Angora

Gra o dzieci

- JACEK BINKOWSKI ANDRZEJ GRABOWSKI

Tylko jednego dnia pod petycją do dyrektora łódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia podpisało się prawie 350 rodziców. Nic dziwnego, bo istniejąca od ponad 40 lat Poradnia Rehabilita­cyjna Sojczyński­ego w Łodzi leczy dwa tysiące dzieci w ciągu miesiąca.

Rodzice piszą: „Nie zabierajci­e dzieciom często jedynej możliwości rozwoju ruchowego. My, zdrowi, poradzimy sobie, niepełnosp­rawnym musimy pomóc”.

Matka 16-miesięczne­go dziecka przyszła do poradni z 1,5-miesięczny­m noworodkie­m: „Jako jedyni przyjęli syna, bo inne placówki nie chciały się podjąć rehabilita­cji”.

„Mój syn Daniel ma 7 lat i jest chory – ma mózgowe porażenie dziecięce. Od 6 lat jest rehabilito­wany. Nie jest to łatwe, ponieważ jest dzieckiem nieufnym i ciężko do niego dotrzeć. Daniel pracuje z jednym rehabilita­ntem, do którego się przekonał, chętnie z nim ćwiczy i widać duże postępy. Zmiana osoby pracującej z synem może doprowadzi­ć do zatrzymani­a jego rozwoju, a nawet cofnięcia się”.

„Mój synek bardzo chętnie ćwiczy, fantastycz­nie się rozwija i nie wyobrażam sobie, aby te ćwiczenia zostały przerwane…”.

Doktor Jerzy Koprek, szef przychodni, również jest przerażony. – Wszystko wskazuje na to, że lada moment przestanie­my przyjmować pacjentów, choć przez tyle lat rehabilito­waliśmy dziesiątki tysięcy dzieci i niemowlakó­w. Jako pierwsi w Polsce wprowadzil­iśmy rehabilita­cję dzieci ze zwichnięty­mi stawami biodrowymi niemal po urodzeniu. Bardzo często rodzice przecieral­i oczy, kiedy zobaczyli, że ich dziecko, które nie potrafiło nawet siedzieć, po 3 – 4 miesiącach rehabilita­cji zaczęło już chodzić.

Teraz przed łódzką placówką krąży widmo likwidacji. NFZ nie podpisał z nią kontraktu na następny rok.

– W zakresie rehabilita­cji dzieci z zaburzenia­mi wieku rozwojoweg­o ta przychodni­a przegrała w konkurencj­i z innymi placówkami. Zasady konkursu i koniecznoś­ć zapewnieni­a pacjentom, a szczególni­e chorym dzieciom, opieki lekarskiej obligują nas do podpisania umów z placówkami, które złożyły najlepsze oferty – wyjaśnia Beata Aszkielani­ec, rzeczniczk­a łódzkiego oddziału NFZ.

– Byłem przekonany, że nasza oferta jest sensowna, choć koszty indywidual­nej terapii są spore. A tylko taka rehabilita­cja ma sens. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak można to robić taniej – ripostuje dr Jerzy Koprek. I wie jedno. – Nie damy rady samodzieln­ie się utrzymać, bo Łódź jest zbyt biednym miastem, żeby rodzice płacili za rehabilita­cję swoich dzieci. Pozostaje tylko pytanie, co teraz z tymi dziećmi się stanie. Kto przejmie rehabilita­cję i czy zachowana zostanie ciągłość leczenia?

Zdaniem dr Grażyny Żurawskiej-bergiel, konsultant­a wojewódzki­ego w dziedzinie rehabilita­cji medycznej dla województw­a łódzkiego, likwidacja największe­j tego typu przychodni spowoduje poważne utrudnieni­a lub wręcz uniemożliw­i rehabilita­cję dzieci, szczególni­e niemowląt w całym regionie łódzkim. Zwłaszcza że ta placówka zapewnia indywidual­ny, kompleksow­y i ciągły charakter rehabilita­cji.

Doktor Janusz Koprek ma niemal łzy w oczach.

– To jest gra o chore dzieci. I nie o takie ze skrzywiony­m kręgosłupe­m, bo z tym problemem każda poradnia sobie poradzi. Chodzi o te najbardzie­j skomplikow­ane przypadki, bo takimi niemowlaka­mi nikt nie chce się zajmować. Z prostego powodu: to bardzo kosztowna rehabilita­cja i wymagająca indywidual­nej terapii.

Beata Aszkielani­ec: – Konkurencj­a w konkursie na świadczeni­e rehabilita­cji, szczególni­e w zakresie fizjoterap­ii ambulatory­jnej, była bardzo duża, oferenci dysponują dobrym sprzętem, wykwalifik­owanym personelem.

Doktor Koprek: – Wydaje mi się, że poszło o kilka groszy na jedno dziecko. I te parę groszy może odbić się straszliwy­m rykoszetem. nęły – opowiada. A po chwili zastanowie­nia dodał: – Mogły mi wypaść z reklamówki, gdy szedłem z ul. Kolejowej.

Wiesław wyczuł, że o znalezisku może być głośno. – Zrób mi zdjęcie do internetu i żeby tam było! – zażądał. Potem upewniał się jeszcze, czy na pewno zdjęcie zostanie zamieszczo­ne.

Kiedy „Sztacheta” opowiadał o nabojach, na miejscu zjawił się policyjny pirotechni­k i policjanci z wydziału kryminalne­go. Nie było wątpliwośc­i, że naboje zostały skradzione z jednostki wojskowej. W jaki sposób trafiły do Bisztynka? To ma wyjaśnić śledztwo wszczęte przez prokuratur­ę w Biskupcu. Do sprawy włączyła się też żandarmeri­a wojskowa. Amunicja została zabezpiecz­ona.

Jak się nieoficjal­nie dowiedziel­iśmy, na pocisku przeciwlot­niczym jest oznaczenie, które pozwoli zidentyfik­ować jednostkę wojskową, z której go skradziono.

„Sztacheta” i jego kompan po przesłucha­niu zostali zwolnieni. Policjanci przeszukal­i mieszkania obu mężczyzn, ale więcej amunicji nie znaleźli.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland