Jednostka, a nie rodzina
Potrzebny jest zwrot w polityce społecznej w kierunku defamilizacji. Państwo powinno wspierać godne życie każdego obywatela, a nie tylko tych, którzy żyją w konserwatywnie pojmowanych rodzinach
Polityka społeczna w Polsce stoi rodziną. Największe partie z lewa i prawa chwalą się, że wspierają rodzinę, działają na rzecz rodzin, dbają o to, by rodzina była bezpieczna. Nikt już nie mówi o tym, że zgodnie z art. 32 Konstytucji RP „wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”, a ponadto „nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”. Innymi słowy, państwo powinno w tym samym stopniu dbać o wszystkich obywateli, niezależnie od tego, czy żyją samotnie, czy są częścią wielodzietnych rodzin, bezdzietnych małżeństw albo związków niesformalizowanych.
Niestety, od wielu lat polityka polskiego państwa idzie w zupełnie innym kierunku. Podmiotem rządowej polityki społecznej jest bowiem nie jednostka, tylko tradycyjnie pojmowana rodzina. Co smutniejsze, tę politykę kierunkowo popiera też cała parlamentarna opozycja. W praktyce oznacza to wsparcie dla chadeckiej polityki społecznej, która dyskryminuje kobiety, singli, osoby samotne czy osoby żyjące w związkach niesformalizowanych.
W modelu chadeckim większość świadczeń nie jest kierowana do jednostki,
tylko właśnie do tradycyjnie pojmowanej rodziny, w której mężczyźni zajmują uprzywilejowaną pozycję. Ważnym elementem tego modelu jest też zasada pomocniczości (subsydiarności), która polega na tym, że państwo pomaga jednostce dopiero wtedy, gdy możliwości rodziny są wyczerpane. Stąd niska jakość usług publicznych, w tym brak rozbudowanej, instytucjonalnej opieki żłobkowej i senioralnej oraz obciążanie usługami opiekuńczymi rodzin, a w praktyce kobiet. Stąd też krótki staż zawodowy kobiet i niższy wiek emerytalny kobiet niż mężczyzn.
Łączenie przez kobiety wykonywania pracy zawodowej i wychowywania dzieci jest w tym modelu trudne, dlatego sprzyja on pozostawaniu kobiet w domach oraz ich trwałemu wyłączeniu z rynku pracy. Państwo rozwija wydatki socjalne, ale służą one głównie umocnieniu tradycyjnego modelu rodziny, a więc pieniądze płyną do rodzin szerokim strumieniem, natomiast w mniejszym stopniu są one wydawane na osoby samotne lub żyjące w związkach niesformalizowanych i w jeszcze mniejszym na usługi publiczne, które wyręczają kobiety z części obowiązków domowych.
PiS-owska polityka świetnie wpisuje się w ten model.
W Polsce rządzonej przez Jarosława Kaczyńskiego mamy bardzo niską jakość usług publicznych, w tym brak instytucjonalnej opieki senioralnej, brak wysokiej jakości posiłków w szkołach, postępującą degradację szkolnictwa czy wydatki na ochronę zdrowia należące do najniższych w Unii Europejskiej. Dziećmi oraz biednymi, schorowanymi seniorami zajmują się rodziny, czyli zazwyczaj kobiety.
Trudno w tym kontekście się dziwić, że Polska jest ostatnim krajem w Unii Europejskiej, który nie tylko ma różny wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn, ale nawet nie zamierza go zrównywać. Kobiety późno wchodzą na rynek pracy i mają wcześnie z niego wypadać, aby pełnić funkcje opiekuńcze w domu. W konsekwencji kobiety mają o ponad 1 tys. zł niższe emerytury niż mężczyźni i grozi im biedna starość, a na rynku pracy jest około 15 pkt proc. więcej aktywnych zawodowo mężczyzn niż kobiet. Nad całym tym modelem nadzór sprawuje Kościół katolicki, który dąży do umocnienia tradycyjnego modelu rodziny i sprzyja rozwiązaniom, które zachęcają kobiety do pozostawania w domu.
Jednocześnie państwo ponosi duże wydatki na rodziny z dziećmi.
Mamy więc programy „Rodzina 500+”, „Wyprawka 300+” czy rodzinny kapitał opiekuńczy w wysokości 12 tys. zł. Rodziny dostają środki na realizację usług, które w wielu krajach są realizowane przez państwo – przy czym świadczenia nie są bezpośrednio kierowane do osób ubogich czy do kobiet, które zazwyczaj wykonują prace domowe, tylko do rodzin. W ostatnich latach były też programy mieszkaniowe, które faworyzowały małżeństwa.
Również system podatkowy pozwała na niższe podatki dla małżeństw, a prawo dotyczące darowizn i spadków zdecydowanie uprzywilejowuje
małżeństwa względem osób żyjących w związkach niesformalizowanych. W tym duchu też niedawno parlamentarna Lewica zgłosiła postulat zwiększenia tzw. renty wdowiej, czyli podniesienia wypłat dla osób, które straciły małżonków. Świadczenie z definicji ma dotyczyć wyłącznie małżeństw i omijać osoby żyjące w związkach niesformalizowanych czy, tym bardziej, osoby samotne.
