompilują różne pomysły i… w końcu wychodzi im z tego „format zachodni”! Dokładnie w ten sposób sporo pomysłów z Polski trafiło za granicę. Tam dziesiątki razy je przemielono, przekształcono i wróciły do nas jako „formaty”. Ale nie ot tak sobie wróciły. Musimy je kupować za ciężkie pieniądze. I stacje komercyjne niech kupują. Niech się ścigają w tym biegu o słupki oglądalności. Wiadomo przecież, że nie są to instytucje charytatywne. Robią programy przede wszystkim po to, żeby zarabiać. Ale telewizja publiczna nie jest od tego. Nie temu ma służyć. Musi w końcu podnieść poprzeczkę strasznie zaniżoną przez programy z gatunku tzw. podkasanej muzy…
– Wprowadziła je, zanim przed bezrobociem uciekła do Polsatu, Nina Terentiew, „król Midas telewizyjnej Dwójki”. Ta sama, która otworzyła pani drzwi do kariery w TVP.
– Ale tylko otworzyła – i o tym nigdy nie zapomnę. Zawsze ktoś otwiera, ja też otworzyłam niejedne. Ale do znudzenia będę powtarzać: telewizja publiczna ma inne zadania. Obecny prezes jest osobą o wysokiej kulturze, czuje zmiany. Przekleństwem są tylko wyścigi „oglądalności” ze stacjami komercyjnymi.
– Z pani programów komercja nie tylko bierze przykład, ale wręcz ściąga na potęgę. To pani wymyśliła dla TVP program „Po prostu tańcz”. Pani ruszyła z „Szansą na sukces”, a kilka lat później dziarsko podążył pani śladem TVN, „wymyślając” „Drogę do gwiazd”, a Polsat – „Muzyczną windę”.
– „Szansa na sukces” miała wtedy 5-milionową widownię, a program, w którym gościem była Violetta Villas, obejrzała rekordowa widownia – 7 milionów! Myślę, że z tego powodu pojawiły się plagiaty, ale bez sukcesu.
– Czy podkradanie pani pomysłów przez konkurencję boli, czy jest powodem do satysfakcji i dumy?
– Bolało mnie to, że TVP nic z tym nie robiła. Ja chciałam walczyć. Przez jakiś czas nawet próbowałam. Kiedy się jednak zorientowałam, że moja firma jest tym kompletnie niezainteresowana, odpuściłam. Ale też miałam satysfakcję, że dwie poważne stacje doceniły mój sukces.
– To samo co w TVP mogłaby pani robić na Zachodzie. Z taką wyobraźnią telewizyjną drzwi do wielkiej kariery otworzyłyby się tam pani już dawno.
– Może tak się zdarzy. Program mam zastrzeżony. Propozycje się pojawiają.
– „Szansa na sukces” od lat jest doceniana przez widzów, ale niekoniecznie przez władze telewizji publicznej. Kiedy w 2000 roku otrzymała pani nagrodę „Polityki” za „najlepszy program XX wieku”, ówczesny prezes TVP wręczył ją najpierw Wojciechowi Mannowi, bo nie miał pojęcia, kto jest autorem „Szansy”.
– Autorstwo i pomysł programu zawsze są przypisywane osobie prowadzącej… No cóż, zręcznie to nie wyszło. Mannowi prezes nagrodę odebrał i wręczył mnie. Co gorsza, wszystko poszło „na żywo” w relacji telewizyjnej.
– Nie ma pani czasami ochoty zdradzić telewizji publicznej dla jakiejś stacji komercyjnej?
– Czy tam miałabym wolność?