Inny pomysł idący w tym samym kierunku to wypłata dodatkowych pieniędzy dla małżeństw z wieloletnim stażem. To rozwiązanie jeszcze bardziej selektywne, bo objęłoby nieliczne pary, które przeżyły ze sobą w sformalizowanym związku wiele lat. Natomiast elementem, który łączy wszystkie te inicjatywy, jest uprzywilejowanie tradycyjnych rodzin i wprowadzanie mechanizmów sprawiających, że pozostawanie w małżeństwie jest ekonomicznie opłacalne.
W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że od wielu lat maleje liczba osób pozostających w związkach małżeńskich i obecnie wśród dorosłych Polaków i Polek około połowy żyje poza małżeństwami.
Trudno w tym kontekście zrozumieć tych komentatorów, którzy uważają, że polityka PiS-owskiego rządu jest lewicowa. Model socjaldemokratyczny, w najpełniejszej wersji realizowany w krajach skandynawskich, opiera się bowiem na zupełnie innych filarach niż polityka chadecka, a pod wieloma względami stanowi jej przeciwieństwo. Jednym z jego kluczowych celów jest defamilizacja, czyli uniezależnienie jednostki od jej sytuacji rodzinnej.
W praktyce oznacza to nacisk na możliwość samodzielnego utrzymywania gospodarstwa domowego przez kobiety. Socjaldemokratyczna polityka społeczna ma na celu uniezależnienie kobiet od mężczyzn dzięki ich wejściu na rynek pracy oraz odciążenie ich od prac domowych poprzez sieć powszechnie dostępnych usług opiekuńczych w sektorze publicznym. Co by to oznaczało w polskim kontekście?
Przede wszystkim adresatem świadczeń byłyby jednostki, a nie rodziny.
Program „Rodzina 500+” przestałby być istotny i mógłby zostać zachowany ew. jako program przeciwdziałający ubóstwu, a więc z kryterium dochodowym. Znacznie ważniejsze byłyby rozwiązania bezpośrednio dotyczące dzieci, czyli zostałaby rozbudowana nieodpłatna opieka żłobkowa i przedszkolna, rozwinięto by program pełnowartościowych, nieodpłatnych posiłków na wszystkich etapach edukacji, we wszystkich szkołach funkcjonowałaby wysokiej jakości opieka lekarska, dentystyczna i psychologiczna, powszechna oferta edukacyjna w szkołach publicznych zostałaby radykalnie rozbudowana, tak aby rodzice nie musieli płacić tysięcy złotych miesięcznie na korepetycje.
Dzięki tym zmianom środki byłyby wydawane bezpośrednio na dzieci, a zarazem pozwalałyby rodzicom łączyć obowiązki domowe i zawodowe, co zrównywałoby sytuację kobiet i mężczyzn na rynku pracy. Taka polityka pozwoliłaby ograniczyć świadczenia pieniężne dla rodzin, ponieważ państwo ponosiłoby dużą część kosztów związanych z wychowywaniem dzieci.
Jeszcze większe transfery nastąpiłyby odnośnie do polityki senioralnej – zamiast jednorazowych prezentów wyborczych w postaci 13. czy 14. emerytur państwo rozwinęłoby sieć wysokiej jakości, nieodpłatnych lub niskopłatnych, placówek opiekuńczych dla seniorów, zostałaby poprawiona jakość ochrony zdrowia, w tym profilaktyki, zarazem wprowadzone zostałyby programy aktywizacji społecznej seniorów. Dotyczyłoby to tak pracy zawodowej, jak też działalności w organizacjach pozarządowych wspieranej przez państwo.
Celem nie jest marginalizacja czy osłabienie rodziny. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, aby wspólne życie było kwestią wolnego wyboru, a nie przymusu ekonomicznego
W ten sposób stopniowo mógłby być podnoszony wiek emerytalny
(oczywiście równy dla obydwu płci), a zarazem osoby starsze, niezależnie od swojej sytuacji rodzinnej, partycypowałyby w życiu społecznym. Adresatem usług dla seniorów nie byliby wdowcy czy małżeństwa, ale każda starsza osoba. Innymi słowy, podobnie jak w polityce państwa wobec najmłodszych odbiorcą usług byłyby jednostki, a nie rodziny.
Celem polityki opartej na defamilizacji nie jest marginalizacja czy osłabienie rodziny. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, aby wspólne życie było kwestią wolnego wyboru, a nie przymusu ekonomicznego, a zarazem – aby osoby samotne czy żyjące w związkach niesformalizowanych nie były w żaden sposób dyskryminowane. W tym sensie chodzi o to, by państwo wspierało godne życie każdego obywatela, a nie tylko tych, którzy żyją w długoletnich związkach małżeńskich.
Dziwi, że w Polsce nawet deklaratywnie progresywne środowiska boją się wspierać politykę, która w swoim centrum stawia jednostkę, a nie konserwatywnie pojmowaną rodzinę.
●